Pracownice żłobków: 10 czerwca wychodzimy na ulicę!
- Dział: Społeczeństwo
Wśród nas są zapalone fanki piłki nożnej, mimo to uważamy, że decyzja o organizowaniu w Polsce mistrzostw była błędem. Naszego kraju po prostu na to nie stać, nie mamy funduszy na cztery stadiony warte łącznie 4,5 mld zł i pozostałe wielomilionowe inwestycje związane z igrzyskami. Co my – przeciętni mieszkańcy – będziemy z tych wydatków mieli? – opowiadają pracownice poznańskich żłobków zrzeszone w OZZ Inicjatywa Pracownicza.
Od 1989 r. w Polsce zamknięto 3/4 publicznych placówek opiekuńczych dla dzieci do lat 3. Najintensywniejszy proces likwidacji miał miejsce w latach 2000-2007. Małgorzato, byłaś świadkiem zmian jakie niosła transformacja ustrojowa. Jak oceniasz przemiany, które się dokonały?
Małgorzata (M): Wcześniej w grupach było mniej dzieci, dzięki czemu mogłyśmy poświęcić im więcej czasu i uwagi. Ok. 2000 r. nadszedł niż demograficzny, rodzice mogli zapisać dziecko do żłobka z dnia na dzień, dziś na miejsce czeka się średnio półtora roku do dwóch lat. Ze względu na wolne miejsca żłobki zaczęły być likwidowane. Kilka lat później przyszedł tzw. baby-boom i miejsc zaczęło dramatycznie brakować. Nie otworzono jednak placówek, które wcześniej bez namysłu zamknięto. W zamian, systematycznie zwiększano ilość dzieci w grupach. Zlikwidowano także większość pralni, zastępując je „tymczasowymi” oddziałami, które funkcjonują do dziś. Minęły lata, a sytuacja żłobków publicznych nie uległa poprawie – są przepełnione, dzieci nie mają miejsca do zabawy i do spania, za ciasno jest także na tarasach. Grupy tworzone na najnowszych oddziałach miały początkowo liczyć ok. 17 dzieci, aktualnie jest ich już ok. 24. Infrastruktura nie jest przystosowana do takiej ilości ludzi, co wpływa na nasze warunki pracy i jakość opieki.
Czy zmieniła się także sytuacja pracowników?
Asia (A): Największe zmiany przyniosła tzw. ustawa żłobkowa, na mocy której wydłużono nam czas pracy z 7h i 35min do 8h dziennie. Biorąc pod uwagę specyfikę naszego zawodu jest to stanowczo za długo. Tym bardziej, że nie posiadamy prawa do urlopu zdrowotnego, który przysługuje nauczycielkom i przedszkolankom. Nie bierze się pod uwagę, że od noszenia dzieci mamy nadwyrężone kręgosłupy i stawy, a praca głosem w ciągłym hałasie niszczy nasze gardła. Zmianie uległy też nasze realne wynagrodzenia, dawniej otrzymywałyśmy regularne podwyżki, od 2009 r. nasze pensje stoją w miejscu.
Dlatego zorganizowałyście się w ramach związku zawodowego?
Roma (R): Musiałyśmy wykonać konkretne kroki, aby zwiększyć naszą siłę w relacjach z władzami miasta. Wcześniej wysłałyśmy do Prezydenta pisma z zapytaniem o wyższe wynagrodzenia. Przez długi czas nas ignorował, w końcu odpisał, że nie otrzymamy podwyżek do 2032 r. W tym samym czasie narodziło się Porozumienie Żłobkowe, które zażądało dofinansowania instytucji opiekuńczych. Ich działania otworzyły nam oczy, zrozumiałyśmy, że musimy zacząć domagać się lepszych warunków pracy i płacy, że musimy walczyć o godne życie. Ponad to Prezydent Stępień oświadczył nam wprost, że nie zamierza z nami dyskutować o podwyżkach, jeśli domagamy się zmian warunków płacy mamy podjąć kroki przewidziane w prawie pracy. Upewniło nas to w przekonaniu, że musimy założyć formalną strukturę jaką jest związek zawodowy, żeby w ogóle ktoś zaczął z nami rozmawiać.
Niskie płace to jedyny problem w żłobkach?
Dagmara (D): Oczywiście, że nie. Żłobki główne,w których biura mają dyrektorki są uprzywilejowane pod względem finansowym i dobrze wyposażone. W pozostałych placówkach tendencja jest przeciwna – budynki przez lata nie były remontowane, okna są stare i nieszczelne, meble zniszczone, podłoga się rozpada. Nie mamy dostępu do podstawowych środków higieny jak rękawiczki jednorazowe, czy sprzęt do sprzątania. Doszło do sytuacji, w której zażądałyśmy dostarczenia do wszystkich żłobków odpowiedniej ilości lateksowych rękawiczek w ramach sporu zbiorowego. Brzmi to komicznie, ale musiałyśmy zagrozić strajkiem, żeby je otrzymać!
Co się zmieniło od kiedy zaczęłyście się organizować?
Justyna (J): Nabrałyśmy odwagi, aby stanowczo domagać się respektowania naszych praw, stałyśmy się silniejsze i pewniejsze siebie. Wiele się także nauczyłyśmy, zarówno pod względem prawnym jak i organizacyjnym. Przed wprowadzeniem ustawy żłobkowej w jednym z zespołów przez dwa lata pracowałyśmy dodatkowo 25 min za co nie otrzymywałyśmy wynagrodzenia. Pisałyśmy pisma z prośbą o uzasadnienie zmiany czasu pracy, ale nie doczekałyśmy się odpowiedzi. Niedawno zdecydowałyśmy się założyć sprawy w sądzie o spłatę nadgodzin. Procesy właśnie są w toku, jesteśmy dobrej myśli.
Jak wasze pracodawczynie zareagowały na założenie przez was związku?
A: Powtarzały, że doprowadzimy do likwidacji placówek. Ponadto okazało się, że nie znają podstawowych ustaw i przepisów prawa pracy, przez co nagminnie ograniczały naszą działalność. Być może dlatego od kilku miesięcy w jednym z zespołów na koszt miasta zatrudniony jest zarówno prawnik jak i doradca zawodowy.
M: Notorycznie grożono też zwolnieniami grupowymi, które miały być rezultatem walki o lepsze warunki płac. Moja dyrektorka zwróciła się do mnie na zebraniu z wszystkimi pracownikami, że smarując chleb masłem mam wspominać te koleżanki, które zostały zwolnione, aby znalazły się pieniądze na nasze podwyżki.
Opowiedzcie, jak wcześniej kształtowały się relacje między pracownikami a dyrektorkami?
D: Ufałyśmy naszym pracodawcom, uznawałyśmy, że to co robią jest zawsze zgodne z naszym interesem. Dlatego traktowałyśmy jak normę stosunki, w których nic nam się nie należy, nawet podstawowe środki higieny, jak lateksowe rękawiczki do przewijania dzieci. Nie wiedziałyśmy, że może być inaczej, że możemy odzyskać głos i wpływać na organizację naszego miejsca pracy.
Jakie kroki podejmowałyście, żeby uzyskać podwyżki?
J: Brałyśmy aktywny udział w sesjach Rady Miasta i posiedzeniach odpowiednich komisji, spotykałyśmy się z radnymi, organizowałyśmy akcje happeningowe i pikiety. Nie przyniosło to efektu, jedyne narządzie jakie nam zostało to strajk, dlatego w kwietniu weszłyśmy w spór zbiorowy domagając się poprawy warunków pracy i płacy. Negocjacje trwają już drugi miesiąc, część naszych postulatów została spełniona, wywalczyłyśmy np. płatne urlopy szkoleniowe, jednak w kluczowej dla nas kwestii podwyżek nie osiągnęliśmy jak dotąd porozumienia.
Poznański Wydział Zdrowia powołał zespół roboczy poszukujący oszczędności w żłobkach. Współpracujecie w nim z dyrektorkami i urzędnikami, na czym polega działalność tego zespołu?
M: Staramy się zmniejszyć koszty utrzymania żłobków. Do tej pory udało nam się zaoszczędzić ok. 200 tys zł., to niewielka kwota, ale będąc w tym zespole mamy jednak wpływ na to, w jaki sposób przeprowadza się cięcia. Ostatnio wydział zaproponował zamknięcie w żłobkach kuchni na rzecz tańszego cateringu. Dyrektorki nie poczyniły żadnych kroków, aby odstąpiono od tego pomysłu. Same jeździłyśmy do sanepidu, odwiedziłyśmy rozmaite firmy cateringowe, prosiłyśmy o opinie fachowców, dzięki uzyskanym przez nas informacjom wydział zrezygnował z likwidacji kuchni.
Żłobki finansowane są z budżetu miasta, wobec czego w pełni zależą od polityki prowadzonej przez władze. Jaki macie stosunek do aktualnego sposobu zarządzania Poznaniem?
M: Epicentrum działań władz to stadion, gnijąca na nim trawa i infrastruktura dookoła. Nie zajmują się np. rozwojem polityki prorodzinnej, bardziej interesuje ich rozwój Strefy Kibica. To błędnie postawione priorytety. Zamiast finansowania igrzysk, powinno się zapewnić dodatkowe świadczenia dla rodzin z dziećmi. Wychowują się w nich przyszli członkowie naszych społeczeństw, dlatego należy im się wsparcie ze strony samorządów. Obecnie nie mają żadnej pomocy instytucjonalnej, przy czym obarcza się ich całkowitym kosztem reprodukcji społecznej.
J: Brakuje także podstawowej infrastruktury chociażby świetlic, przedszkoli, żłobków i placów zabaw. Większość ludzi zmuszona jest zapisywać dzieci do prywatnych placówek. Jeśli to się nie zmieni kryzys demograficzny będzie się pogłębiał, mało kogo będzie bowiem stać nawet na jednego potomka. Wyliczono, że miesięczny koszt utrzymania małego dziecka to ok. 1000 zł., czyli 2/3 naszej pensji! W takich warunkach dziecko nierzadko oznacza biedę. Nie dziwi nas zatem, że kobiety buntują się i odmawiają rodzenia.
W ostatnim czasie, ze względu na kryzys finansów publicznych, mieliśmy do czynienia ze znacznymi podwyżkami. Wzrosły ceny żywności, czynsze, opłaty za media, bilety komunikacji miejskiej, itd. Jak radzicie sobie z codziennym życiem przy tak niskich zarobkach?
O: Dla tych z nas, które nie mają zamożnych rodzin, każdy dzień to walka o przetrwanie. W najgorszym położeniu są matki samodzielnie wychowujące dzieci. Za 1500 zł nie można opłacić nawet 2 pokojowego mieszkania i rachunków, a do tego dochodzi wyżywienie, ubrania, podręczniki, opłaty za przedszkole lub żłobek. Zdarza się, że kiedy matka idzie do pracy dzieci pozostawione są same sobie, bo nie stać jej na zapewnienie im opieki instytucjonalnej. Niskie zarobki zmuszają niektóre z nas do pracy na drugim etacie. Dziewczyny często zatrudniają się jako opiekunki do dzieci w prywatnych domach, pracują w szpitalach czy dorabiają sobie sprzątając. Jest to jednak fizycznie nie do zniesienia. Odbija się to na zdrowiu niektórych, załamują się, zaczynają chorować na depresję, zdarzały nawet przypadki prób samobójczych.
D: Wiele osób zatrudnionych w żłobków żyje dzięki kredytom. Naprawa pralki, opłaty czynszowe, konieczność wsparcia finansowego dzieci stają się przyczyną długów, które spłaca się zaciągając kolejne pożyczki, każdorazowo wydłużając spiralę zadłużenia. Znamy też wiele przypadków, w których pracownice spłacają kredyty byłych mężów, rodziców czy innych członków rodziny, tracąc środki na własne utrzymanie. Sytuacja osób z zajęciami komorniczymi jest bardzo trudna. Nie dość, że pozbawiane są części dochodów, to w niektórych placówkach ogranicza im się prawa do zapomóg czy pomocy socjalnej. Ciągłe napięcie, ogromny stres oraz represyjny charakter funkcjonariuszy publicznych i urzędników doprowadziły niedawno jedną z opiekunek do stanu przedzawałowego. Tak po prostu nie da się żyć.
Jaki jest wasz stosunek do mistrzostw UEFA EURO 2012?
O: Wśród nas są zapalone fanki piłki nożnej, mimo to uważamy, że decyzja o organizowaniu w Polsce mistrzostw była błędem. Naszego kraju po prostu na to nie stać, nie mamy funduszy na cztery stadiony warte łącznie 4,5 mld zł i pozostałe wielomilionowe inwestycje związane z igrzyskami. Co my – przeciętni mieszkańcy – będziemy z tych wydatków mieli? Póki co obdarowano nas ogromnym długiem publicznym, rozkopanymi ulicami, niedokończonymi budowami, nieprzejezdnymi autostradami. W czasie igrzysk miasto będzie sparaliżowane, nikt nie martwi się o to, jak będziemy dojeżdżać do pracy. Uważamy też, że skandaliczne jest przeznaczenie 18 mln zł na strefę kibica. To więcej niż roczny budżet wszystkich publicznych żłobków! Za taką kwotę można by je znacznie rozbudować, zwiększając ilość miejsc dla dzieci.
Od dłuższego czasu walczycie o dofinansowanie miejskich placówek opiekuńczo-wychowawczych. Władze nie godzą się na spełnienie waszych żądań, tłumacząc się kryzysem finansów miasta. Jak się czujecie, kiedy równocześnie na rozrywkę wydaje się setki milionów złotych?
M: To absurdalna sytuacja. Droga zabawa jaką jest Euro 2012, będzie trwała przez miesiąc, natomiast jej koszty będziemy spłacać przez kolejne lata. Nasze głodowe pensje, brak miejsc w żłobkach, zamykane szkoły i domy kultury, liczne podwyżki – to cena tego, że kilku panom w garniturach zachciało się zabawy. Nie ukrywajmy, niewiele z nas będzie dane uczestniczyć w tym widowisku, większość będzie w tym czasie pracować na spłatę długów miasta.
Na co wolałybyście przeznaczyć pieniądze wydane na inwestycje związane z igrzyskami?
O: Na opiekę, na edukację, na ochronę zdrowia itp. W Poznaniu brakuje dostępu do podstawowych instytucji opiekuńczych takich jak żłobki czy hospicja. W tym mieście nie ma ani jednego stacjonarnego hospicjum dla dzieci! Najczęściej w takiej sytuacji całodobowa opieka nad bardzo chorym dzieckiem staje się obowiązkiem matki, która nie może liczyć na żadną systemową pomoc.
Czy brak dostępu do instytucji opiekuńczych stał się impulsem do zorganizowania protestu 10 czerwca?
R: Władze nie chcą zgodzić się na zwiększenie budżetu żłobków tłumacząc się głębokim kryzysem finansowym. Jednocześnie cały czas słyszymy, ile pieniędzy wydaje się na igrzyska. Uznałyśmy, że tak dłużej być nie może, że musimy głośno zaprotestować przeciwko obecnej polityce władz. Nie tylko my się jej sprzeciwiamy, inne grupy społeczne także nie chcą płacić za kryzys, za który odpowiedzialne są władze.
Co chcecie osiągnąć protestując w czasie UEFA EURO 2012?
O: Mamy nadzieję, że dzięki demonstracji w dzień pierwszego meczu w Poznaniu będziemy w końcu dostrzeżone. Chcemy, aby nasz głos stał się bardziej słyszalny, a władze w końcu zaczęły się z nami liczyć. Jako mieszkańcy musimy zacząć się organizować i walczyć o to, aby nasze codzienne potrzeby były w pełni zaspokojone. Mamy też nadzieję, że wkrótce prezydent Grobelny zapłaci za zadłużenie miasta, bo obecnie zrzuca ten problem na nas. Włodarze powinny otrzymać wszystkie rachunki za organizacje tegorocznych igrzysk i pokryć je z własnych środków, powinny ponieść konsekwencje swoich decyzji. Ludzie powinni natomiast zbojkotować mistrzostwa, pokazać co naprawdę myślą o finansowaniu z naszych pieniędzy rozrywki dla nielicznych. 10 czerwca wyjdźmy razem na ulice Poznania! Demonstrujmy! Mówmy głośno, że zamiast igrzysk domagamy się chleba!
Wywiad pod zmienionym tytułem "Poznański czerwiec nadchodzi" ukazał się 4 czerwca 2012 r. w magazynie Przekrój