EN/DE/FR УКР/РУС KONTAKT
tik tok

Dyktatura zatrudnienia

Rząd PO czyni starania, aby przedłużyć wiek emerytalny, uskarżając się na to, że w Polsce mamy najmłodszych emerytów i najwięcej rencistów w Europie. "Reforma" ma iść w dwóch kierunkach: odebranie możliwości przechodzenia na wcześniejsze emerytury pewnym grupom zawodowym oraz generalnego podniesienia granicy wieku emerytalnego, np. kobietom z 60 do 65 lat. Najważniejszym argumentem rządu jest twierdzenie, że niedługo nie będzie komu pracować i system emerytalny się zawali. Część społeczeństwa "kupuje" tę bajkę. Zastanówmy się czy słusznie.

"Młodzi" emeryci i "zdrowi" renciści
Po pierwsze trzeba stwierdzić, że obecna sytuacja, czyli niska średnia wieku emerytalnego Polaków (wynosi ona 57 lat, przy ustawowym 60 lat  dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn) i duży odsetek wśród nich rencistów, to efekt polityki społecznej prowadzanej przez rządzące w ostatnich latach elity, czy nawet przez tych samych ludzi. Przykład: Michał Boni - kiedyś Minister Pracy w rządzie Bieleckiego, dziś doradca Tuska. Reforma Balcerowicza forsowana na początku lat 90, spowodowała załamanie się rynku pracy i gwałtowny wzrost  bezrobocia. Uruchomiono mechanizmy, które doprowadziły do tego, że wiele osób zostało dosłownie "wyrzuconych" poza rynek pracy. Szukając uzasadnienia dla tych decyzji, szerzono m.in. prymitywny pogląd, że część, szczególnie starszych pracowników, przesiąkniętych ponoć komunistyczną mentalnością, nie poradzi sobie na "współczesnym" rynku pracy.

Wyeliminowanie z rynku pracy całych rzesz ludzi osiągnięto na dwa sposoby. Przede wszystkim zmuszając ich do przejścia na rentę. W stosunku do 1988 roku grupa osób posiadających z tytułu swojej niepełnosprawności prawo do świadczeń rentowych  powiększyła się w szybkim tempie o ok. 50%. Ostatecznie okazuje się, że w Polsce żyje aż ok. 5,5 miliona osób niepełnosprawnych. Jedynie dla 8% z nich główne źródło utrzymania stanowi praca. Do tej pory nikt się nie przejmował tzw. aktywizacją zawodową osób niepełnosprawnych i nie zachęcał ich do podjęcia zatrudnienia. Przez wiele lat, współczynnik aktywności zawodowej osób niepełnosprawnych spadał. Drugim sposobem na wyeliminowanie z rynku pracy dużych grup społecznych było zwalnianie ich na tzw. wcześniejsze świadczenia emerytalne, co nota bene było krytykowane przez związki zawodowe. Kiedy w danym przedsiębiorstwie dokonywano redukcji zatrudnienia, to na listach zwolnień pojawiali się przede wszystkim najstarsi pracownicy, nawet wówczas, kiedy byli dobrymi fachowcami. Ich wiek pozwalał sięgnąć po wcześniejsze świadczenia emerytalne, nie znaleźli się zatem – jak się mówiło – "na bruku". Ostatecznie praktyka ta doprowadziła do radykalnego spadku średniej wieku emerytalnego.

 "Zdrowi" renciści i "młodzi" emeryci stanowili ogromną grupę osób faktycznie wykluczonych z rynku pracy. Popyt na bardzo skromne świadczenia rentowne i przedemerytalne był spowodowany wysokim bezrobociem, oraz – na co warto zwrócić uwagę – bardzo niskimi i krótkotrwałymi zasiłkami dla bezrobotnych. Jedynie 15% bezrobotnych posiadało (i posiada) prawo do zasiłku. Renty i wcześniejsze emerytury pozwalały dodatkowo ukrywać faktyczną skalę bezrobocia. W okresie między 1988 i 2002, kiedy to przeprowadzono dwa spisy powszechne ludności, dał się zauważyć poważny spadek ilości osób aktywnych zawodowo. Odpowiedzialność za ten stan rzeczy nie można już obarczać "komunizmu". Jest to efekt celowej polityki liberalnych rządów. Teraz natomiast mówi się o problemie, jakby chodziło o "plagę szarańczy" lub "dopust boży", z którym obecne elity władzy nie mają nic wspólnego.

Gdzie Rzym, a gdzie Krym
Kierunki polityki dotyczącej świadczeń rentowych i emerytalnych wytycza dziś Unia Europejska. W dużej części pod jej presją rząd chce przeprowadzić zmiany, które mają doprowadzić to tego, aby większy odsetek społeczeństwa harował do upadłego, nawet jeżeli nie ma ku temu ochoty. Najpierw dostarczyliśmy UE sporo młodej siły roboczej gotowej pracować coraz ciężej i za coraz mniejsze pieniądze, zgodnie z deklaracjami udzielonymi UE przez jednego z naszych expremierów, a teraz trzeba zapędzić do maszyn i biurek starców, bowiem biznesmeni, właściwi dziś włodarze Unii, nie mają zamiaru ponosić kosztów świadczeń socjalnych. Dlatego osiągnięcie wysokiego wskaźnika zatrudnienia stało się priorytetem UE zapisanym w tzw. "strategii lizbońskiej". Strategia ta zakłada, że wskaźnik zatrudnienia ma osiągnąć poziom 70%, przy czym w przypadku Polski jest on dziś na poziomie 55% i w ciągu lat 2000-2006 spadł. Dla porównania w przypadku krajów Unii (UE – 15) wskaźnik ten znacząco w tym samym okresie wzrósł i osiągnął pułap 66%.

Nie trzeba jednak nikomu tłumaczyć, że czym innym jest zatrudnienie w krajach 15-tki UE, a czym innym tu u nas na Wschodzie. Obywatele zachodnich państwa Unii Europejskiej są częściej zatrudniani na stanowiskach, które ogólnie nazywamy usługami, ale chodzi tu w głównej mierze o jej specyficzny rodzaj, gdzie dominuje praca umysłowa: księgowość, bankowość, agencje reklamowe, przemysł edukacyjny i rozrywkowy, itd. Struktura rynku pracy w krajach wschodnich jest inna, tu w dalszym ciągu dominuje praca na produkcji, często przeniesiona z Zachodu, a jeżeli w usługach, to w jej gorszym, "fizycznym" a nie "umysłowym", segmencie. Na Zachodzie oczywiście istnieje konieczność wykonania szeregu prac fizycznych, ale stają się one coraz częściej domeną obcokrajowców, emigrantów. Na przykład ciężka praca w niemieckim rolnictwie przez wiele lat wykonywana była przez ponad ćwierć miliona polskich robotników sezonowych. Pomimo wysiłku rządu RFN, nie zdołano nią zainteresować niemieckich pracowników, którzy masowo odmawiali jej podjęcia, pomimo zachęt finansowych, o których Polacy mogli tylko pomarzyć. Wreszcie jeżeli nawet obywatel Zachodu podejmuje pracę fizyczną, to często w zasadniczy sposób różni się ona od tej, podejmowanej przez pracowników ze Wschodu, obojętnie czy zatrudniają się u siebie w kraju czy na emigracji. Jest ona dla niego przede wszystkim dużo lepiej płatna, mniej intensywna, powiązania z szeregiem świadczeń socjalnych i zdrowotnych, stojących na wyższym poziomie niż na Wschodzie. Przykład: praca w irlandzkich hurtowniach. Wschodnioeuropejscy pracownicy zarabiają zdecydowanie mniej na tych samych stanowiskach co ich irlandzcy koledzy, a dodatkowo wymaga się od nich większej wydajności, często o 50-100%. W przypadku hurtowni oznacza to, że o tyle więcej kilogramów w określonym czasie musi przerzucić własnymi rękoma pracownik emigrant. Jest to możliwe dzięki zróżnicowaniu  w formach zatrudnienia: Irlandczycy to głównie osoby zatrudnione na kontrakty, czyli umowy na czas nieokreślony, pracownicy ze Wschodu to pracownicy czasowi.

Realizacja zatem "strategii lizbońskiej" jest czym innym dla obywateli zachodniej, a czym innym dla obywateli wschodniej części UE, czym innym dla bogatych i biednych, bowiem istnieją zasadnicze różnice pomiędzy charakterem i strukturą  tych dwóch rynków pracy. Forsowanie przez UE jednolitego rozwiązania w tym względzie, dowodzi istnienia w dalszym ciągu rasistowskich przesłanek, jakimi kieruje się zachodnia część Starego Kontynentu, budująca swój dobrobyt. Nie bierze się pod uwagę, że europejski rynek pracy jest podzielony na segmenty, a emigranci i pracownicy z Europy Wschodniej pracują najczęściej w segmencie gorszym pod względem płacy, warunków pracy, zabezpieczenia socjalnego i zdrowotnego. Argument, że przedłużenie wieku emerytalnego w Polsce, jest podyktowane koniecznością spełniania wymogów unijnych, jest zatem trudny do przyjęcia.

Górnicy i baletnice
Realizując swój plan rząd chce m.in., aby prawo do wcześniejszych emerytur straciło ok. 800 tys. zatrudnionych. Mamy tu do czynienia z próbą pozbawienia uprawnień emerytalnych pracowników, którzy podejmując się wykonania określonych zawodów brali pod uwagę, że pracę w specyficznych, często szkodliwych warunkach zrekompensuje im możliwość przejścia na wcześniejszą emeryturę. Pozbawianie ich świadczeń emerytalnych jest nieuczciwe już w sensie formalnym. Po drugie - likwidacja wcześniejszych emerytur, ma coś z logiki i rygoryzmu XIX-wiecznego kapitalizmu. Odnajdziemy to w słowach, które miał wypowiedzieć Leszek Balcerowicz: "Chodzi o zniesienie przywilejów emerytalnych dla wszystkich. Łącznie z baletnicami, górnikami, mundurowymi, nauczycielami". Zatem bez oglądania się na specyficzne cechy poszczególnych zawodów i łączących się z nimi warunków pracy, bez oglądania się na człowieka, którego dostrzega się tu tylko i wyłącznie w wymiarze statystycznym, bezosobowym, wyalienowanym. Jednym z podstawowych argumentów na rzecz obniżenia wieku emerytalnego dla wybranych grup zawodowych, był właśnie fakt, że wykonywanie ich łączy się ze szczególnym uszczerbkiem na zdrowiu, zmęczeniem, stresem i szybszą utrata sił fizycznych. Można sobie wyobrazić 70-letniego księgowego, biznesmena czy polityka, ale trudno górnika fedrującego węgiel na przodku, tynkarza pracującego na rusztowaniach czy baletnicy odgrywającej rolę Julii – pomimo osiągnięć współczesnej medycyny.

Wcześniejsze emerytury nie są w takich okolicznościach w żadnym przypadku przywilejem, lecz uprawnieniem wynikającym z warunków pracy. Jest to prawo do godnej starość i spokoju potrzebnego, aby należycie rozstać się ze światem. Lecz ten duchowy wymiar dla ekonomii politycznej kapitalizmu jest zupełnie obcy. Zmuszanie do pracy, poprzez choćby tylko oferowanie niskich emerytur i świadczeń socjalnych (renty, zasiłki itd.), które powodują, że ludzie muszą podjąć zatrudnienie ponad ich siły – jest znakiem pracy wyalienowanej, pracy której nienawidzimy! Dlatego każdy dodatkowy dzień pracy przy taśmie, w pyle i smrodzie, z bólem w krzyżu, jest dla człowieka, poddawanego ciągłej presji wydajności pracy, katorgą, nie tylko fizyczną, ale także psychiczną. Najprostszym sposobem, żeby tę alienację znieść, jest skrócenie, a nie wydłużenie czasu pracy.

Tymczasem likwidacja prawa do wcześniejszych emerytur niektórych zawodów, będzie tylko wstępem do dalszych działań wydłużających czas pracy, np. w stosunku do kobiet, które nabywają dziś uprawnienia emerytalne o 5 lat wcześniej niż mężczyźni. Jeżeli dojdzie do zrównania wieku emerytalnego obu płci, to musimy mieć świadomość, że przedłużenie okresu pracy (opóźnienie przejścia na emeryturę) o 5 lat oznacza tyle, co odebranie wolnych sobót. Licząc bowiem globalnie przepracowane przez pracownika godziny pracy w jego życiu, wydłużenie wieku emerytalnego o 5 lat to mniej więcej równowartość wolnych sobót z ok. 33 lat pracy. Dlatego pomimo, że czas pracy tygodniowy byłby krótszy, w całym swoim życiu pracowalibyśmy znowu więcej. I oznaczałyby, że utrzymująca się w Europie od wielu dziesięcioleci tendencja do ogólnego skrócenia formalnego czasu pracy, uległaby odwróceniu. W istocie rzeczy ma to już miejsce. Według niektórych ustaleń łączny czas pracy pracownika w np. Wielkiej Brytanii wydłużył się. Jeszcze w 1981 roku był on o 1/2 mniejszy niż w połowie XIX wieku. Jednak w latach ’90 XX wieku uległ ponownie wzrostowi o ok. 16%.

Wiedza to władza
Spora część społeczeństwa, a nawet środowiska wolnościowego czy lewicowego, dość łatwo "kupuje" każdą racjonalizację decyzji forsowanych przez neoliberalne elity. Objawianie przez władzę "oczywistych oczywistości" historycznych, ekonomicznych czy socjologicznych, stanowi jedną z najistotniejszych jej prerogatyw – naukowego wyjaśnienia społeczeństwu co jest dla niego dobre, a co nie. Na początku lat ’90 twierdzono, że dobre jest, aby "starzy" pracownicy jak najszybciej odeszli z pracy, bowiem w większości nie zdołają oni sprostać nowym wyzwaniom jakie niesie za sobą gospodarka kapitalistyczna. Efekty tamtych decyzji znajdują odzwierciedlenie w dzisiejszych statystykach, na które powołując się obecnie władza twierdzi, że lepiej jest, aby "starzy" pracownicy tyrali jak najdłużej. Co więcej restrukturyzacja rynku pracy, jego "odchudzenie" (jedno z ulubionych pojęć z liberalnej teorii zarządzania), odmłodzenie i "uzdrowienie", jawiło się 18 lat temu jako istotny kanon tego, jak powinien wyglądać nowoczesny rynek pracy. Dziś tuzy ekonomii kapitalistycznej twierdzą, powołując się na autorytet Unii Europejskiej, że racjonalne jest podniesienie średniej wieku zatrudnionych, a niepełnosprawni stanowią rezerwuar niewykorzystanej i potrzebnej siły roboczej - którą wcześniej bezceremonialnie potraktowano jak pomyje. Czy wreszcie obecna sytuacja nie jest efektem tego, że wykształcona, w większości za pieniądze publiczne młodzież, masowo i przy aplauzie liberalnych mediów, wyjechała na Zachód i pracuje przy zmywakach i hurtowniach za minimalne stawki, i dziś ktoś musi ją zastąpić w kraju?

Motywowane wymogami rynku pracy podnoszenie wieku emerytalnego z jednej strony i np. z drugiej objęciem obowiązkiem edukacyjnym 6-ciolatków, generuje sytuację, że "życie wolne od pracy" staje się utopią – miejscem, którego nie ma. Jedyną osią organizacji całego społeczeństwa i ostatecznym punktem odniesienia (także, a może przede wszystkim, dla bezrobotnego) pozostaje praca. Przy czym jednocześnie nie jest ona wartością samą w sobie, autoteliczną, ale zapośredniczoną poprzez mechanizmy rynku podporządkowanego potrzebom gospodarki kapitalistycznej. Praca warta jest tyle ile za nią dostaniemy. Jesteśmy zatem przez całe życie uzależni od tego co liberałowie nazwali "niewidzialną ręką rynku". Pojęcie to, podobnie jak "wolny rynek", jest w istocie eufemizmem, za którym kryje się interes określonych grup, które pod pozorem "dobra ogółu" posyłają coraz młodsze dzieci do szkół, a starców do pracy. My rozumiemy dobro ogółu inaczej. Cały dotychczasowy społeczny wysiłek zmierzał do tego, aby się spod tej pozornie "niewidzialnej" siły uwolnić, poprzez przejęcie kontroli na środkami i warunkami pracy lub/i poprzez skrócenie czasu pracy. Emancypacja dokona się nie w zgodzie z obecnie obowiązującymi uzasadnieniami i racjonalizacjami, które ciągle każą nam pracować ciężej, wydajniej i dłużej, ale właśnie wbrew nim.

Jarosław Urbański

Artykuł opublikowany zostanie w 27 numerze pisma "Inny Świat", którego premiera odbędzie się 20 września. Pismo dostępne będzie w dystrybucji Oficyny "Trojka" i w sieci Empik.

OZZ Inicjatywa Pracownicza
Komisja Krajowa

ul. Kościelna 4/1a, 60-538 Poznań
514-252-205
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
REGON: 634611023
NIP: 779-22-38-665

Przystąp do związku

Czy związki zawodowe kojarzą ci się tylko z wielkimi, biurokratycznymi centralami i „etatowymi działaczami”, którzy wchodzą w układy z pracodawcami oraz elitami politycznymi? Nie musi tak być! OZZIP jest związkiem zawodowym, który powstał, aby stworzyć inny model działalności związkowej.

tel. kontaktowy: 514-252-205
e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Kontakt dla prasy

tel. kontaktowy: 501 303 351
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

In english

Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.