„We Włoszech toczy się wiele walk, lecz trudno spleść je w jeden ruch” – wywiad
- Dział: Strategie związkowe
Wywiad z działaczem i działaczką włoskiego Unione Sindacale Italiana* na temat aktualnych cięć w edukacji oraz w służbie zdrowia we Włoszech, na temat włoskiej tradycji społecznej i pracowniczej opozycji oraz testowania nowych strategii walki. Wywiad został przeprowadzony w listopadzie 2012 r.
Inicjatywa Pracownicza (IP): Czy we Włoszech jest kryzys? Jaki on ma wpływ na sytuację pracowników?
Matteo (M): Kryzys to przede wszystkim szantaż służący temu, aby zmusić pracowników do zaakceptowania pogarszających się warunków pracy. Obecnie największy problem to rządowe ataki na prawa pracownicze. Są one przeprowadzane niemal równolegle z ustawami przeciwko imigrantom. Dziś jeśli migranci chcą pozostać we Włoszech, muszą posiadać pracę. Zmuszeni są więc akceptować każdą ofertę, a to ma oczywiście wpływ na pozycję lokalnych pracowników. Wszyscy muszą pracować ciężej i na bardziej niestabilnych zasadach. Tak zarządza się wojną: szczuje się biednych z zagranicy przeciwko miejscowym biednym, do tej wojny kryzys jest bardzo użyteczny. Antyimigracyjne prawa są wprowadzane przez byłych członków partii komunistycznej i chrześcijańskich demokratów, są one jedynie złagodzoną wersją ustaw, które proponują faszyzujące i nacjonalistyczne środowiska. Kiedy imigrant dostaje się do Włoch bez dokumentów i nie posiada pracy, włoska policja może zamknąć go/ją w centrum deportacyjnym nawet na 18 miesięcy. Są oni też pozbawieni opieki zdrowotnej. Sytuacja pogarsza się od 6 lat, od 4 lat prawo jest rzeczywiście wprowadzane w życie.
IP: Czy we Włoszech przeprowadzane są obecnie cięcia?
M: Cięcia mają miejsce w szkołach i w służbie zdrowia. Uzasadnia się je kryzysem, choć w tym samym czasie, w 2012 r., rząd włoski wydał 30 mld euro i miliardy dolarów na myśliwce F35 oraz kolejne biliony na tzw. „misje pokojowe”. Lub buduje szybką kolej TAV, która kosztuje pięć razy więcej niż w innych europejskich krajach. TAV jest nieosiągalny dla zwykłych ludzi i szkodliwy dla środowiska. Równocześnie oczekuje się ogromnych cięć budżetowych w latach 2012-2014 i likwiduje się tysiące łóżek w szpitalach. Oznacza to, że pracownicy szpitali z dnia na dzień tracą pracę, a ci, którzy pozostają, pracują podwójnie, zatem spada jakość usług. Pracuję w ośrodku pomocy psychiatrycznej. Dawniej moją pracą było budowanie relacji z pacjentami i pomaganie im, dziś jestem odpowiedzialny też za dostarczanie leków pacjentom, zamawianie ich i odbieranie od dostawców. Nikt mnie w tym kierunku nie przeszkolił. Zwalnia się personel i zwiększa zakres obowiązków.
Nair (N): To samo dzieje się w szkołach – rośnie liczba dzieci w klasach, zwalniani są nauczyciele, obcinane są nieodpłatne zajęcia dodatkowe. Oszczędza się na szkołach i równocześnie wspiera banki, sieci lotnicze, megainwestycje, jak np. budowę mostu na Sycylię, czy super szybką kolej. My tego nie potrzebujemy. Jeśli chodzi o kryzys to elity po prostu wykorzystują kryzys, by zniszczyć ruch społeczny. We Włoszech kryzys odczuwamy inaczej niż w Grecji czy w Hiszpanii. Inne jest społeczeństwo: niemal każda włoska rodzina posiada pewne zasoby, posiada dom i oszczędności. Nie widać więc kryzysu bezpośrednio. Może też dlatego nie ma silnego ruchu społecznego przeciwko cięciom.
Wracając do cięć w szkołach. Pracuję w szkole. W ciągu ostatnich lat miały miejsce liczne zwolnienia personelu niepedagogicznego, likwidowano etaty, nie przedłużono umów osobom na czasowych kontraktach. Dziś za tą samą płacę w dwie osoby wykonujemy obowiązki, które wcześniej wykonywały cztery. Nasze płace są zamrożone do 2017 r. Wciąż słyszy się, że będą zabierać premie i dodatki. Dawniej, gdy któryś z nauczycieli przebywał na chorobowym, na jego miejsce zatrudniano tymczasowo nowe osoby, a dziś rozdziela się dzieci i dołącza do innych klas. Zdarza się, że na sali znajduje się 40-45 uczniów, siedzą na podłodze. W ten sposób ogranicza się prawo do edukacji. Sądzę, że oni dążą do likwidacji szkół publicznych, które we Włoszech były bardzo dobrymi szkołami. Robi się to poprzez cięcia w publicznych szkołach i dofinansowanie szkół prywatnych, głównie katolickich, np. poprzez opłacanie czesnego przez państwo z publicznych pieniędzy. Szkoła staje się towarem.
Jeśli chodzi o nauczycieli, niedawno rząd próbował wydłużyć czas pracy w szkole z 18 godzin tygodniowo do 23 bez zwiększenia pensji. Wywołało to niespodziewane i zaskakująco duże protesty, wiele osób zgromadziło się jesienią 2012 r. na placach. Mobilizacja ta była w stanie zablokować rządowy projekt.
IP: Jaka jest skala tego typu protestów i mobilizacji we Włoszech?
M: We Włoszech mamy tradycję społecznej i pracowniczej opozycji. Walki się toczą i to dość poważne. Przykładowo, na Sardynii, gdzie rząd chce zamknąć kopalnie, przed tygodniem miały miejsce protesty górników. Doszło do starć z policją, a trzech przedstawicieli rządu zdecydowało się na ewakuację helikopterem. Na południu Włoch od roku protestują pracownicy szkół i szpitali zatrudnieni na śmieciowych umowach, regularnie okupując ratusze. Powoli budowane są sieci wsparcia i samopomocy, np. gdy zamykane jest przedszkole rodzice decydują się zatrudnić do opieki nad dziećmi osoby, które straciły wcześniej pracę. Choć trzeba przyznać, że koordynacja tych różnorodnych form rebelii, które mają miejsce w wielu włoskich miastach, jest niezwykle trudna. Właściwie jedyny ruch, który był dobrze skoordynowany i nieugięty, również dzięki zaangażowaniu anarchistów, to ruch przeciwko budowie szybkiej kolei TAV. Był on w stanie wyartykułować nie tylko troskę o środowisko naturalne, ale też ogólną krytykę systemu kapitalistycznego. Dziś podczas bardzo wielu protestów pracowniczych powiewa flaga „Nie dla TAV”.
N: Zgadzam się z tym, że obecnie we Włoszech toczy się wiele walk – konflikty w kopalniach w Sardynii, mobilizacje przeciwko TAV, przeciwko budowie mostu na Sycylię, przeciwko budowie molocha fabrycznego na południu Włoch, czy protesty pracowników Fiata. Wiele z nich jest jednak skupionych tylko na jednym problemie i odizolowanych od siebie, trudno spleść je w jeden antykapitalistyczny ruch.
IP: Jaka rolę w ruchu społecznym odgrywają związki zawodowe?
M: Historia związków zawodowych we Włoszech jest dość zawiła. Najsilniejsza i największa centrala, CGIL, była bardzo wpływowa, gdy partia komunistyczna była u władzy. Od lat 80., kiedy ostatecznie stłumiono imponującą falę walk pracowniczych z lat 70., centrala ta zaczęła kupczyć prawami pracowniczymi. Po 30 latach dominacji żółtych związków zawodowych, czyli takich, które są inspirowane przez pracodawców i posłuszne ich zaleceniom, niezwykle ciężko jest pojawić się w fabryce i przyznać do tego, że jest się syndykalistą. Natychmiastowa reakcja to: „Aha, jesteś związkowcem, to znaczy, że nie pracujesz”. Bywa, że ludzie pytają się, ile nam płacą za naszą aktywność, choć my akurat jesteśmy jednym z niewielu włoskich syndykatów, który nie ma opłacanych działaczy. Wracając do CGIL, przed dwoma laty centrala ta zgodziła się podpisać porozumienie, poprzez które masowo wprowadza się umowy okresowe. Ciężko w takich warunkach mówić o samoorganizacji pracowniczej, gdy każdego miesiąca zwalniani są twoi koledzy i koleżanki.
W opozycji do CGIL, środowiska lewicowe, anarchistyczne i radykalnej lewicy powołały sporo mniejszych związków i syndykatów, które są skłócone ze sobą i skupione głównie na udowadnianiu sobie nawzajem, kto jest lepszy w zwalczaniu CGIL oraz pracodawców. W każdej możliwej sytuacji afiszują się z flagami swoich organizacji. W takiej sytuacji trudno budować sieci solidarności.
Jest też sporo związków, które nazywają siebie bazowymi (wł. unione sindicale di base, ang. union of bases). Wywodzą się z lat 70. i starają się organizować też poza miejscami pracy, lecz ich struktura jest taka sama jak w CGIL, z hierarchią i ludźmi na etatach.
IP: Zatem co według Was jest obecnie największym wyzwaniem?
M: Musimy być obecni w ruchu, być jego częścią, z naszymi flagami czy bez nich, to nie istotne. Jako USI możemy zaoferować strukturę, legalne ramy, zaplecze techniczne czy doświadczenie. W wielu sytuacjach jesteśmy na tyle silni, by wraz z innymi zbudować coś, co ma znaczenie. Oferujemy też bardziej generalną perspektywę, aby przykładowo nauczyciele nie skupiali się jedynie na swojej sytuacji, ale budowali szersze platformy. W przypadku ostatnich mobilizacji w szkołach chodziło np. o włączenie rodzin, studentów, pracowników na różnych stanowiskach i z różnymi umowami, jak też o postrzeganie edukacji jako kwestii politycznej. To w dużej mierze się udało.
N: Oczywiście zależy nam na tworzeniu nowych komisji zakładowych, ale też na współpracy z innymi związkami, w oparciu o sieci. Przykładowo, taką sieć udało nam się stworzyć wokół zagadnienia bezpieczeństwa pracy. Innym przykładem jest porozumienie wokół prawa do dachu nad głową, w którym jest też wielu imigrantów. W Rzymie, Turynie, Neapolu, Mediolanie działają na rzecz prawa do dachu nad głową silne ruchy lokatorskie. W Turynie przed dwoma miesiącami anarchiści razem z imigrantami okupowali mieszkania, nie płacili czynszu, powołując też grupy samopomocy. Zatem zależy nam przede wszystkim na horyzontalnej współpracy, a nie na przewodzeniu walki.
Czasem zdarza się, że robimy pozornie krok do tyłu, gdyby analizować to z radykalnych anarchosyndykalistycznych pozycji, aby zbudować coś bardziej silnego i trwałego w opozycji do systemu. Jeśli to się udaje to tak naprawdę jesteśmy już dwa kropi do przodu. Jeśli za każdym razem będziemy udowadniać jak jesteśmy radykalni, np. zawsze odrzucając negocjacje z szefami, zostaniemy sami. Wielokrotnie świadomie decydujemy się zrobić krok do tyłu, nie machamy naszymi proporczykami i staramy się być mniej ideologiczni za to bardziej praktyczni, po to, by zostać z innymi i nie zapomnieć o najważniejszej kwestii – samoorganizacji.
IP: Co jakiś czas w polskich mediach słychać o strajkach generalnych zwoływanych we Włoszech, podczas których biorą udział miliony osób. Jakie jest znaczenie tych strajków generalnych?
M: Wydaje mi się, że obecnie we Włoszech strajki generalne są bezużyteczne. To są tylko wydarzenia polityczne, centrala CGIL buduje sobie wizerunek w mediach. To nie jest dobra droga. Musimy się sami organizować, tylko to jest skuteczne, nawet gdy jest nas niewielu. Przykład, kiedy miało dojść do zwolnienia w Rzymie 75 pracowników firmy farmaceutycznej należącej do miasta, początkowo próbowali oni iść tradycyjną drogą tj. rozmów z władzami. Lecz nikt nie chciał z nimi rozmawiać. Zatem pracownicy zdecydowali się zorganizować zebranie, lecz nie w miejscu pracy, ale na ulicy, przed ratuszem. Po 3 godzinach, gdy powstał korek, pojawiła się policja, prezydent Rzymu został zmuszony do podjęcia rozmów. Dziś nawet małe akcje bezpośrednie bywają bardziej skuteczne niż formalny strajk generalny, który zabiera wiele czasu, wymaga wiele przygotowań, negocjacji, mediacji itp. Dotyczy to też działań w miejscu pracy: bywa, że łatwiej zorganizować anonimowe, nielegalne akcje, bez flag, które są naprawdę skuteczne.
N: Strajk generalny musi być ostatnim krokiem, po długiej i intensywnej walce. Jeśli strajki generalne nie są częścią prawdziwego ruchu, tak jak te zwoływane przez CGIL, są tylko po to, by pomachać swoją flagą. To nic nie znaczy, a często działa wbrew naszym interesom, przedłuża agonię, tworzy pozory zwyciężonej bitwy, podczas gdy przegrywamy wojnę. Dziś bardziej skuteczne okazują się nieformalne sposoby walki. Przykładowo, już o tym wspominałam, że udało się zablokować proponowane przez rząd wydłużenie czasu pracy nauczycieli. Uczestnicy protestów zaczęli się organizować w niestandardowy sposób, np. organizując teatralne fleshmoby przed budynkiem ministerstwa, np. co sobotę rzucając setki marchewek w budynek. Odwoływali się w ten sposób do słów ministra, który stwierdził, że w szkole czasami potrzebne są marchewki, a czasami kij. Innym razem uczestnicy protestu zaczęli odrabiać prace domowe na chodniku przed ministerstwem, blokując w ten sposób ruch.
IP: Czy nie dostrzegacie napięcia między budowaniem formalnej struktury związkowej a wspieraniem nieformalnych ruchów?
N: Świat nie jest czarno-biały. Musisz być wewnątrz ruchu, to jest ważne. Musisz analizować rozwój walki. Czasami musisz odegrać wyraźną rolę jako związek, ujawnić swoją tożsamość i idee, a czasami pozostać w tyle. Zależy od dynamiki, tu nie ma żadnych zasad. Sytuacja też zmienia się bardzo szybko, coś co wydawało się dziwne albo niemożliwe przed tygodniem, dziś jest normalne. Czasami musisz użyć legalnych narzędzi, np. pójść do sądu przeciwko pracodawcy, trzeba być też dobrym w wykorzystywaniu prawa i wszystkich kruczków. A czasami warto pozostać anonimowym uczestnikiem okupacji lub nielegalnego strajku, czy zajęcia jakiegoś pustostanu. Musimy dobierać dobre narzędzia w dobrym czasie – to jest też kwestia doświadczenia. Jeśli jesteś wewnątrz ruchu czujesz, kiedy i jakich narzędzi możesz użyć.
IP: Dziękujemy za rozmowę!
* Unione Sindacale Italiana (USI) powstało we Włoszech w 1912 r. jako syndykat anarchosyndykalistyczny, zatem w tym roku obchodzono jego stuletnią rocznicę istnienia. Od 1913 r. była członkiem Międzynarodowego Stowarzyszenia Pracowników (AIT – Asociación Internacional de los Trabajadores). W 1922 r. do związku należało 600 tys. osób, w tym wielu górników i pracowników sektora metalurgicznego. USI stało się główną siłą walczącą z włoskim faszyzmem. W rezultacie przejęcia władzy przez Mussoliniego w latach 20. związek został rozbity, a działacze aresztowani lub zmuszeni do emigracji. W latach 50. zaczęto odbudowywać strukturę. W latach 90. miał miejsce spór, który doprowadził do rozłamu i powołania dwóch organizacji, które odwołują się do tej samej tradycji (nasi rozmówcy są członkami USI, która nie należy do AIT, choć ze względów historycznych używa tego rozwinięcia).