IP przeciw prywatyzacji szkolnych stołówek - podsumowanie
- Dział: Społeczeństwo
„Chleba zamiast igrzysk!” – hasło obecnej kampanii prowadzonej m.in. przez Inicjatywę Pracowniczą, w niektórych miastach przestaje mieć wyłącznie wymiar metaforyczny. Tak dzieje się w Warszawie, gdzie z początkiem lutego zarządy 7 stołecznych dzielnic postanowiły – uginając się pod presją ratusza – sprywatyzować szkolne stołówki, pozbawiając tym samym pracy personel stołówek, a część dzieci – posiłków w szkole. Kiedy „sprawa wyszła na jaw” środowisko rodziców, kucharek i działaczy społecznych stawiło aktywny opór, żądając wycofania się miasta z planu czynienia oszczędności kosztem mieszkańców. W akcję obrony stołówek włączyła się warszawska Komisja Środowiskowa IP.
Jak stołówki szkolne działają dotychczas
Od dekad w polskich szkołach publicznych funkcjonował sprawdzony system bezpłatnych bądź niedrogich posiłków, serwowanych uczniom w szkolnych stołówkach. Kucharki i intendentki – często nazywane przez uczniów i uczennice „ciociami”, choć formalnie nie mają statusu personelu dydaktycznego, pełnią role wychowawcze, zajmując się dziećmi w trakcie przerw obiadowych. W niektórych szkołach zdarza się, że nieformalnie wydają dodatkowe porcje zupy tym dzieciom, które w domu nie mogą liczyć na żaden ciepły posiłek.
Obecna cena, jaką w Warszawie ponoszą rodzice za dzienne wyżywienie dziecka w szkole waha się między 4,5zł a 5,5 zł (ponad 7 zł w szkołach sportowych ze specjalnie dobraną dietą, ze względu na wzmożony wysiłek fizyczny). Tym samym rodzice płacą tylko za „wsad do kotła”. Koszty utrzymania stołówki i wynagrodzeń pracowników opłaca szkoła, korzystając z subwencji oświatowych. Taki podział wynika z zapisu art. 67a Ustawy o systemie oświaty. Warto podkreślić, że przy dzisiejszym poziomie zarobków nawet obecna cena wyżywienia dla niektórych rodzin, zwłaszcza wielodzietnych jest trudna do udźwignięcia.
Po prywatyzacji stołówek będzie już tylko gorzej. Doświadczenia innych dzielnic wskazują, że tam, gdzie wprowadzono te rozwiązania, ceny posiłków wzrosły średnio o 30 proc. W niektórych szkołach na warszawskiej Woli koszt pełnego obiadu podwoił się. Nawet jeśli cena obiadu nie ulegnie dramatycznej podwyżce, rodzi się uzasadniona w kapitalizmie obawa, że odbędzie się to kosztem wynagrodzeń pracowników. Ponadto zasadniczo zmienią się priorytety dla serwującego obiady – o ile celem kuchni działającej w strukturach szkoły pozostaje zapewnienie dzieciom pełnowartościowych i zdrowych posiłków, o tyle prywatny przedsiębiorca dąży do kumulowania zysków.
Tymczasem każda osoba, która ma chociażby podstawową wiedzę z zakresu pedagogiki, wie, że dla dziecka zjedzenie obiadu oznacza o wiele więcej niż zapełnienie żołądka. Wybitni pedagodzy z Fundacji Rozwoju Dzieci im. Amosa Komeńskiego w swoim ostatnim raporcie wskazują: „Oczywiste jest, że szczególnie dzieci w wieku szkolnym ze względu: po pierwsze – na intensywny etap ich rozwoju fizycznego i czas dojrzewania, oraz po drugie – na wysiłek, jaki muszą wkładać w naukę, są szczególnie narażone na negatywne skutki niedożywienia. Dzieciom niedożywionym z medycznych powodów szczególnie trudno skupić się na nauce i odnosić szkolne sukcesy.” Jednocześnie kwestia niedożywienia dzieci jest już w tym momencie poważnym problemem społecznym (co 4 dziecko w Polsce jest niedożywione, a co 8 żyje w ubóstwie - dane Polskiego Czerwonego Krzyża). Statystyki instytucji pomocy społecznej nie wyłapują prawdziwej skali problemu niedożywienia. Jak wynika z badań przeprowadzonych na zlecenie Banków Żywności, wielu rodziców albo przekracza kryterium dochodowe, uprawniające do ubiegania się o świadczenia z pomocy społecznej o kilka złotych, albo najzwyczajniej wstydzi się i w ogóle o taką pomoc nie wnosi.
Prywatyzacja stołówek godzi także w zatrudnione w nich obecnie kucharki, skazując je na bezrobocie lub pracę na jeszcze gorszych warunkach. Być może część z nich nadal będzie mogła wykonywać swoją ciężką pracę, ale już na umowach śmieciowych, które nie dają żadnego zabezpieczenia przed zwolnieniem, gdzie przepracowany czas nie liczy się do emerytury, gdzie nie ma płatnego urlopu czy zasiłku chorobowego. Jako antidotum na ten problem miejscy decydenci z zadowoleniem wskazują na możliwość zakładania przez personel stołówek własnych firm żywieniowych, nie dostrzegając, że pani, która pracuje w danej placówce od 30 lat na stanowisku kucharki ma nikłe szanse na stanie się lwicą biznesu.
Sprytny plan oszczędnościowy – jak jeszcze bardziej pogrążyć biednych i pozbawionych głosu
Wbrew powyższym faktom oraz na przekór opiniom specjalistów w zakresie zdrowego żywienia i pedagogiki, zarządy dzielnic w swoich wąskich gronach (5 osób) zadecydowały o prywatyzacji wszystkich bądź części szkolnych stołówek. Oznacza to przekazanie tego zadania w trybie konkursu ofert zewnętrznym ajentom bądź firmom cateringowym. Jest to także kolejny gest przerzucania kosztów tego zadania publicznego na rodziców, pośrednio na personel kuchni.
Jest to element prowadzonej przez stołeczny ratusz polityki cięć w oświacie. Najwięcej cięć planuje się w Śródmieściu: zagrożone są wszystkie szkoły podstawowe, gimnazja i większość liceów ogólnokształcących – ogółem ok. 30 stołówek. Inne dzielnice także szukają oszczędności: Mokotów deklaruje prywatyzację 23 stołówek, Bielany: 21, Wesoła: 7, Bemowo: 6, Targówek: 2, Praga – Południe: 1. Zmiany dotkną tysięcy dzieci: w samych podstawówkach w Śródmieściu z obiadów korzysta 3895 uczniów i uczennic. Pracę może stracić ponad 200 kucharek. Dane te mogą okazać się jednak niedoszacowane, ponieważ początkowo burmistrzowie zaniżali faktyczną liczbę placówek objętych cięciami (przykładowo: na Bielanach jeszcze w połowie marca wskazywano jedną stołówkę, która ulegnie prywatyzacji. Nieco później, w trakcie sprawozdawania się zarządu ze swojej działalności na sesji rady dzielnicy 27 marca 2012, mowa była już o 21 placówkach).
Ratusz motywuje oszczędności kłopotami natury obiektywnej: kryzysem ekonomicznym. Oprócz prywatyzowania stołówek likwiduje także niektóre szkoły, podwyższa opłaty w żłobkach i przedszkolach. Prywatyzacja szkolnych stołówek to dla jednej dzielnicy roczne oszczędności rzędu 1 9oo ooo – 3 5oo ooo zł. Jednocześnie miasto wydało już, lub planuje wydać astronomiczne sumy na nieracjonalne z punktu widzenia podstawowych potrzeb mieszkańców projekty, np.: 27 mln zł na strefę kibica (będzie ona działać 23 dni), 60 mln zł na cele związane z promocją stolicy (pozycja budżetowa zwiększona w 2012 r. o 25 mln zł); 3,6 mln zł na Noc Sylwestrową; 11,6 mln zł na Multimedialny Park Fontann na Podzamczu; 500 mln zł na Stadion Legii.
Farsa z demokracji
Pomijając nieracjonalność decyzji o prywatyzacji szkolnych stołówek, słowa krytyki należą się także samej procedurze podejmowania decyzji w tak ważkiej kwestii. Stołeczny ratusz jak i poszczególne dzielnice nie zdały egzaminu z demokracji, łamiąc nie tylko standardy, ale i obowiązujące prawo. Rodziców, kucharki, a także radnych z opozycyjnych partii planowano postawić przed faktem dokonanym – w formie informacji o działaniach zarządu, przestawianej na zwyczajowej sesji rady dzielnicy. W temacie nie zostały przeprowadzone żadne konsultacje z prawdziwego zdarzenia (choć przykładowo burmistrz Bielan twardo twierdzi, że spotkania informujące wąskie środowiska rodziców z dzielnicy były konsultacjami). Utajano liczbę szkół objętych planem oszczędnościowym.
Charakterystyczną cechą tego procesu było niebywałe wręcz rozmycie odpowiedzialności. Burmistrzowie i ich zastępcy twierdzili, że do tzw. reorganizacji (jak konsekwentnie nazywają prywatyzację stołówek) zostali zmuszeni przez miejski ratusz, nie mając możliwości innego ruchu. Za zmiany finalnie odpowiedzialni są nie oni, ale dyrektorzy i dyrektorki szkół, odpowiadający za sposób funkcjonowania i politykę kadrową placówki. Decyzje zarządów dzielnic nie przybrały charakteru oficjalnych uchwał, były przekazywane im jako zwykłe informacje. Dyrekcja nie zgłaszała zastrzeżeń – co nie dziwi, bo to burmistrz jest bezpośrednim przełożonym osoby kierującej placówką oświatową.
Mimo to, wieść gminna o planach poszczególnych dzielnic zaczęła szybko rozchodzić się po mieście, nie dzięki efektywnej polityce informacyjnej miasta, ale dzięki aktywistom z Porozumienia Oświatowego, grupy Prawo do Miasta (związanej z Niezależnym Centrum Społecznym Syrena) oraz Inicjatywy Pracowniczej. Odwiedzali oni szkoły zagrożone planem oszczędnościowym informując dyrektorki oraz pracownice kuchni o nadchodzącym zagrożeniu (zdarzało się, że personel stołówek od nas dowiadywał się o tym, że w przeciągu dwóch tygodni może otrzymać wymówienia z pracy) oraz zdobywając kontakty do rad rodziców. Zbierano także podpisy oraz dystrybuowano petycję, dostępną na stronie www.prawodomiasta.pl.
Akcja informacyjna przyniosła rezultaty. Na różnych posiedzeniach organów władzy samorządowej licznie zaczęli stawiać się rodzice, kucharki i intendentki. W przeciągu dwóch tygodni działacze i działaczki Inicjatywy Pracowniczej oraz Prawa Do Miasta wzięli udział w ponad 10 sesjach rady miasta, rad dzielnic, nadzwyczajnych sesjach rad dzielnic oraz spotkaniach komisji oświaty (średnia długość trwania to 6 godzin). Dynamika tych spotkań była różna – w niektórych dzielnicach na spotkania przybyło zaledwie 15 osób, w innych (np. na Śródmieściu) – w czasie całości trwania obrad przewinęło się 150 osób. Niezależnie jednak od siły nacisku społecznego, zarządy dzielnic oraz kibicujący im członkowie i członkinie partii i koalicji rządzących dawali nam czytelny przekaz – mamy was w d.u.p.i.e. Na żadnej nadzwyczajnej sesji rady dzielnicy (a takie udało się zwołać na Śródmieściu i na Mokotowie) nie udało się przegłosować uchwały zmieniającej plany zarządów.
Konfrontacja z miejskimi notablami przybierała często komiczne formy. Na bielańskiej sesji rady miasta burmistrz odczytał list od rzekomej rady rodziców ze szkoły, gdzie funkcjonuje już system ajencki. Był to swoisty pean, wielbiący przyjęte rozwiązanie. Na myśl uporczywie przychodziła scena z kultowego filmu „Miś”, z trenerem klubu sportowego Tęcza, Jarząbkiem („łubudubu, niech nam żyje prezes naszego klubu”). Przykładowy cytat z listu - „Kuchnia sprawiała wrażenie czystości”. Z kolei na Bemowie, godzinę przed rozpoczęciem sesji rady dzielnicy, pracownicy urzędu zajęli niemalże wszystkie wolne miejsca dla publiczności. Wejścia na salę pilnowali ochroniarze, nie wpuszczając na nią przybyłych mieszkańców. W spotkaniu brało udział także 5 klaunów z Bemowskiego Centrum Kultury (art.bem), którzy klaskali po każdej wypowiedzi przedstawicieli zarządu dzielnicy. W efekcie, rodzice, aktywiści i kucharki nie mogli wziąć udziału w spotkaniu ani w charakterze biernych ani aktywnych uczestników. Stojąc w korytarzu nie było możliwości usłyszeć przebiegu sesji (w budynku urzędu nie ma zamontowanych głośników, które pozwalają słyszeć przebieg obrad osobom znajdującym się poza sesyjną salą obrad). Jednocześnie, ze względu na to, że ochrona nie wpuszczała mieszkańców na salę, osoby te nie mogły zgłosić przewodniczącemu rady chęci zabrania głosu. Przedstawicielka Inicjatywy Pracowniczej, razem z kilkoma innymi aktywistami i rodzicami, złożyła w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury o popełnieniu przestępstwa powołując się na Ustawę o dostępie do informacji publicznej.
Samoorganizacja mieszkańców
W akcję obrony szkolnych stołówek zaangażowali się przede wszystkim rodzice. Rady rodziców oraz indywidualni rodzice zaczęli się ze sobą kontaktować, także na poziomie ponaddzielnicowym. W międzyczasie kilkanaście kucharek zostało uzwiązkowionych w strukturach OPZZ.
3 kwietnia odbył się marsz, organizowany przez Porozumienie Oświatowe pod hasłem "Zamiast Strefy Kibica chcemy Strefy Rodzica!". W demonstracji udział wzięło około 80 osób, w tym także przedstawiciele i przedstawicielki Inicjatywy Pracowniczej.
Mimo tego, że w niektórych szkołach plany prywatyzacyjne zaczęły wchodzić w życie – ogłoszono i rozstrzygnięto kilka przetargów na prowadzenie żywienia przez podmiot zewnętrzny, nasze działania nie ustają. Wspólnie z rodzicami stworzyliśmy sieć kontaktową. Planowane jest zaskarżanie decyzji dyrekcji w sprawie prywatyzacji stołówek (powołując się na orzecznictwo NSA w niniejszej sprawie z innego województwa) oraz bojkot składkowy, czyli zaprzestanie finansowania przez rodziców działań statutowych szkoły (środki czystości, papier, kreda, nagrody itp.). Jednocześnie wiedząc, że logika neoliberalizmu zmierza do coraz większego przerzucania na społeczeństwo kosztów utrzymania edukacji, rozpoczęliśmy akcje plakatowe i informacyjne w dzielnicach prawobrzeżnej Warszawy, gdzie pomysł ten (jeszcze) nie wszedł w życie.
Więcej informacji na stronie: www.prawodomiasta.pl
Tekst ukazał się w 34 numerze Biuletynu Inicjatywy Pracowniczej (maj 2012)