Doświadczenia strajku czynnego: Brodnica
- Dział: Samorządność pracownicza
Bufon ze świata biznesu to taki stwór, który żyje w przekonaniu, że ludzie nie potrafią pracować bez groźby wiszącego nad nimi bata. Właściwie każdy z rządzących nami pracodawców nie ma wątpliwości, że jest kimś niezbędnym dla społeczeństwa, że jest pożyteczny, bo gwarantuje wytwarzanie i rozprowadzanie różnych dóbr. Sensem tej współcześnie panującej ideologii jest zniechęcanie nas do podejmowania jakichkolwiek prób zrzucenia z tronu naszych szefów. Na szczęście nawet w dzisiejszych czasach, wbrew wszystkim społecznym i politycznym trendom, są pracownicy, którzy potrafią odnaleźć w sobie wystarczająco dużo odwagi i pomysłowości, by złamać bat i udowodnić, że pracodawcy oraz mianowani przez nich dyrektorzy, nie są niczym więcej, jak tylko zbędnym ciężarem, który nie pozwala cieszyć się pełnią życia.
Wszystko zaczęło się w środę 16 czerwca 1999 roku, o godzinie 7 rano. 50 pracowników Fabryki Żelatyny S.A. w Brodnicy wyrzuciło z pracy dyrektora i wzięło władzę we własne ręce.
Na początku lat 90. państwowa fabryka żelatyny została wykupiona przez Kazimierza Grabka, który przejął 80 procent akcji. 20 procent akcji wykupili pracownicy przeznaczając na ten cel pieniądze z kilkunastu pensji z ostatnich kilku lat. Od początku starali się o wykupienie całego zakładu. W 1995 r. wojewoda toruński, reprezentujący skarb państwa, zawarł umowę: jeśli w ciągu 5 lat spółka spłaci państwu raty leasingowe to 20 procent budynków i maszyn będzie należało do pracowników, a reszta do Józefa Dziobaka, figuranta reprezentującego Grabka. Umowę można było zerwać w przypadku wstrzymania produkcji i braku modernizacji zakładu. Prezesem i późniejszym dyrektorem został Ryszard Przybyś. Od 1995 do końca 1998 r. wyprodukowano tylko 157 ton żelatyny, choć możliwości wynoszą kilka tysięcy ton rocznie. Pracownicy dziwili się czemu, a dyrektor wyjaśniał, że z polecenia Grabka. Na początku 1998 r. Ministerstwo Skarbu nałożyło na spółkę karę 3,5 min nowych złotych za brak modernizacji.
Pracownicy nieczynnej, przeważnie fabryki dostawali zadania zastępcze: zamiatanie, grabienie, odśnieżanie, mycie. Elżbieta Potocka, technolog, mówi: - Samemu się szukało pracy, żeby nie siedzieć bezczynnie. W styczniu 1999 r. prezes wezwał wszystkich i nakazał wykorzystać urlopy, bo produkcji nie będzie. W lutym surowiec z magazynów kazał wywieźć do zakładów utylizacyjnych. Do kasy fabryki, nie wpłynęły z tego żadne pieniądze. To znaczy, że Grabek wyrzucił w błoto dwa miliardy starych złotych. Życie pod zwierzchnictwem dyrektora Przybysia było coraz bardziej nieznośne. Marian Szkamruk:
- Traktował nas jak podludzi. E. Potocka: - O kobietach mówił "kurwy", o mężczyznach "śmiecie", o wszystkich "hołota". Jadwiga Falkowska: - Przyjmował nas na progu gabinetu, a sprawy załatwiał na korytarzu, żeby wszyscy słyszeli. Każdemu groził wyrzuceniem z pracy albo odesłaniem do innej fabryki Grabka. Miał charakterystyczny gest - wyciągał rękę w stronę człowieka i ją strząsał. Jakby zrzucał z palców coś lepkiego. Służbowym oplem jeździł jego syn, żona na zakupy, a benzynę miał z firmy - mówi Marian Szkamruk.
16 czerwca dyrektor Przybyś jak zwykle siedział w swoim gabinecie. Załoga zebrała się na górze w świetlicy. Zawiązano komitet protestacyjny i przegłosowano żeby do 9.30 rano dyrektor opuścił zakład. Miał oddać klucze. Dyrektor z kamienną twarzą spakował swoje rzeczy i wyszedł. Portier przed bramą sprawdził czy oddał klucze, i dopiero go wypuścił. J. Falkowska: - Gdy wyszedł, ulżyło mi. January Zowczak:
- Poczułem, jakby złe opuściło fabrykę. Taką ulgę w sercu. Zrobiliśmy prawdziwą rewolucję - mówią pracownicy. Gdy wyszedł, na bramie fabryki zawieszono czerwony transparent z napisem "Protest" i dwie flagi z herbem Brodnicy. Na początku pracownicy nie wiedzieli co zrobić z wolnością. Siedzieli w biurze, palili papierosy, pili kawę i czekali na atak ze strony właściciela. Ale przez pierwszy tydzień nawet nie zadzwonił. Wreszcie, znudzeni czekaniem postanowili: "Ruszamy z produkcją". Łatwo powiedzieć. Magazyn był pusty, fabryka miała długi wobec dawnych kontrahentów. Jednak w ludzi wstąpił nowy duch. J. Zowczak, M. Szkamruk i jeszcze jedna osoba zaczęli prosić kontrahentów o przywiezienie im surowca na kredyt. Odnowiliśmy stare kontakty. Ludzie zgadzali się dać nam skóry, gdy słyszeli, że walczymy z Grabkiem - mówi J. Zowczak. W podobny sposób uzyskali węgiel oraz dostawy prądu i wody. Nowy prezes, mianowany przez Grabka wysłał w tym czasie pismo do Zakładu Energetycznego, w którym informował, że brodnicka fabryka rezygnuje z dostaw prądu, a wszystkie posunięcia pracowników są na ich własny koszt. 1 lipca ruszyła produkcja. Kiedyś na trzy zmiany pracowało przy maszynach 70 osób, teraz przez 12 dni 15 osób dobrowolnie pracowało po 12 godzin, szło spać i wracało do pracy. Nikt przez ten czas nie narzekał, każdy sam rzucał się do pomocy i bez rozkazów wiedział co ma robić. Wyszedł nam przypadkiem idealny socjalizm - mówi J. Zowczak. Ale w końcu musieliśmy przerwać produkcję aby ludzie nie padli ze zmęczenia. Postanowiliśmy w czasie tej przerwy sprzedać pierwszą partię żelatyny.
Udało się sprzedać 5 ton czyli połowę produkcji. Towar kupili dawni kontrahenci. Pierwsze wypłaty dostali jedyni żywiciele rodzin. Coś koło 500 złotych na głowę. Potem reszta załogi. W drugiej połowie lipca sprzedali resztę żelatyny. Część pieniędzy poszła na wypłaty, część na spłacenie długów. W ostatnim dniu miesiąca wstrzymali produkcję bo Zakład Energetyczny oświadczył, że wyłącza prąd. Wysłali delegację, której udało się namówić ZE na wznowienie dostaw. Wtedy wróciła też część pozostających na zwolnieniu pracowników i wznowiono oraz zwiększono produkcję w systemie ciągłym (30 osób). Wybrali ze swego grona tymczasowego kierownika, który cały czas znajduje się pod ścisłą kontrolą ze strony zbierającej się regularnie załogi. Na zebraniu każdy ma równy głos we wszystkich sprawach dotyczących zakładu, obojętnie czy pracuje przy kadziach, w portierni, czy w laboratorium. Zrobili wszystko by nie wyłonił się żaden nowy "Przybyś". Ta ostrożność bierze się między innymi stąd, że obalony dyrektor był dawniej jednym z nich, pracownikiem laboratorium.
Potocka: - Przybyś był kiedyś wrażliwym i kulturalnym człowiekiem. Okazało się, że władza nad dawnymi kolegami całkowicie odmieniła jego charakter. Pracownicy mogli więc przekonać się, że każdy władca, niezależnie od swego pochodzenia lub wykształcenia jest wrogiem ludzi, którzy mu podlegają. Fabryka działa nadal. Do końca września pracownicy spłacili większość długów przedsiębiorstwa, zgłosili też chęć wykupienia akcji od Grabka. Ten nie zgodził się, wciąż grozi prokuraturą i zablokował konto bankowe fabryki, w związku z czym, wszystkie transakcje odbywają się w systemie "z ręki do ręki".
Przyszłość tego bastionu oddolnej samorządności nie jest pewna. Zakład znajduje się w pewnej formie dzierżawy od państwa, w świetle przepisów umowa powinna być już zerwana. Nie wiadomo czy państwo nie podporządkuje go swojej kontroli, lub nie zrobi tego Grabek posługując się mafijnymi koteriami w środowiskach urzędniczo-biznesowych, dla których Brodnica może być niebezpiecznym precedensem. Jeśli inicjatywa pracowników zostanie zduszona metodami ekonomicznymi lub prawnymi (jak to miało miejsce w przypadku podobnych strajków: w białostockim MPK w 1991 r. rozbitym przez policję, i w szczecińskim "Gryfrybie" w 1995 r. zastraszonym metodami administracyjnymi) to i tak mówienie o bezowocności i bezsensowności wszelkiej walki o usunięcie władzy pracodawców byłoby zbyt pochopnym wnioskiem. Źródłem porażki może być tylko jedno: ograniczenie podobnych strajków do jednego zakładu lub jednej miejscowości. System, z którym się walczy (kapitalizm) nie ma przecież charakteru lokalnego. Kaliber broni, musi być dostosowany do wielkości przeciwnika. Powodzenie akcji zależy więc od tego, czy w krótkim czasie znajdą się liczni naśladowcy, i to na masową skalę, od jednej miejscowości zaczynając, a przynajmniej na całym kraju kończąc. Oto jak najbardziej pragmatyczne uzasadnienie solidarności pracowniczej. Walcząc o własne wyzwolenie nie przestajemy być zainteresowani zwycięstwem innych. Propagowanie lokalnego egoizmu, w myśl hasła: "interesuje mnie tylko to co się dzieje na moim własnym podwórku" jest absurdem, szkodzeniem samemu sobie, świetną receptą dla tych, którzy koniecznie chcą przegrać. (...)
Fragmenty artykułu pochodzą z 2 numeru pisma "A-tak" ze stycznia 2000 r.
Fabryka Żelatyny z Brodnicy istnieje do dziś. W październiku 1999 r. powstała komisja przy Ministerstwie Skarbu, która miała zdecydować o przyszłości fabryki. Z powodu zaległości finansowych wobec państwa i niedotrzymania warunków umowy prywatyzacyjnej Ministerstwo Skarbu zgodziło się w następnym roku wydzierżawić teren fabryki utworzonej przez załogę spółce pracowniczej, w której wszyscy posiadali równe udziały, a jej "inwestorem strategicznym" został lokalny biznesmen. Były właściciel Kazimierz Grabek trafił do więzienia oskarżony min. za celowe doprowadzenie do strat w brodnickich zakładach.