Szpital przed sądem – przeciwko śmieciowym umowom w służbie zdrowia
- Dział: Lubuskie

18 lutego 2016 r. odbyła się pierwsza rozprawa z powództwa Barbary Rosołowskiej, działaczki Inicjatywy Pracowniczej, przeciwko szpitalowi wojewódzkiemu w Gorzowie Wlkp. Barbara od 7 lat pracuje na samozatrudnieniu jako położna. Żąda, aby pracodawca zawarł z nią umowę o pracę.
Barbara Rosołowska w 2007 r. straciła, wraz z kilkudziesięcioma innymi pracownikami i pracownicami, pracę w szpitalu w Kostrzynie nad Odrą. Przez dwa lata nie mogła znaleźć zatrudnienia, a sytuacja była tym bardziej dramatyczna, że dotychczasowy pracodawca zalegał z wypłatą pensji i odpraw za okres kilku miesięcy. Jedną z nielicznych alternatyw było podjęcie pracy w szpitalu wojewódzkim w Gorzowie, ale tylko na kontrakcie (samozatrudnienie). Nie mając innego wyjścia, w 2009 r. podjęła takie zatrudnienie. Dwukrotnie jednak kierowała wniosek do pracodawcy o przyjęcie jej na umowę o pracę. Spotkała się z odmową, choć inne osoby były przyjmowane na etat. W takich okolicznościach, w zeszłym roku, Barbara Rosołowska złożyła pozew do gorzowskiego sądu pracy, żądając uznania stosunku pracy.
Na pierwszej rozprawie przesłuchano pracownicę działu kadr pozwanego szpitala, która tłumaczyła mechanizm zatrudniania na umowy cywilnoprawne. W tej placówce służby zdrowia około 10% położnych zatrudnionych jest na tego typu kontrakty, ale w skali całego szpitala zawiera się „umowy śmieciowe” z dziesiątkami osób spośród średniego personelu medycznego. Pełnomocnik pracodawcy twierdził, że wszystko odbywa się zgodnie z prawem i za akceptacją samych pracowników, którzy jakoby dobrowolnie przystają na tę formę zatrudnienia.
W rzeczywistości – jak tłumaczyła po rozprawie licznie zebranym mediom Barbara Rosołowska – zatrudnione położone i pielęgniarki tracą na tym systemie. Po pierwsze zamiast pracować
7 godzin 35 minut, jak przewidują regulacje branżowe dla etatowych pracownic i pracowników szpitala, ich czas pracy wynosi 8 godzin dziennie. Ponadto nie mają prawa do płatnego urlopu. Często, z powodu niskich płac, są zmuszane do pracy w nadgodzinach, za które mają płacone stawki bez obowiązującego w Kodeksie pracy dodatku. W niektórych przypadkach, kontrakty zawierają zapisy, że nadgodziny są opłacane niżej niż podstawowa stawka godzinowa. Oczywiście samozatrudnionych pracowników i pracownice nie chronią również inne uregulowania Kodeku pracy, np. ochrona przed zwolnieniem. Nie mają także dostępu do Zakładowego Funduszu Świadczeń Socjalnych. Zdarza się też, że same zapisy kontraktów cywilnoprawnych nie są przestrzegane, oraz niemal w ogóle nie kontroluje się zasadności ich stosowania. Państwowa Inspekcja Pracy niemal nigdy nie ingeruje w to, czy położna lub pielęgniarka zamiast pracować na kontrakcie powinna być zatrudniona w oparciu o umowę o pracę, gdyż pracuje pod zwierzchnictwem oraz w określonym przez pracodawcę miejscu i czasie.
Po publicznych instytucjach, takich jak szpitale, sądy czy wyższe uczelnie powinniśmy oczekiwać, że będą one nie tylko przestrzegać norm prawa pracy, ale także określać odpowiednio wysokie standardy zatrudnienia. Tymczasem od kilku lat obserwujemy, że tego typu zakłady pracy coraz częściej sięgają po „śmieciowe” formy zatrudnienia, nie zważając na fakt, że podstawą polskiego ustroju pracy jest Kodeks pracy, a nie Kodeks spółek handlowy. Sprawa sądowa o uznanie stosunku pracy, choć nie jest precedensowa, to jednak jest rzadkością wśród personelu medycznego. Mamy nadzieję, że inne samozatrudnione pracownice i pracownicy podejmą podobne kroki, jak działaczka naszego związku.
Następną rozprawę sąd wyznaczył na 21 kwietnia 2016 r.