Wybieranie kota w worku
- Dział: Społeczeństwo
7 czerwca część obywateli naszego kraju uda się do lokali wyborczych, by kreślić krzyżyki na kartach do głosowania, a polityczni komentatorzy po raz kolejny nazwą tę czynność świętem demokracji.
Powstaje jednak zasadnicze pytanie, czy rzeczywiście istota demokracji polega na ograniczonym i sporadycznym dopuszczaniu obywateli do głosu. W Polsce, podobnie jak w innych państwach demokracji parlamentarnej, każdy radny i poseł postępuje zgodnie z zasadą mandatu wolnego, czyli nie ma zobowiązań wobec swoich wyborców. Gdyby słuchał sugestii mieszkańców swego okręgu, to jego postępowanie byłoby niezgodne z konstytucją RP. Poseł nie musi więc realizować tego, co ogłosił w kampanii wyborczej, a opinia wyborców nie ma dla niego żadnej mocy prawnej. Świat kampanii wyborczych, zaciekłych bojów międzypartyjnych, zacietrzewionych dziennikarzy i zagorzałych obrońców partyjnych sloganów – jakby nie był barwny i krzykliwy – nie jest tym miejscem, w którym szary wyborca uzyska istotny wpływ na politykę. Odwołać posła obywatelom nie wolno. Pozostaje tylko wiara w dobre intencje kandydata na posła. To nic, że dobre intencje mogą nie wystarczyć do reprezentowania wyborców, skoro zgodnie z konstytucją poseł „reprezentuje cały naród”. Nie oznacza to wcale, że odbywają się jakiekolwiek konsultacje ze wspomnianym „narodem”. Podobno chodzi o to, żeby przedstawiciel starał się wydedukować wolę narodu zgodnie z własnymi przekonaniami i sumieniem.
Poseł czy radny nie jest jednak zupełnie wolny i niezależny w sprawowaniu swego mandatu parlamentarzysty. Poza dość mętnym przekonaniem o powinnościach wobec narodu, istnieją również szefowie partii, którzy mówią jak należy głosować, a w przypadku nieposłuszeństwa straszą wykreśleniem z listy kandydatów w następnych wyborach. Nie każdy poseł czy radny jest gwiazdą medialną, która sama dyktuje warunki. Są też szczodre i ponętne oferty składane przez lobbystów reprezentujących interesy bogatszej części społeczeństwa i państwowi urzędnicy, którzy namawiają do lekceważenia skarg wyborców, bo ci rzekomo są zbyt roszczeniowi i nie mają pojęcia, na czym polega dobro kraju.
Nie może być inaczej, powtarzają zwolennicy obecnego systemu wyborczego wskazując na wielkość okręgów wyborczych i liczbę ludności, która nie może się zebrać w jednym miejscu, żeby wspólnie debatować i głosować. Wspomina się również o uciążliwościach związanych z ewentualnym organizowaniem referendów w każdej istotnej dla ogółu sprawie.
Te argumenty wydają się brzmieć rozsądnie, ale tylko pozornie. W sprawach dotyczących poszczególnych gmin można bez przeszkód organizować zebrania mieszkańców, aby dyskutować, głosować i wybierać radnych z instrukcjami od lokalnych społeczności. W podobny sposób można zbierać opinie obywateli w sprawach krajowych i międzynarodowych, aby potem przedstawić danemu posłowi wolę mieszkańców, która będzie dla niego obowiązującą instrukcją dalszego postępowania. Zbieraniem wskazówek od poszczególnych społeczności zajmą się radni wszystkich gmin i powiatów, aby potem przekazać je posłowi. W ten sposób każdy będzie mógł uczestniczyć w tworzeniu projektów istotnych dla niego uchwał oraz ustalaniu szczegółów ich realizacji. Instrukcje od mieszkańców będą mogły zawierać zgodę na negocjacje w strukturach wyższego rzędu na poziomie powiatu, województwa, kraju czy kontynentu. Chodzi przede wszystkim o to, aby na tych posiedzeniach radni i posłowie byli prawdziwymi rzecznikami mieszkańców i odwrotnie – aby przenosili powzięte tam uchwały do mieszkańców na ich zebraniach gminnych czy dzielnicowych. Zapewniony zostanie obustronny przepływ informacji, a także zlikwidowana samowola przedstawicieli.
Takich zmian nie da się przeprowadzić przy pomocy kartki wyborczej, ani zachowując wiarę w to, że zawsze musi nas prowadzić za rękę jakiś mąż opatrznościowy czy inny fachowiec od rządzenia i grabienia. Więcej pożytku przyniesie organizowanie ulicznej presji na rządzących oraz tworzenie własnych struktur decyzyjnych, konkurencyjnych wobec instytucji państwa i kapitału.
Rafał Górski