Pracować jako terapeuta
- Dział: Społeczeństwo

„Mało kto kwestionował otrzymanie umowy o pracę z kilkutygodniowym opóźnieniem lub też zmiany w jej treści, które nie były uzgodnione” – pisze jeden z byłych pracowników prywatnej szkoły specjalnej działającej na terenie Łodzi. Poniżej prezentujemy tekst nadesłany przez niego do naszej lokalnej Komisji Środowiskowej. Ze względu, że pracownik nie chciał się ujawniać, nie podajemy jego imienia ani dokładnego miejsca pracy.
Poprzez poniższy teksty chcielibyśmy zwrócić uwagę na warunki pracy terapeutów oraz na powszechny problem braku wsparcia psychologicznego dla dzieci nawet w takich placówkach jak szkoły specjalne (tutaj prywatne), które powinny świecić przykładem w tym obszarze.
Praca w placówce pedagogicznej dla dzieci niepełnosprawnych na stanowisku terapeuty miała być dla mnie jednocześnie stabilizacją finansową w życiu, jak i możliwością rozwoju moich kompetencji zawodowych. Pracodawca na rozmowie kwalifikacyjnej obiecywał wynagrodzenie w wysokości 2800 zł netto, opiekę medyczną oraz kartę MultiSport. Pierwszym sygnałem ostrzegawczym, który rzucał cień na rzetelność tej placówki, było niespełnienie postawionych wcześniej trzech warunków zatrudnienia. Samo wynagrodzenie w obiecanej wysokości przyznano mi dopiero po dwóch latach ciężkiej pracy. Jak można się domyślać, żadnej opieki medycznej oraz karty sportowej dla pracowników nie było.
Praca
Dbałość w placówce o kwestie formalne generalnie pozostawiała wiele do życzenia, jednak miałem wrażenie, że moi współpracownicy, poprzez długi staż pracy, przestali zauważać szaleństwo organizacyjne panujące w tym miejscu. Mało kto kwestionował otrzymanie umowy o pracę z kilkutygodniowym opóźnieniem lub też zmiany w jej treści, które nie były uzgodnione. Główny zainteresowany dowiadywał się o nich poprzez otrzymanie stosownego aneksu do podpisu. Oczywiście ze wsteczną datą.
Oczekiwać by można od prywatnej placówki pedagogicznej adekwatnego do pełnionych zadań wyposażenia. Tutaj trudno jednak było nawet o podstawowe narzędzia pracy. Wciąż popsute sprzęty, takie jak niszczarki czy laminarki, ciągłe braki tonera w kolorowych drukarkach oraz kolejki do komputera w celu redagowania dokumentów czy tworzenia pomocy dydaktycznych. Każdy dzień pracy był swego rodzaju walką o dostęp do narzędzi, żeby mieć jakieś szanse w sposób rzetelny przeprowadzić zajęcia. Sale terapeutyczne w dużej mierze wyposażali sami terapeuci ze swoich prywatnych funduszy lub też przynosząc zabawki, książki po swoich dzieciach.
Gdy pierwszy raz, pełen zapału i nadziei, zapytałem, czy jest możliwość ubiegania się o finansowania szkoleń, kursów, to współpracownicy prawie zabili mnie śmiechem. Zasugerowano mi, że w ogóle nie ma sensu tracić energii na tworzenie takiego wniosku do dyrekcji, bo nic nie wskóram. Niejednokrotnie natomiast podsuwano nam oferty szkoleń z sugestią, że oczekuje się od nas wzięcia w nich udziału. Oczywiście za nasze prywatne pieniądze.
W moim miejscu pracy często dochodziło do nadużyć - kierownik nakładał na pracownika coraz to nowe zadania, często niezawierające się w jego zakresie obowiązków. Dochodziło do takich sytuacji, że dodatkowo zlecone zadania, oczywiście do zrobienia „na wczoraj”, uniemożliwiały wykonanie podstawowych obowiązków terapeutycznych – wszystko to ze stratą dla podopiecznych.
Zdarzyło się, że musieliśmy z dnia na dzień uzupełnić z trzech zaległych miesięcy dokumentację dotyczącą realizacji zadań terapeutycznych w placówce. Konsekwencją narastającej ilości dokumentów była konieczność „odpamiętania” terapii z dzieckiem sprzed wielu tygodni, a nawet miesięcy. Ciężko było przywołać z pamięci szczegóły spotkań sprzed tak długiego czasu. Wszystko to miało miejsce w trakcie pandemii, prowadzona więc była również dokumentacja zdalna. Osoby zajmujące się kwestiami formalnymi nie poinformowały nas o konieczności zrealizowania tych działań z odpowiednim wyprzedzeniem, a cała odpowiedzialność za stworzenie wielostronicowych raportów „na już” spadała na terapeutów.
Lockdown
Pandemia przyniosła ze sobą kryzys finansowy spowodowany nieobecnością dzieci w placówce. Dyrekcja znalazła jednak na to łatwe rozwiązanie – wykazywanie 100% frekwencji zajęć zdalnych, finansowanych z pieniędzy Narodowego Funduszu Zdrowia. Był to desperacki ruch będący odpowiedzią na lockdown, który jednak po powrocie dzieci do szkół pozostał jako sposób dodatkowego pozyskiwania pieniędzy. Po zniesieniu obostrzeń z inicjatywy przełożonych zostaliśmy określeni jako ,,inni pracownicy medyczni’’ mający kompetencje do zdalnego prowadzenia psychoedukacji naszym podopiecznym. Wykazywanie zrealizowania wizyty, nawet podczas nieusprawiedliwionej nieobecności dzieci, stało się naszym nowym obowiązkiem. Niezależnie od powodu – kataru, gorączki, wyjazdu rodzinnego… - należało wykazać zajęcia w rozliczeniu godzinowym. Placówka znalazła tym samym dodatkowe źródło dochodu jednocześnie dokładając nam pracy za takie samo wynagrodzenie. Fałszowanie dokumentacji w celu zdobywania podwójnego finansowania zajęć lub też fałszowanie podpisów bez zawahania.
Braki kadrowe spowodowane nieobecnościami lub zwolnieniami pracowników uzupełniane były poprzez dokładanie obowiązków terapeutom. Zdarzyło się również, że jednego z pracowników przeniesiono na inne, dużo bardziej wymagające merytorycznie stanowisko bez czasu na zastanowienie oraz bez możliwości odmowy. Postawiono tę osobę przed faktem dokonanym.
Placówka kładła duży nacisk na pozytywną prezentację w socialmediach, głównie na Facebooku, poprzez nagrywanie materiałów promocyjnych z udziałem dzieci. Jak można się domyślić, materiały prezentujące bieżącą pracę oraz osiągnięcia dzieci realizowane były przez samych terapeutów. Nagrywając materiał byłem odpowiedzialny za jego jakość oraz atrakcyjność. Warto również wspomnieć, że prezentowane przez dzieci działania wcale nie należały do „codziennych” ćwiczeń i zabaw. Musieliśmy specjalnie przygotowywać scenariusz, uczyć dzieci określonej czynności tylko po to, by atrakcyjnie wyglądały na nagraniu. Oczywiście odbywało się to kosztem realnej terapii. Dodatkowo często po fakcie nasze pomysły spotykały się z niezadowoleniem zwierzchnictwa, co powodowało konieczność rozpoczynania całego procesu od nowa.
Innym ponadprogramowym zadaniem było zlecenie nam sprzątania salek terapeutycznych w czasie pracy z dokumentacją. Oczekiwano, że będziemy ścierać kurze, zamiatać i układać zabawki…
Terapia
Kierownik często wchodził w kompetencje terapeutów, starając się wpływać na prowadzoną przez nich terapię, ignorując przy tym aktualny etap gotowości terapeuty i podopiecznego do podjęcia żądanych działań. Zdarzyło się, że wywierał on presję na przeprowadzenie treningu toaletowego u dziecka, którego rodzice nie byli gotowi na kontynuację pracy nad czystością w domu. Kolejnym przykładem są naciski na terapeutę o szybką realizację procesu diagnostycznego dziecka, które bardzo często chorowało i było nieobecne. Po powrocie natomiast wymagało intensywnej pracy nad ponowną adaptacją do środowiska i samego terapeuty. Natychmiastowa diagnoza byłaby więc nierzetelna, niemiarodajna, a przede wszystkim nieetyczna. Te i podobne działania obniżały jakość i efektywność terapii.
Terapeutom, zgodnie z prawem oświatowym, przysługiwało prawo do ubieganie się o kolejny stopień awansu zawodowego nauczyciela. Wraz z awansem zawodowym pracownika część dokumentów niezbędnych do jego realizacji, zgodnie z przepisami, sporządzał dyrektor placówki. W naszym przypadku obowiązek ten spadł na nas - stażystów. Wiedzieliśmy, że jeżeli nie zadbamy o to osobiście, to z naszego awansu zawodowego nic nie wyjdzie, ponieważ wszyscy oprócz nas mieli kwestie formalne i swoje obowiązki z tym związane w poważaniu. Zostaliśmy postawieni w sytuacji, gdzie to my zamiast dyrektora sporządzaliśmy potrzebne dokumenty i podtykaliśmy mu do podpisu. Zdarzało się, że robiliśmy to kilkukrotnie, bo odsyłano nas w celu wprowadzenia poprawek lub w ogóle nie przyjmowano z powodu braku czasu. Kierownictwo zaleciło nam nawet ujednolicenie edycji dokumentów redagowanych za dyrektora, żeby wyglądało jakby wszystkie wyszły z pod jego ręki.
Dyrekcja
O dyrekcji można by się natomiast bardzo długo rozwodzić. Dyrektor nie był zupełnie zainteresowany tym, co dzieje się w placówce. Z łatwością dało się zauważyć, że jest to jedynie dodatek do działań zawodowych, podejmowanych przez niego w innych obszarach. Z dużym samozadowoleniem dzielił się on swoimi osiągnięciami, nagrodami z personelem, oczekując od nas reakcji zachwytu i podziwu. Samo zaangażowanie dyrektora w pracę placówki było raczej marne. Organizował co jakiś czas spotkania, które traktowane były przez kadrę jak audiencja. Nie miał orientacji w metodyce pracy oraz dokumentacji prowadzonej przez terapeutów i nikt od niego tego nie oczekiwał. Prowadził natomiast rozmowy na temat stresu w pracy czy relacji interpersonalnych, po czym obiecywał szkolenia, do których nie dochodziło. Ewentualnie proponował rozwiązania trącące tanim coachingiem, które kompletnie mijały się z sednem problemów, z którymi się zmagaliśmy. Skutecznie wzmacniały natomiast poczucie bezsensu i niechęć.
Warta podkreślenia jest również atmosfera panująca wśród przełożonych i pracowników. W placówce nie istnieje rozdział sfery prywatnej od zawodowej. Przepływ informacji między kierownictwem i resztą kadry jest płynny głównie w kontekście omawiania intymnych i wrażliwych spraw pracowników. Jako przykładem posłużę się tutaj sytuacją, kiedy odbyła się prywatna rozmowa mojego współpracownika z kierownictwem. Poinformował on wtedy o swojej chorobie - depresji. Nie powinienem w ogóle się o tym dowiedzieć, natomiast ta informacja w jakiś sposób wydostała się poza krąg osób, którym to w zaufaniu przekazano. Wyjątkową bezczelnością wykazała się kadra kierownicza, kiedy moja znajoma po latach starania zaszła w ciążę. Ze względu na duże zagrożenie ciąży zmuszona była z dnia na dzień udać się na zwolnienie lekarskie. Po tym zdarzeniu wszyscy zostaliśmy zwołani na zebranie pracowników, na którym pouczano nas na przykładzie zaistniałej sytuacji, że oczekują od nas bycia lojalnym wobec szkoły, sugerując tym samym, że nagłe zmiany życiowe czy zdrowotne są nie w smak placówce, gdyż dezorganizują pracę. Moim zdaniem stanowi to świetny przykład, jak podchodzi się do pracowników i bagatelizuje tak istotne życiowe sprawy. Pamiętajmy, że jest to placówka zajmująca się dziećmi! Natomiast informacje istotne, związane z pracą i obowiązkami przekazywane były nierzadko pocztą pantoflową, co niejednokrotnie prowadziło do plotek, niedopowiedzeń i nieporozumień.
Wszelkie zażalenia czy krytyczne opinie, a nawet po prostu zdanie odmienne od kierownika było odbierane w pracy negatywnie, próba manifestacji innego poglądu powodowała narastanie nieprzyjemnego napięcia wśród współpracowników oraz kierownictwa. Wynikało ono głównie z nieprofesjonalnych kontaktów między kierownictwem oraz podwładnymi. Wszelkie nieaprobowane postawy, wypowiedzi były automatycznie rozpowszechniane pomiędzy kierownictwem oraz innymi pracownikami w postaci plotek, złośliwych, sarkastycznych komentarzy wypowiadanych za plecami głównego zainteresowanego. Nikt nie chciał być w ten sposób wyeksponowany, dlatego mało kto mówił jasno i asertywnie o swoich odczuciach.
Wszystko po staremu
Na moje szczęście, już od jakiegoś czasu nie jestem pracownikiem opisanej wyżej placówki. Aktualnie mam satysfakcjonującą pracę, w której w miarę godnie zarabiam oraz dogaduję się z innymi zatrudnionymi osobami. Nie znaczy to jednak, że sytuacja się tam poprawiła. Dostaję informacje od pracujących tam znajomych, że wszystko pozostaje po staremu i nic nie wskazuje, aby dyrekcja się zreflektowała. W dobie coraz głośniejszego mówienia o wsparciu psychologicznym dla dzieci, istnienie tak działających szkół specjalnych wydaje się jakąś abstrakcją. A tymczasem moje poprzednie miejsce pracy nie jest wyjątkiem, a przynajmniej nie w Łodzi.