Samorządy nie mogą promować i tolerować wyzysku
- Dział: Publicystyka

Nie jest dla nikogo tajemnicą, że biznes i pracodawcy mają ścisłe związki ze światem polityki na szczeblu lokalnym. Wielokrotnie byliśmy świadkami, jak w zarządzie czy na posiedzeniu rady miasta Poznania broniono interesów ekonomicznych „dużych pracodawców”. Najczęściej robiono to pod hasłem ochrony miejsc pracy czy w związku z kwestiami fiskalnymi. Czas, aby samorządy zadbały o miejsca pracy odpowiednio opłacone, bez wyzysku i łamania praw pracowniczych.
W lutym 2021 r. organizacja młodzieżowa PPS w Poznaniu zwróciła się do władz miasta Poznania o powołanie „rzecznika ds. pracowników”. Głównym argumentem było pogorszenie się położenia pracujących wskutek epidemii COVID-19. Ten, wydawałoby się nieco oderwany od rzeczywistości postulat, zasługuje na poparcie. Sens powołania takiego stanowiska jest o wiele głębszy niż to sugerują sami wnioskodawcy.
Po pierwsze w jednostkach bezpośrednio finansowanych z budżetu miasta Poznania zatrudnionych jest ok. 17,5 tys. pracowników i pracownic, których wynagrodzenia są zależne niemal całkowicie lub w dużej mierze (edukacja) od corocznie konstruowanego budżetu miejskiego. To szkoły i przedszkola, instytucje kultury, pomoc społeczna czy żłobki, wreszcie sam urząd. Pracodawcy w tych zakładach w kwestii wysokości płac są całkowicie ubezwłasnowolnieni, ponieważ nie mają większego wpływu na to, jak wysokim funduszem płac dysponują. Mogą decydować ewentualnie o jego mniej lub bardziej sprawiedliwym podziale.
Realnie o wysokości funduszu płac decyduje zarząd miasta i radni, a także – w sensie praktycznym – poszczególni urzędnicy planujący budżet. Od jakiegoś czasu corocznie w Poznaniu odbywają się – zwykle rozczarowujące – rozmowy płacowe z miastem. Władze podchodzą do nich na zasadzie: „nie mamy pieniędzy, ale z łaski coś damy” lub – jak w 2021 r. – „nie damy”. Lekceważenie strony pracowniczej i związkowej jest tu aż nadto widoczne.
Rolą „rzecznika ds. pracowników” byłoby w pierwszej kolejności stworzenie odpowiednich ram instytucjonalnego negocjowania budżetu na wynagrodzenia, ustalenie długoletniego planu podniesienia płac w budżetówce, które w wielu instytucjach są katastrofalnie niskie, a także wymiana informacji pomiędzy związkami zawodowymi i miastem. Rozmowy takie miałyby charakter ciągły, a nie odbywałyby się – jak dotychczas – ad hoc.
„Rzecznik” powinien zadbać także o równe traktowanie poszczególnych grup zatrudnionych w instytucjach finansowanych przez miasto i wykluczyć wszelkiego typu koterie polityczne, gdzie o środkach przyznawanych dla poszczególnych zakładów decyduje „siła układu”. Polityka często też decyduje o nierównym traktowaniu związków zawodowych, co jest zabronione – konstytucja ponoć chroni pluralizm związkowy.
Po drugie – miasto Poznań jest też właścicielem (w całości lub części) szeregu spółek prawa handlowego, gdzie – jak w poznańskim MPK zatrudniającym 2,5 tys. osób – wynagrodzenia i warunki pracy także zależą od kierunków budżetowej polityki miasta. Możemy być zaskoczeni, w jak wielu i jak różnych firmach miasto Poznań ma udziały lub akcje. Powinniśmy tu jeszcze wymienić gminne wodociągi Aquanet (900 osób zatrudnionych) czy też PKS Poznań S.A., Veolia Energia Poznań S.A., Port Lotniczy Ławica Sp. z o.o., Remondis Sanitech Sp. z o.o., Międzynarodowe Targi Poznańskie, Poznańskie Towarzystwo Budownictwa Mieszkaniowego, Zarząd Komunalnych Zasobów Lokalowych i wiele innych. We wszystkich tych przypadkach miasto nie może wyzbyć się odpowiedzialności za warunki pracy oraz los pracowników i pracownic – często jednocześnie będących mieszkańcami Poznania, członkami naszej wspólnoty samorządowej.
Po trzecie, wiele firm na drodze przetargów otrzymuje zlecenia z miasta. Kwestia przestrzegania przez nie praw pracowniczych (w tym tak kardynalnych, jak zapłata wynagrodzeń z ich wszystkimi składnikami), do tej pory pozostaje poza zainteresowaniem lokalnych władz publicznych. Dokładne prześwietlanie pod tym kątem oferentów nie jest – a powinno być – standardem. Klauzule społeczne zawarte w warunkach przetargu nie działają, a zleceniodawca (czyli miasto) zwykle nie kontroluje tego, jak wynajęte firmy traktują pracowników. Chyba że wybucha jakaś afera. Ostatecznie środki publiczne, zamiast wędrować do kieszeni pracowników (i do ZUS-u), giną w czeluściach szarej strefy, jaka od lat działa na styku sfery publicznej i prywatnej. „Rzecznik ds. pracowników” powinien to zmienić i być odpowiedzialnym za wyeliminowanie patologii masowego naruszania praw pracowniczych np. na miejskich budowach, w sektorze usług ochroniarskich i sprzątania czy wśród dostawców sprzętu i wyposażenia dla urzędów. Inicjatywa Pracownicza od lat postuluje, by miasto przestało udzielać zleceń firmom łamiącym prawa pracownicze. Ciągle mamy nowe dowody, że do tego dochodzi.
Te trzy punkty pokazują, że „rzecznik ds. pracowników” byłby potrzebny i dodatkowo jego zadania nie pokrywałyby się z zadaniami np. okręgowej inspekcji pracy. Mógłby (mogłaby) też podejmować działania typu edukacyjnego dotyczące kwestii pracowniczych w szkołach. Uczymy w szkołach jak prowadzić biznes, ale nie uczymy jak chronić prawa pracownicze. Doświadczenia związane z podobnego typu funkcją dotyczącą spraw lokatorskich wskazują, że stanowią one ważny element zmiany modelu funkcjonowania samorządów w danym zakresie: w Warszawie na przykład na płaszczyźnie przekształceń własnościowych zasobów mieszkaniowych, a w Poznaniu spraw lokatorskich jako takich (Pełnomocnik Prezydenta ds. Interwencji Lokatorskich).
Pora, by gminy zadbały, żeby miejsca pracy były odpowiednio opłacone, bez wyzysku i łamania praw pracowniczych. Zwłaszcza kiedy same z owoców tej pracy korzystają. Jeżeli nie za pośrednictwem „rzecznika ds. pracowników”, to, trzeba by zapytać, jak inaczej?
Jarosław Urbański
Tekst ukazał się w 56 numerze Biuletyny IP.