List z Chin. Czy Chiny kupiły czas dla Zachodu?
- Dział: Polityka

Propaganda lokalnej (tj. chińskiej) partii, rozpowszechnia coraz szerzej tezę, że Chiny kupiły Zachodowi czas, by mógł zareagować na koronawirusa. Uważam, że tekst napisany przez Mike’a Davisa jest istotny i w dużej mierze prawidłowy, jednakże jego poniższe stwierdzenie było dla mnie trudne do przełknięcia: „Za rok będziemy mogli spojrzeć z podziwem na sukces Chin w powstrzymaniu pandemii, lecz z przerażeniem na porażkę USA”.
Dlaczego nie jest możliwa krytyka żałosnych warunków, panujących w USA, bez wpadania w zachwyt nad operacją policyjną Chin? Podziw wobec „chińskiego sukcesu” łączy w sobie zbyt wiele kwestii: sam kraj, partię komunistyczną, policję, ludność i pracowników. Dlaczego to właśnie Mike Davis był w stanie napisać coś takiego? Nikt nie musi wybierać pomiędzy „Zachodem” i „Chinami”, zwłaszcza jeśli chodzi o koronawirusa!
13 marca w „New York Timesie” pojawił się artykuł autorstwa korespondenta zagranicznego z Pekinu, w którym stwierdzono, że „Chiny kupiły Zachodowi czas. Zachód zmarnotrawił go”. Oczywiście autor tego tekstu, podobnie jak Mike Davis, pragnął skrytykować całkowicie niewystarczające i błędne środki podjęte przez USA i Europę.
Co jednak „Zachód” powinien był robić? Czy po podjęciu przez Chiny pierwszych kroków w sprawie blokady i zastosowaniu drakońskich środków wszystko, co działo się wcześniej, było jedynie niedbalstwem i brakiem decyzyjności? Czy kryterium sukcesu lub porażki podjętych środków jest liczba ofiar? Czy tym kryterium nie powinno być cierpienie, które udało się ograniczyć lub dodatkowo wywołać? Kto jest podmiotem, o którym rozmawiamy?
Przykłady podane w artykule „New York Timesa” są prawdziwe i powszechnie widoczne w Chinach: umieszczone w parkach megafony, nadające ostrzegawcze ogłoszenia; dwukrotny pomiar temperatury ciała przed opuszczeniem kraju; bombardowanie propagandą itd. Tylko na ulicy przy moim domu znajduje się pięć megafonów, na cały regulator od rana do nocy nadających komunikaty: powinieneś myć ręce, wychodzić z domu rzadko, unikać kontaktów społecznych. Jest to jednak niedorzeczne i nikt nie zwraca na to większej uwagi. Autor z „New York Timesa” stwierdza, że „pomiar temperatury na lotniskach, wprowadzenie dystansu społecznego oraz ofiarowanie darmowej opieki medycznej wszystkim zainfekowanym Covid-19 nie mają znamion autorytaryzmu”. Wykrywanie gorączki na lotniskach zidentyfikowało jedynie około połowy zakażonych SARS, a w przypadku koronawirusa odsetek ten mógłby być jeszcze niższy ze względu na możliwość bycia zainfekowanym bez towarzyszących temu objawów. Nie chodzi jednak o pomiar temperatury (patrz niżej)! Wprowadzenie dystansu społecznego jest mimo to autorytarne, kiedy przykładowo policja przechadza się ulicami, uderzając pałkami w stoliki do madżonga, lub gdy drzwi wejściowe zabija się od zewnątrz. Darmowa opieka medyczna w rzeczywistości zaś nie działa tak dobrze, jak na papierze.
Podejmowane przez państwo środki mają na celu sianie strachu. Pomiar temperatury, przeprowadzany przed moim budynkiem i na targu warzywnym był częścią tego teatru horroru. W przypadku wielu osób wykryta bywa rzekoma, lecz nieistniejąca faktycznie gorączka, traktowani są oni z podejrzliwością i są dyskryminowani. Przede wszystkim są oni przerażeni. Martwisz się, zanim jeszcze ulegniesz zarażeniu i żyjesz w strachu przed wymuszoną izolacją. Tym, co wydało mi się straszne, jest fakt, że potrzebujący pomocy chorzy przekształceni zostali w źródła niebezpieczeństwa. Liczne banery stwierdzały to wprost: „Ludzie z Hubei to tykające bomby zegarowe”, „Jeśli kochasz życie, nie idź między ludzi”, „Obcy to ukryte zagrożenie”. Podjęte środki w żadnym przypadku nie opierały się na współpracy. Były wprowadzane jako operacje policyjne. Pacjenci i ludzie potencjalnie chorzy byli traktowani jedynie jako obiekty kontroli. Ktoś mierzy Twoją temperaturę, ale nie podaje Ci wyniku pomiaru, gdyż nie chodzi o to, czy jesteś chory, a o wykonywanie rozkazów.
W tym samym czasie mało który z chorych został zidentyfikowany dzięki wykorzystaniu niniejszych środków (łatwo też oszukać ich mechanizmy kontrolne). Z racjonalnego punktu widzenia jest to hokus-pokus, jak przywiązywanie drewnianych klocków do czoła jako ochrony przed wirusem czy modlitwa do boga, jak zrobił to Mike Pence (drewniane klocki miałyby tę zaletę, że wciąż przypominałyby o obecności wirusa oraz o niedotykaniu twarzy, w podobny sposób noszenie masek jest ciągłym przypomnieniem o konieczności zachowania ostrożności).
Informacje o środkach, których moglibyśmy nauczyć się od Chin, są także dość słabe. Autor poleca teatr kwarantanny albo rozwiązania autorytarne. Przejmowanie przez państwo kosztów leczenia jest jedyną rozsądną wskazówką, jaką daje autor artykułu. Mógł on wspomnieć o zwiększeniu przez chiński rząd ochrony przed zwolnieniami z pracy oraz zwolnieniu z czynszu w trakcie epidemii!
Jedynie środki, które budują zaufanie (wspólny interes związany z utrzymaniem zdrowia publicznego, unikanie ludzkiego cierpienia, uzyskanie pomocy medycznej w przypadku choroby itd.) mogą być efektywne. Oczywiście interesuje mnie współpraca w wykrywaniu i powstrzymywaniu rozwoju choroby. Jeśli sam poddam się izolacji lub społecznej separacji (co jest łatwiejsze, niż mi się wydawało), zredukuję współczynnik infekcji podobnie do przymusowej izolacji. Zawsze mogę zdecydować, czy wyjdę zaczerpnąć świeżego powietrza, odebrać z apteki lekarstwo na chroniczne schorzenie, czy pomóc babci w pracach domowych. Wszystkie te niezbędne drobiazgi w związku ze środkami przymusu stały się nierozwiązywalnymi problemami, o czym świadczy całkiem spora liczba samobójstw.
Sekwencja zdarzeń
Pierwszy przypadek został zarejestrowany 17 listopada. Do końca grudnia istniały już jasne dowody zaraźliwości wirusa i było około 266 przypadków zakażeń, z czego jedynie 27 zostało zgłoszonych do WHO. 7 stycznia Xi Jinping na wewnętrznym spotkaniu Komitetu Wykonawczego Biura Politycznego wygłosił oświadczenie w sprawie walki z wirusem. 14 stycznia WHO, powołując się na doniesienia z Chin, stwierdziła brak dowodów na zakażalność, mimo tego, że zakażonych było wówczas prawdopodobnie około 500 lekarzy i pielęgniarek. 18 stycznia samorząd Wuhan zorganizował imprezę noworoczną, w której uczestniczyło ponad 10 tys. osób. Dwa dni później ujawniono, że wirus może przenosić się między ludźmi. Dopiero od tej chwili publicznie można mówić o zakażalności wirusa. Mimo to około 5 mln ludzi z Wuhan opuściło miasto przed blokadą. Dla mnie mniejsze znaczenie ma to, czy blokada musiała być nałożona „wcześniej czy później”, niż sposób reakcji. Coraz więcej raportów badawczych stwierdza, że zakażonych zostałoby o 66 proc. mniej ludzi, gdyby „Chiny” zareagowały o tydzień wcześniej. Gdyby informacje uzyskane od lekarzy zostały wzięte na poważnie w grudniu, zamiast ich dyscyplinować, można było zatrzymać wirus w Wuhan.
Po tym, jak Komunistyczna Partia Chin (KPCh) popełniła ten kolosalny błąd, niezliczeni wolontariusze, akceptujący ryzyko infekcji i setki milionów Chińczyków poświęciły wiele dla ochrony siebie i innych od dalszych zakażeń. Czynili to stosując przymusowy zakaz wolnego przemieszczania się (zamknięci, zabarykadowani lub za zaspawanymi drzwiami mieszkań) lub przez samonarzuconą izolację społeczną czy pozostawanie w domu.
W związku z tym możemy zapytać, czy Chiny lub partia komunistyczna kupiły więcej czasu dla ludności Chin i reszty świata. Dla mnie odpowiedź jest jasna: nie, partia tego nie zrobiła. Zrobili to zwykli ludzie pracy Chin, gdyż to oni realnie próbowali opóźnić rozprzestrzenianie się wirusa. Nawet oni jednak nie „kupili Zachodowi więcej czasu”. To, co stało się w Chinach po 20 stycznia, nie powinno być postrzegane w ten sposób, lecz raczej w kategoriach własnej ochrony. Własnej ochrony zwykłych ludzi i ochrony własnej klasy rządzącej służącej ochronie swoich własnych przywilejów.
Nie powinniśmy rozmawiać o „Chinach”, lecz dokonać kategorycznego rozróżnienia między KPCh a ludnością. W dalszej kolejności między pracownikami najemnymi, klasą średnią i super bogatymi. Stąd też komentarz „New York Timesa” jest tak ograniczony. Mówi jedynie o krajach, odnosząc się do sfery kulturowej, zgodnie z założeniem, że w przypadku epidemii nie występują podziały klasowe. Nie dziwi więc stwierdzenie autora, że „wymuszone dystansowanie społeczne” w Chinach nie jest autorytarne!
Powodem katastrofy nie jest wirus, lecz totalne środki (i porażki) zastosowane w jego zwalczaniu
Osiągnięcia państwa chińskiego w prewencji i środkach wyprzedzających służących opanowaniu pandemii są złe (SARS, afrykański pomór świń). Natomiast w lutym w zachodniej prasie opublikowano wiele artykułów, które brak demokracji parlamentarnej i wymiaru sprawiedliwości w stylu zachodnim uczyniły odpowiedzialnymi za „niezdolność Chin” do odpowiednio wczesnego wykrycia zagrożenia pandemią i zwalczania go w przejrzysty sposób. W ten sposób broniono liberalne demokracje, w których faktycznie wzrósł poziom nierówności i represji. Stąd też impuls dla dziennikarza „New York Times” i Mike’a Davisa by wytknąć mnóstwo nonsensów, niechlujstwa i brutalności występujących w walce z wirusem również poza granicami Chin. W międzyczasie dokonał się zwrot i massmedia wychwalają „Chiny” w szczególności za drakoński sposób traktowania ludzi. W tym miejscu argumentacja Mike’a Davisa i innych staje się nie tylko absurdalna, ale i niebezpieczna.
Przywództwo państwa chińskiego nie jest niekompetentne dlatego, że wymachuje czerwonymi flagami komunizmu czy też dlatego, że nie przeprowadza wolnych wyborów. Jest takie dlatego, że hierarchiczny ład społeczny, oparty na wyzysku większości przez mniejszość jest w najwyższym stopniu irracjonalny i nie zważa na ludzką biedę, którą powoduje. Pomiędzy połową grudnia a 20 stycznia, przy użyciu policji i środków dyscyplinujących, KPCh uniemożliwiła setkom lekarzy i pielęgniarek wzajemnie informowanie się o rosnącym wskaźniku zakażeń wirusem. Przypuszczam, że dzielenie się środowiska lekarskiego informacjami o nowych chorobach jest normą, podobnie jak ostrzeganie się pracowników budowlanych o wadliwym rusztowaniu.
Zdolność KPCh do zorganizowania na taką skalę cenzury i represji w Wuhan i w innych miejscach jest wyrazem koncentracji jej władzy. Ekstremalne nierówności materialne, przemoc wobec ludzi stojących niżej w hierarchii dostępu do bogactwa, w szczególności względem kobiet, wysoki współczynnik wypadków przy pracy itd. są tego codziennymi konsekwencjami. Ten monopol na władzę nie powinien w żadnym wypadku być postrzegany lub zrównany z byciem „najdoskonalszym państwem nadzoru”. Przeciwnie, całe to megalomańskie przedstawienie toczy się w chaotyczny sposób, na gruncie nieformalnych stosunków. Każdy tryb w maszynie ma poboczny interes i nikt nie przedstawia przełożonym pełnej prawdy. Ludzie są społecznie obezwładnieni cenzurą, nie istnieje prawo do zgromadzeń, a instytucje państwowe są relatywnie duże. Stąd też wypadki i katastrofy przybierają tu większą skalę.
To samo wydarza się w „demokracjach liberalnych”, w krajach Europy, pomimo, że rządzące nimi partie nie byłyby w stanie zagłuszyć sygnałów ostrzegawczych, płynących od lekarzy i pielęgniarek, w tak długi i w tak skuteczny sposób, jak stało się to w Wuhan. Istnieje historyczny związek między porażką w wykrywaniu zagrożenia pandemią i w zwalczaniu jej oraz prostackim korzystaniem z instrumentów władzy i wyzysku.
W czasach kryzysu władcy jeszcze zacieklej bronią swoich przywilejów klasowych. Pandemia (i walka z nią) nie „czynią nas równymi”, lecz zaostrza nierówności społeczne. Pracownicy pozbawieni umów o pracę cierpią bardziej niż ci, którzy ją mają. Pracownicy administracji publicznej i pracownicy umysłowi z wielkich korporacji często mogą pracować w domu bez większych niewygód i nie muszą martwić się o comiesięczną wypłatę. Bogaci mogą stracić część swojego majątku, lecz ich życie w willach nie jest zagrożone. Dysponują oni przywilejem dostępu do informacji i (prewencyjnej) ochrony i wreszcie mogą naprawdę rozpędzić się swoimi SUVami na pustych ulicach (to nie żart!).
Gdy ludzie wracają do miejscowości na wybrzeżu, rząd rozróżnia ich między właścicielami a lokatorami. Właściciele mogą izolować się w swoich domach, ale lokatorom nie pozwala się na powrót. Muszą oni pozostawać przez dwa tygodnie w hotelach kwarantannowych, za pobyt, w których sami muszą zapłacić. Istnieje wiele powodów, by przeciwstawiać się temu utwierdzaniu, a nawet zaostrzaniu nierówności społecznych, którego celem jest utrzymanie istniejących stosunków władzy. Poza formami symbolicznymi bycie w opozycji jest jednak tu trudne. Może w Europie zadziała to lepiej!
Alienacja od „Zachodu”
Kiedy w Hubei została nałożona „blokada”, moi przyjaciele w Hongkongu uważali, że to tylko skazana na porażkę akcja pokazowa. Przyjaciele w Chinach kontynentalnych twierdzili, z drugiej strony, że decyzja pewnych europejskich państw o nienakładaniu rygorystycznych ograniczeń, twierdzenia o łagodzeniu i „odporności stadnej” były nieodpowiedzialne i szokujące.
Odnoszę wrażenie, że wielu Chińczyków akceptuje partyjną propagandę, samozadowolenie władz, jak również krytykę względem niedbałości i braku zdecydowania innych krajów. Nie mają oni jednak większego wyboru. Z jednej strony istnieje brak zaufania wobec rządu (który objawił się podczas „blokady” w postaci blokowania dróg i niechęci względem powrotu do pracy). Z drugiej strony ludzie przyzwyczaili się do poczucia bezsilności. Wielu akceptuje oficjalne wiadomości jako w trzech czwartych prawdziwe, ponieważ „to wszystko nie może być tylko kłamstwem”. Dodatkowo wielu czuje dumę, jest przepełnionych arogancją i szowinizmem podkreślając siłę Chin.
Wszystko to zwiększa poczucie wyobcowania od „Zachodu” lub obcokrajowców. Wyobcowanie to nasila się, i sądzę, że jest to skutek mniej lub bardziej systematycznych działań, w różnych postaciach poprzez wielką propagandę i drobne doniesienia, opierając się na ograniczonych kontaktach osobistych między Chińczykami a obcokrajowcami.
Nacjonalizm Ministerstwa Spraw Zagranicznych wzmaga to jeszcze bardziej. Doktryna młodej generacji chińskich dyplomatów wydaje się dwojaka. Z jednej strony podkreślanie „prawa silniejszego”, z drugiej zaś odgrywanie ofiary („Chiny są prześladowane przez społeczność międzynarodową, choć i tak już są pod obstrzałem”). Zmieniają kurs w zależności od tego, czy państwo chińskie jest obwiniane o ukrywanie pandemii lub też od tego, czy KPCh ponownie zamierza wytoczyć działa antyimperializmu.
Ważnym celem partyjnej propagandy są Chińczycy mieszkający za granicą. Zwiększa ona ich alienację i utrudnia lokalną integrację. Czytałem wiele postów w mediach społecznościowych, podejmujących temat środków podejmowanych przy zwalczaniu pandemii w Niemczech lub w Anglii, czy też opisujących podróż powrotną do Chin. Wielu autorów tych komunikatów nie przedstawia brutalnego nacjonalizmu, lecz głębokie poczucie niezrozumienia. Tolerują inne sposoby walki z pandemią, lecz ostatecznie uznają chiński rząd za jedyny zdolny do zdecydowanych działań.
Początek brudnej wojny propagandowej
„Zachodni przywódcy”, tacy jak Trump czy Pompeo krzyczą o „wirusie z Wuhan” lub „chińskim wirusie”. W tym samym czasie KPCh rozsiewa w Chinach plotki, że amerykańscy żołnierze rozprzestrzeniali wirusa w październiku podczas światowych igrzysk wojskowych w Wuhan (może pamiętacie, że chińska drużyna została zdyskwalifikowana za oczywiste oszustwa).
Partia przechwala się, jak dobrze „poradziła sobie” z kryzysem, wykorzystując wysiłek wolontariuszy i jednocześnie cenzurując jakąkolwiek krytykę. Gdy Xi odwiedził Wuhan, policja stała na balkonach mieszkań, by móc zdławić jakikolwiek głos niezadowolenia, tak, jak stało się to tydzień wcześniej podczas wizyty wicepremierki. Nie jest istotnym, jak sprawy się potoczyły. KPCh sprzeda każdą katastrofę jako zwycięstwo i wyraz swojej siły. Robią to w sposób błyskawiczny, zanim jakiekolwiek szczegóły dotyczące zasięgu katastrofy i faktycznej liczby ofiar ujrzą światło dzienne. Nie jest to niczym nowym, ale w obliczu ekonomicznej i politycznej siły Chin, globalnej pandemii i narastającego napięcia między globalnymi potęgami, kwestia ta nabiera nowego znaczenia dla ludzi spoza Chin. Ożywia to także autorytarne sny o „zdecydowanym kierownictwie”, również na „Zachodzie”.
Na froncie medialnym i propagandowym napięcia między Chinami a USA zaostrzają się z tygodnia na tydzień. Napięcia, które jak dotąd znalazły swój najsilniejszy wyraz w wojnie handlowej. W lutym Chiny wydaliły trzech dziennikarzy „Wall Street Journal”. Oficjalnym powodem był tytuł artykułu, który napisali („Chiny są prawdziwym chorym człowiekiem Azji”), który Pekin uznał za „rasistowski”. W odpowiedzi na to USA ograniczyły liczbę pracowników prochińskich firm medialnych, które mają zezwolenie na funkcjonowanie w tym kraju. Oznacza to, że około sześćdziesięciu chińskich dziennikarzy zostało wyrzuconych z USA. 18 marca chińskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych oświadczyło, że więcej niż tuzin amerykańskich dziennikarzy będzie musiało oddać swoje akredytacje w przeciągu dziesięciu dni i że nie uzyskają oni już zgody na pracę w dotychczasowym charakterze. Amerykański „ekspert od Chin” Bill Bishop stwierdził, że „nie pamięta bardziej niebezpiecznych czasów w relacjach amerykańsko-chińskich podczas ostatnich czterdziestu lat”.
Nie można jeszcze w pełni oszacować zasięgu kryzysu związanego z wirusem, środków przeznaczonych na kwarantannę, zamknięcia granic i globalnej recesji gospodarczej, która przetoczy się przez planetę. Niewątpliwie będzie ona większa niż ta z 2008 r., z dwudziestoprocentowym bezrobociem w USA i większą liczbą zwolnień pracowników w Chinach, niż miało to miejsce w 2008 r. Strach i gniew związany z zastosowanymi środkami politycznymi, które są jeszcze bardziej chaotyczne i brutalniejsze niż zazwyczaj. Ludzie na całym świecie doświadczają podobnych obaw, które, miejmy nadzieję, pomogą przeciwstawić się nacjonalizmowi i autorytaryzmowi, rodzącym się wraz z kryzysem.
Gustaw z Chin
Niniejszy artykuł został pierwotnie opublikowany na stronie www.wildcat-www.de
P.S. z 24 marca. Trump przestał mówić o wirusie Wuhan, a chiński reżim powstrzymuje się od twierdzenia, że amerykańscy żołnierze rozprzestrzenili wirusa w Chinach. Sytuacja pozostaje jednak napięta.