Uwagi na temat prywatyzacji służby zdrowia
- Dział: Społeczeństwo

Misja, która przyświecała stworzeniu publicznej opieki medycznej, może zostać nagle i w bardzo prymitywny sposób zanegowana. Pisząc “prymitywna negacja” mam na myśli nieudolną próbę zakwestionowania istniejącej stanu rzeczy, ale bez podejmowania jakichkolwiek działań mających naprawić zło spowodowane przez wszelkie nieprawidłowości występujące w tym resorcie. A tych jest niemało. Co zatem należy zrobić, aby się pozbyć starych problemów i nie tworzyć przy okazji kolejnych?
Dla wielu rozwiązaniem jest zastąpienie publicznej służby zdrowia prywatną. Ale pierwszym i najczęściej popełnianym błędem jest pogląd, że powstanie prywatnej opieki medycznej oznacza zerwanie z dotychczasowa praktyką. Rafał Boruc w raporcie “Prywatne jest piękne” sugerował, że w Polsce na początku lat 90. udział prywatnych środków w finansowaniu służby zdrowia wynosił około 10% i wrastał: do 28% w 2001 r. i 38% w 2003 r. Czy mamy jednocześnie poczucie, że stan służby zdrowia się poprawił?
Przyjrzyjmy się niektórym aspektom. Wg raportu Rady Monitoringu Społecznego, sporządzonego na podstawie danych zebranych metodą ankietową w 2007 r., w Polsce wartość rynku prywatnych usług zdrowotnych jest szacowana w przedziale 20-22 mld zł., a przychody niepublicznych firm medycznych rosną o 20-30% rocznie. Oznacza to, że w ciągu roku statystyczny Polak przeznacza na prywatne leczenie około 520-630 zł. Jest to ewidentny dowód słabości państwowego systemu ochrony zdrowia, która już dawno temu został zastąpiony przez prywatne firmy medyczne. Jest to jeszcze bardziej widoczne, gdy wziąć pod uwagę inne dane. W 2003 r. w Polsce było 122,4 tys. lekarzy, z czego 64 tys. (52,3%) zatrudniały publiczne ZOZ-y. Wielu z nich dorabiało na prywatnych praktykach lekarskich. Ilu? Na to pytanie trudno odpowiedzieć. Pozostałe 58 tys. (47,7%) pracowało poza państwowym systemem, czyli w sferze prywatnej. W tym samym czasie funkcjonowało w naszym kraju 11.978 ZOZ-ów. Pośród nich 3.575 było placówkami publicznymi, natomiast reszta 8.403 było tzw. zakładami niepublicznymi i stanowiły one ponad 70% ogólnej liczby tego typów zakładów. W 2008 roku na 7.482 ZOZ-y działające w podstawowej opiece zdrowotnej tylko 1.937 jest zakładami publicznymi, których jednostką założycielską jest gmina, miasto, albo powiat. Dane te ujawniają tendencję do likwidowania publicznych ZOZ-ów i zastępowania ich prywatnymi.
W opiece pierwszego kontaktu większość lekarzy rodzinnych i specjalistów działa jak spółki prywatne w ramach kontraktów z NFZ. Ponadto prywatne firmy przejmują prym w laboratoriach, stacjach dializ i pogotowiu ratunkowym. Są to bardzo dochodowe działy i przynoszą one coraz większe zyski sektorowi prywatnemu, który przestaje mieć konkurenta w sektorze publicznym. Z niewiadomych powodów państwo chętnie pozbywa się tych placówek, bez których nie mogą funkcjonować poradnie, szpitale, lecznice. Najczęściej podawaną przyczyną są rzekome trudności związane z utrzymaniem i rozbudową aparatury analitycznej. Dlatego diagnostyka, która do niedawna funkcjonowała na zapleczu szpitali, coraz częściej pochodzi z tzw. outsourcingu (wynajmowania i kupowania usług od zewnętrznych podmiotów).
Ponadto prywatne firmy zaczynają stopniową monopolizację rynku. Samodzielna inwestycja w drogą aparaturę, jej leasing, są poza zasięgiem małych podmiotów, które miały do tej pory znaczącą pozycję na rynku. Jednak chęć zysku przeważa, dlatego coraz częściej widać próby konsolidacji tego rynku w formie przejęć lub, rzadziej w formie kooperacji. Wynika to z przeświadczenia, że duży może więcej. Z tej przyczyny ogromne laboratoria zaczynają dominować na rynku. Prywatne sieci, dzięki coraz większej skali działania, mogą sobie pozwolić na inwestycje w najnowocześniejsze technologie, systemy informatyczne i dodatkowe usługi. Jednocześnie wiele szpitali dochodzi do wniosku, że outsourcing laboratoryjny im się opłaca. Zatem jak widać problem związany z czerpaniem zysków w publicznej służbie zdrowia związany jest z problemem zarządzania, doinwestowania, a nie leży w “naturze” samej własności społecznej.
Podobnie ma się rzecz w podstawowej opiece medycznej. Od kilku lat na rynku działają firmy prywatne, które w zamian za wykupiony abonament oferują gotowość udzielenia pomocy ambulatoryjnej. W 2002 r. ich przychody wyniosły 750 mln zł, czyli około 1% rocznych wydatków na opiekę zdrowotną w Polsce. W 2003 r. ich pacjenci (około 600 tys.) stanowiły osoby, którym pracodawcy zafundowali taki abonamenty. Rynek ten rozwija się w tempie 20% rocznie i jest to konsekwencją tego, że firmy te próbują wykorzystać niszę rynkową na niezaspokojone do tej pory usługi - między innymi dostępność do opieki medycznej bez zbędnego oczekiwania. Inna kwestia to fakt, że część pracodawców traktuje takie abonamenty jako kartę przetargową, podczas rozmów rekrutacyjnych. Pomimo to w praktyce, znaczna część posiadaczy wspomnianych abonamentów i tak przesiaduje w kolejkach w publicznej placówce lub płaci za usługi lekarzy w prywatnej służbie zdrowia. Zgodnie z danymi pochodzącymi z “Diagnozy Społecznej 2007” wynika, że tylko 5% gospodarstw domowych, które korzystały z prywatnej opieki medycznej, robiło to w ramach pakietu wykupionego przez pracodawcę. Jest to spowodowane tym, że w przeważającej mierze abonamenty te umożliwiają dostęp tylko do tzw. wariantów podstawowych, które oferują niewiele ponad świadczenie związane z różnego rodzaju poradnictwem lub wydawaniem orzeczeń oraz oświadczeń lekarskich. Natomiast dostępność do pozostałych usług wiązałaby się z koniecznością wykupienia dodatkowych polis ubezpieczeniowych. Taki wydatek gospodarstwa domowe są skłonne ponieść jedynie w przypadku, “gdyby polisa była tania, a z drugiej strony dawałaby możliwość np. ominięcia szpitalnej kolejki. Przygotowanie takiego produktu jest raczej mało atrakcyjne z punktu widzenia firm ubezpieczeniowych.” Znaczyć to może tyle, że prywatne przychodnie mogą być tak samo niewydolne jak przychodnie publiczne, a te pierwsze rozwijają się tak dobrze ponieważ pracodawcy sponsorują funkcjonowanie firm oferujących abonamenty medyczne, których pracownicy, tak naprawdę, nie mogą wykorzystać.
Mateusz Żuk, Komisja Środowiskowa OZZ Inicjatywa Pracownicza – Gdańsk
Pełen tekst znajdziecie w broszurze “Nowe strategie i analizy” nr 3 z grudnia 2008 roku. Plik PDF do pobrania tutaj.