Uniwersytet krytyczny i socjalny
- Dział: Społeczeństwo

Rozmowa z Mikołajem Andrzejewskim, Martą Senk, Remigiuszem Stępakiem oraz Bartoszem Ślosarskim z nieformalnej, niedawno powołanej grupy Porozumienie Akademickie, zrzeszającej w swych szeregach studentów/ki i doktorantki/ów uczelni poznańskich
Jak - Waszym zdaniem - obecnie wygląda kondycja uniwersytetu i jak można scharakteryzować położenie socjalne studentów?
Na początku chcielibyśmy podkreślić, iż uniwersytet nie jest instytucją działającą poza obrębem systemu społeczno - ekonomicznego, a wręcz odwrotnie – uniwersytet powoli, ale konsekwentnie zmienia się w instytucję działającą dla zysku i wprzęgniętą w struktury gospodarki kapitalistycznej. Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego - Lena Kolarska-Bobińska - jasno mówiła o odpowiedzi uczelni na kryzys, którą miałaby być konsolidacja ośrodków naukowych oraz prowadzenie przez uczelniane związki partnerskie działalności gospodarczej.
Chcemy prezentować bardziej systemowe podejście do przemian zachodzących na uniwersytecie, jednakże nie oznacza to, że zaprzestaniemy działania na poziomie konkretnej uczelni. Akademiki drożeją, doktoranci pracują właściwie za darmo w roli wykładowców, nie zwraca się uwagi na sytuację studentów-rodziców itd. Musimy artykułować istotne problemy dnia codziennego studentów i doktorantów. Naszym celem jest przede wszystkim pokazanie, że uniwersytet, jak cała sfera budżetowa, jest też przedmiotem neoliberalnej polityki, co nakłada się na niedofinansowanie sektora edukacji w III RP.
Z drugiej strony zdajemy sobie sprawę, że władze uczelniane decydują o konkretnych kwestiach, to do nich należy ostateczna decyzja. Niestety, jesteśmy rozczarowani brakiem krytycznego oglądu rzeczywistości przez te władze – mają one przecież pewną autonomię, żeby podejmować decyzje korzystne dla studenta i doktoranta, ale także stanąć w obronie pracowników uniwersytetu, nie tylko naukowych.
Czy czujecie związek między brakiem krytycznego dyskursu na uczelniach a polityka socjalną władz uniwersyteckich?
Tak, ten związek jest czymś ewidentnym. Polska akademia przez ostatnie lata stała się nie tylko bezkrytyczna wobec przemian ostatniego 25-lecia, ale stanęła w ich awangardzie - wytracenie krytycznej mocy uniwersytetu idzie w parze ze znieczulicą na kwestie socjalne i pracownicze wewnątrz niego. Administracja i władze nie dostrzegają związku między stanem edukacji w szkołach wyższych, a kwestiami socjalnymi. Mamy wrażenie, że pomija się w tym wypadku kwestie ekonomiczne, a przecież najpierw student musi być "najedzony i ubrany”, a dopiero potem możemy myśleć o jakimś rozwoju intelektualnym i kulturalnym.
Apolityczność uniwersytetu jest fikcją; sama instytucja jest przecież przedmiotem i podmiotem przekształceń neoliberalnych. To od prowadzonej polityki na poziomie ogólnokrajowym i miejskim zależy dofinansowywanie sektora publicznego, od niej zależy ile pieniędzy będzie np. na naukę.
Nie chcemy oczywiście tłumaczyć rektora, że on ma ciężką sytuację, bo nikły procent budżetu państwa przekazywany jest na uniwersytety, ale chcemy opowiedzieć się za szerszymi przemianami, które nie ograniczają się do uniwersytetu, do konkretnych osób podejmujących konkretne decyzje. Oczywiście trzeba zwracać uwagę i nagłaśniać decyzje zapadające na szczeblu administracji, ale też wychodzić poza mury uczelni, aby zobaczyć studenta na rynku pracy, w mieście, w którym mieszka i funkcjonuje.
Należy także pamiętać o tym, że uniwersytet ma odpowiednie zaplecze i narzędzia do przeprowadzenia krytyki, wytwarzania alternatywnych idei, strategii oraz zaszczepiania ich w społeczeństwie.
No dobrze - zgadzamy się, że funkcjonowanie studenta czy studentki zależy od następujących poziomów: (1) jego miejsca na uczelni, (2) w kontekście polityki całego państwa, a także (3) jego funkcjonowania w mieście, w lokalnej przestrzeni, gdzie kształtują się koszty wynajmu mieszkań, koszty dojazdu do biblioteki, możliwości zatrudnienia itd. Wróćmy do początku. Jak jednak konkretnie zdefiniowalibyśmy problemy socjalno-ekonomiczne studentów i studentek?
Istotnym problemem socjalnym studentów i doktorantów wydają się być kwestie lokatorskie. W Poznaniu jest 120 tys. studentów, z tego około 45% studiuje w trybie zaocznym, a pozostała część w trybie stacjonarnym. Istnieje potężne zapotrzebowanie na wynajem lokali mieszkalnych. Są to koszty rzędu od około 450 do 700 zł miesięcznie za miejsce w pokoju. Ceny w domach studenckich są bardzo urynkowione. Na przykład akademiki Uniwersytetu Adama Mickiewicza (UAM) mają bardzo niski standard – brakuje w nich m.in. wind, występują nadmiernie problemy z pralkami czy kuchenkami gazowymi, brakuje lokali dla studentek i studentów, którzy są rodzicami itd., a ceny są po prostu zbyt wygórowane jak na takie warunki: pokój trzyosobowy kosztuje średnio 330 zł za osobę miesięcznie; dwuosobowy – 420 zł; jednoosobowy – 520 zł.
Coraz częściej wspomina się o sprzedaży czy prywatyzacji akademików, a sam UAM twierdzi, że akademików nie potrzebuje, że jest to dla niego „kula u nogi”, ponieważ są one po prostu nierentowne. Możemy walczyć o drobne zmiany, ale ta walka jest przegrana, jeśli państwo nie zmieni strategii gospodarczej, którą konsekwentnie realizuje od 25 lat. Postępująca prywatyzacja rentownych środków produkcji odbija się na jakości wszystkich usług publicznych, które tracą źródła finansowania. Powszechny dostęp do dóbr nauki i kultury, dobrego transportu i usług medycznych odejdzie niedługo do historii. Na naszych oczach zachodzi powrót do społeczeństwa klasowego. Jako Porozumienie Akademickie będziemy głosem studentów, doktorantów, ale realna zmiana wymaga zbudowania porozumienia między wszystkimi grupami społecznymi: pracowniczymi, lokatorskimi, kulturowymi, mniejszościowymi itd.
A jak ma się ilość miejsc w akademikach do zapotrzebowania?
Akademiki pokrywają mały procent zapotrzebowania. Obecnie UAM posiada 1500-2000 miejsc w akademikach, a w trybie stacjonarnym studiuje na tej uczelni około 30 tysięcy osób. Są one jednak istotne z punktu widzenia studentów, którzy mają wyjątkowo słabą kondycję finansową, jak i z punktu widzenia bezpieczeństwa. W Poznaniu istnieje nagminny proceder nieuczciwości najemców stancji, którzy nie oddają kaucji, wypowiadają umowy itp.
Rozwiązywać kwestie lokatorskie studentów i studentek można by przede wszystkim poprzez budowę akademików i oferowanie lepszego standardu za mniejszą cenę…
Tendencja jest dokładnie odwrotna. Poza tym ceny za akademiki wzrastają, a nie idzie za tym wzrost wysokości stypendiów. Kwestia stypendiów to kolejny poważny problem. Dotyczy to zarówno studentów I i II stopnia, którzy otrzymują stypendia socjalne (ale nie jest ich więcej niż 1/3 ogółu), jak również doktorantów (których jest w Poznaniu około 3000). Faktycznie doktoranci mają status studentów III stopnia, ale praktycznie wykonują określoną pracę – prowadzą zajęcia. Tylko około 20% z nich otrzymuje stypendia naukowe, reszta pracuje „za punkty”.
Dopóki doktoranci nie spojrzą na siebie jak na prekariat, dopóki podtrzymywali będą fikcję elitarności swego statusu, to sytuacja ta będzie korzystna wyłącznie dla uczelni. Doktorant musi przyznać w końcu, że jest robotnikiem, często wolontariuszem w firmie, która nie ma skrupułów przed obarczeniem go pracą, za którą nie otrzymuje wynagrodzenia. Brak stypendium zmusza go do poszukiwania innych form zarobkowania, a to odbija się na jakości doktoratu, a w konsekwencji - polskiej nauki. Dochodzą do tego jeszcze warunki pracy doktorantów - przepełnione pokoje, brak infrastruktury na wydziałach.
Warto dodać, że w ostatnim czasie na UAM podniesiono ogólną kwotę na stypendia naukowe dla studentów, ale zmniejszono ich liczbę. Mamy się po prostu "bić" o te pieniądze między sobą.
Kolejna kwestia to studenci jako rodzice. Media wciąż informują nas o niżu demograficznym, wdrażane są projekty quasi-prorodzinne, ale uczelnie pozostają głuche na te informacje. Na wydziałach czy akademikach nie ma specjalnych pokoi dla matek-studentek oraz ojców-studentów do przewijania czy nakarmienia dzieci, nie ma żadnych zapomóg, ani wyższego stypendium socjalnego z tego tytułu. Z tego co wiemy tylko dwa uniwersytety w Polsce mają takie finansowe wsparcie, pozostałe nie. To jest kompletnie ignorowany problem. Jeżeli na studiach stacjonarnych zostanie się rodzicem, to jest się praktycznie zmuszonym do studiowania w trybie zaocznym. Te studia są dość kosztowne, a utrzymanie dziecka do najtańszych także nie należy.
Jak wygląda sytuacja studentów zaocznych, i czy możemy tak naprawdę powiedzieć, że studia są w Polsce bezpłatne?
Studia doktoranckie np na filologii polskiej kosztują 5000 zł za dwa semestry. W trakcie roku są cztery zjazdy, podczas których najczęściej powtarzany jest program ze studiów magisterskich, a prowadzący rzadko odnoszą się do indywidualnych problematyk prac doktorantów. Statystycznie połowa doktorantów nie kończy studiów, a niestacjonarni stanowią większość w tej grupie.
Jeżeli chodzi o studia magisterskie to jest to koszt około 3500 zł za rok. Trzeba też znaczyć, iż istnieje wyraźna tendencja, aby studia w coraz większym stopniu stawały się odpłatne. Stąd się wzięła cała ta prawna hucpa z odpłatnością za drugi kierunek. Okazało się, że przepisy umożliwiające pobieranie pieniędzy za drugi kierunek są niekonstytucyjne, jednakże na tym przykładzie widzimy, iż władza jest zainteresowana wprowadzaniem w przyszłości pełnej odpłatność za studia.
Uważamy, że fakt przedłużania studiów bierze się z jednej strony z chęci opóźnienia momentu zmierzenia się z sytuacją na rynku pracy, a z drugiej musimy pamiętać, że do 26 roku życia student stacjonarny ma na rynku lepszą pozycję, ponieważ jest bardziej konkurencyjny. Tylko dlatego, że jest tańszy - przedsiębiorca nie musi opłacać składki ZUS, co przekłada się na niższe koszty utrzymania firmy. Dzięki ulgom (np. na komunikację), student może zaoferować niższą cenę za swoją pracę. Studiowanie w Polsce stało się rodzajem tarczy, która chroni przed bardzo złą sytuacją dla młodych ludzi na rynku pracy. Te trzy, pięć czy dziewięć lat (w przypadku studiów doktoranckich) nauki stanowi pewną iluzję zwiększania swoich szans na rynku pracy czy też po prostu przeczekania trudniejszej sytuacji - jest to jednak działanie pozorne.
W sprawie odpłatności za drugi kierunek podjęliście konkretne działania, jako Porozumienie Akademickie. Niektóre uczelnie przyjęły od razu wyrok Trybunału Konstytucyjnego w tej sprawie. Uniwersytet Adama Mickiewicza miał z tym problem. Co się stało?
Protest pojawił się w momencie, kiedy prorektor UAM, prof. Zbigniew Pilarczyk w lokalnej telewizji stwierdził, że UAM to właściwie może poczekać, aż cały proces legislacyjny ulegnie odwróceniu, dojdzie do kolejnej nowelizacji przepisów i zaczną obowiązywać w skali całego kraju. Sądzimy, że chodziło o zapewnienie sobie możliwości pobierania pieniędzy jeszcze przez najbliższy rok. Zorganizowaliśmy się, wysłaliśmy petycje z 600 podpisami, zapowiedzieliśmy protest, co przełożyło się na decyzję Senatu UAM o zniesieniu odpłatności za każdy dodatkowy kierunek.
Ważny był też czas naszej akcji – chodziło o nagłośnienie tego problemu w okresie rekrutacji na studia, aby wywrzeć presję i zmienić warunki studiowania już dla nowego rocznika. Chcieliśmy, aby wszyscy wiedzieli jaka jest sytuacja. Przy okazji mogliśmy zaobserwować kompletny bezwład samorządu studenckiego, który się tą kwestią nie zajął w odpowiednim czasie.
No właśnie - jaka jest Wasza ocena dzisiejszej kondycji organizacji studenckich w Polsce?
W pewnym sensie samorząd studencki, od lat 90, zaczął zastępować organizacje studenckie. Coraz częściej widzimy nie tylko na gruncie poznańskim, ale też ogólnopolskim, że Parlament Samorządu Studentów nie stanowi realnej reprezentacji studentów. Frekwencja w wyborach do samorządu na UAM jest na poziomie kilku procent, de facto kto chce, to dostaje się do samorządu, bo nie ma wielu chętnych. W wyborach kandydaci głosują sami na siebie. Samorząd jest tylko wykonawcą woli władz uniwersytetu, bezkrytycznie akceptując np. podwyżki cen za akademiki. Przez władzę, którą dostają, są odseparowani od studentów - niczego nie konsultują, nie pytają o zdanie innych studentów.
Działa jeszcze m.in. Niezależne Zrzeszenie Studentów (NZS). Na poziomie ogólnopolskim -krytyczna działalność, akcyjność, stosunek do przemian na uniwersytecie jest również nie najlepszy. Pojedyncze NZS-y, w tym poznański, starają się podnosić niektóre kwestie, jak np. stało się to w przypadku wolontariatu, czy rodziców na studiach. NZS nie skupia jednak większych grup studentów, dlatego powołaliśmy Porozumienie Akademickie, starając się włączyć do działania studentów, różne organizacje, wszystkich, którzy chcą kreować krytyczny głos na uniwersytecie i chcą go zmienić, rozwiązać aktualne problemy.
Polski student jest jednym z najwięcej pracujących w Europie - musimy pracować, aby studiować i utrzymać się w Poznaniu, a to stanowi poważne ograniczenie dla organizowania się na uczelniach, rzetelnego efektywnego studiowania oraz animowania życia kulturalnego. Ludzie nie wierzą, że można coś zmienić. Aczkolwiek wydaje się nam, że należy podnosić krytyczny głos i mówić o tych wszystkich kwestiach: odpłatności za drugi kierunek, stypendiach, akademikach, o małym procencie budżetu przeznaczanym na szkoły wyższe itd.
Wyższe uczelnie są też największymi pracodawcami. Jaki jest Wasz stosunek do kwestii pracowniczych, szczególnie w kontekście protestu sprzątaczek UAM?
Z naszej perspektywy przerzucanie kosztów dotyczy nie tylko studentów i doktorantów, ale również pracowników technicznych na uczelniach. Jest to element restrukturyzacji, która ma przynieść rentowność uniwersytetowi. Trzeba zwrócić uwagę, że w przypadku tego konfliktu, za pracownicami technicznymi stanęła bardzo mała grupa pracowników naukowych. Jest to szerszy problem, ideowy. Kiedy mówimy o wspólnocie akademickiej, to jak ją definiujemy? Wyłącznie jako kadrę naukową? My jako Porozumienie Akademickie definiujemy uniwersytet jako dobro wspólne, przynależne studentom, doktorantom, pracownikom technicznym oraz pracownikom naukowym. Wspólnota akademicka interesuje nas też w kontekście materialnym i socjalnym. Jesteśmy zatem przeciwko outsourcingowi, nie mówiąc już o niepłaceniu za wykonaną pracę.
Społeczność nazywana wspólnotą akademicką jest obecnie podzielona. Doktorzy habilitowani i profesorowie są bardzo często beneficjentami przemian, które się dokonują, są zabezpieczeni – mają stałą umowę o pracę ze swoim pracodawcą i mocną pozycję w hierarchii. Tylko, że już każdy nowy doktor wchodzi na innych zasadach do tej wspólnoty, np. na zasadzie umowy tymczasowej. Zmienia się zatem status w ramach akademii. Dziś mówimy o sprzątaczkach, jutro będziemy mówić o lektorach języków obcych, a pojutrze o pracownikach naukowych.
Czy macie jakiś program – co trzeba zmienić na uczelniach?
Chcemy przede wszystkim stać się przestrzenią porozumienia dla jednostek, grup, organizacji, które chcą nie tylko opowiedzieć się przeciwko aktualnym przemianom, ale również wspólnie szukać nowych rozwiązań dla uniwersytetu. Chodzi nam również o pokazanie studentowi, że poprawa ich sytuacji może się dokonać tylko wtedy, gdy będzie się współpracować z drugą osobą, że podstawową bronią jest wzajemna solidarność. Student dziś nie widzi, że jest podmiotem, częścią wspólnoty akademickiej i może mieć na nią wpływ. Jednakże student uczy się bierności na podstawie relacji na uniwersytecie - uwydatnia się to przez podejście kadry, władz uczelni do studentów, jak też przez podejście samorządu studenckiego do tych, których mają reprezentować.
Pragniemy także skoncentrować się na samokształceniu i rozwoju, zarówno w ramach swoich struktur, jak i w formie ogólnie dostępnych seminariów. Student dziś to tylko określona pula pieniędzy, które przypływają do uniwersytetu - na dalszy plan schodzą kwestie czystej edukacji. Uważamy, że uniwersytet musi podjąć krytykę obecnych stosunków ekonomicznych, przemian neoliberalnych, które uderzają także w uczelnie.
Jakie zamierzacie podjąć działania w przyszłym roku akademickim?
Przyszłoroczna działalność będzie na pewno związana z szeroko rozumianym aspektem socjalno - bytowym studentów. Będziemy się przeciwstawiać pomysłom podwyżek opłat za domy studenckie wszelkim pomysłom na odpłatność za studia, czy traktowaniem doktorantów jak tanią siłę roboczą. Chcemy się porozumieć z doktorantami, doktorami, jak również profesorami o bliskich nam poglądach. Interesuje nas współpraca ze związkami zawodowymi działającymi na uniwersytecie, aby poszukiwać wspólnych rozwiązań.
Nie chodzi jednocześnie o to, żeby się ograniczyć do podejmowania działań w obronie jakichś interesów tylko konkretnej grupy, ale działać według pewnych – obojętnie jak patetycznie by to nie zabrzmiało – idei, zasad czy pryncypiów. Nasza działalność ma być wpisana w szerszy kontekst. Chcemy być przez to bardziej ofensywni, prezentować wizję alternatywną i próbować ją przeforsować wspólnie z ludźmi, którzy będą chcieli z nami działać.
Rozmawiał Jarosław Urbański
Wywiad ukazał się w 41 numerze Biuletynu Inicjatywy Pracwniczej (Pobierz PDF z całym numerem)