Niesprawiedliwa transformacja. Ekologia kontra górnictwo
- Dział: Strategie związkowe

Artykuł ukazał się w 49 numerze Biuletynu Inicjatywy Pracowniczej
Niektóre środowiska ekologiczne obecne na tegorocznym „Obozie dla klimatu” postrzegały konińskich górników jako beneficjentów systemu. Tymczasem zarówno tutejsi górnicy, mieszkańcy regionu, jak i cały kraj, zostali wykorzystani przez wielki biznes. Sprywatyzowane Zagłębie Konińskie stało się dla kapitału istną żyłą złota. Jednocześnie koszty środowiskowe i socjalne wielkich odkrywek przerzuca się na barki społeczeństwa.
Wschód i zachód
Na tegoroczny „Obóz dla klimatu” przyjechały setki osób, choć komunikacyjne odbywał się on na przysłowiowym „końcu świata” – w gminie Wilczyn. Mimo że to tylko 35 km na północ od Konina, rejon ten jest wyjątkowo słabo skomunikowany z resztą kraju. Kiedyś przez Jezioro Powidzkie i Suszewskie biegła granica oddzielająca zabory pruski i rosyjski, utrwalając podział na zachodnią i wschodnią Wielkopolskę. Wilczyn znalazł się po stronie zaboru rosyjskiego. Jak pamiętam, jeszcze w latach 70. panowała opinia, że nietrudno odgadnąć, po której stronie granicy się znajdujesz. Wskazywał na to rodzaj zabudowy. Po stronie wschodniej nierzadko można było na wsiach spotkać zabudowę drewnianą i chałupy kryte strzechą, kiedy po zachodniej dominowała cegła i dachówka.
Różnice gospodarcze obu części regionu miały zostać, choć częściowo, zniwelowane po uruchomieniu po II wojnie światowej Zagłębia Konińskiego, opartego na przemyśle wydobywczym węgla brunatnego i energetyce. W industrializacji upatrywano możliwość podniesienia ekonomicznego tej części kraju, zdominowanej przez drobne i ledwo wiążące koniec z końcem rolnictwo. Kopalnię konińską uruchomiono w 1947 roku (początki wydobycia węgla), a kopalnię Adamów (powiat turecki), obecnie zamykaną, w 1964 r. Zagłębie Konińskie to także Zespół Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin (ZE PAK). Pojawienie się przemysłu wydobywczego i energetycznego faktycznie zmieniło sytuację w tej części Wielkopolski. Między innymi sprawiło, że skutki transformacji ustrojowej z 1989 r. nie były tu początkowo tak dotkliwe. Wiele osób w pierwszym okresie utrzymało zarówno swoje zatrudnienie, jak też wysokość wynagrodzenia, skutecznie chroniąc swoje rodziny przed degradacją, kiedy po drugiej stronie granicy (np. w rejonie Gniezna i Wrześni) szybko pojawiło się strukturalne bezrobocie.
Kryzys konińskiego przemysłu wydobywczego
Przemysł wydobywczy węgla brunatnego od jakiegoś czasu przeżywa jednak kryzys i wszystko na to wskazuje, że pozostaną po nim tylko dziury w ziemi. Powodem są nie tylko naciski i formalne wymogi związane z ograniczeniem emisji dwutlenku węgla (z powodu ocieplenia klimatu), ale po prostu wyczerpanie się złóż. W pierwszej kolejności dotknie to Zagłębia Konińskiego, które prawdopodobnie przestanie funkcjonować już za kilka, góra kilkanaście lat. Niemniej jednak kapitał i państwo, a przynajmniej niektóre grupy interesu, szukają możliwości podtrzymania tego typu przemysłu, rozważając kwestie poszerzenia funkcjonujących odkrywek, czy też uruchomienia nowych. Pod uwagę branych jest kilka lokalizacji.
Choć opłaty za przekroczenie limitu emisji CO2 (gazu uważanego za głównego winowajcę ocieplenia klimatu) mają niebawem wzrosnąć z 7 do 30, 50, a nawet 100 euro za tonę, to rozwiązania szuka się nie w odstąpieniu od tego typu paliwa, ale w zwiększeniu produktywności elektrowni wykorzystujących węgiel brunatny. Obecnie wynosi ona 33%, a zakłada się możliwość uzyskania produktywności na poziomie 45–50%, co miałoby ocalić „polski przemysł wydobywczy węgla brunatnego” i zagwarantować dostęp do tego „najtańszego źródła energii”. „Optymistyczne” i „rozwojowe” scenariusze kreślone ręką zwolenników tego typu energetyki przewidują nawet wzrost wydobycia węgla brunatnego w Polsce do roku 2050 i spalania go w ilości 75 mln ton rocznie, zamiast dzisiejszych ok. 65 mln ton.
Ekologiczny i klasowy ślad
Czy rzeczywiście węgiel brunatny jest najtańszym paliwem? Zwłaszcza dla środowiska naturalnego? Ekolodzy nie mają wątpliwości, że najlepszym rozwiązaniem dla klimatu jest to, aby węgiel pozostał w ziemi. Uwolniony bowiem z każdej jego spalonej tony gaz (CO2), dostając się do atmosfery, pogarsza sytuację. Węgiel jest w sumie pod tym kątem bardziej szkodliwy niż spalanie ropy naftowej czy gazu ziemnego.
Jeszcze nie tak dawno opinie o negatywnych skutkach ocieplenia klimatycznego uważano za przesadne, a nawet wątpliwe. Jednak kolejne oficjalne raporty rządowe i międzynarodowe (np. IPCC) coraz wyraźniej wskazują, że zagrożenie jest realne. Skok średniej temperatury na ziemi o kilka stopni Celsjusza oznacza katastrofę, choć nie wszystkie kraje odczułyby to w równym stopniu. Skutki dla biedniejszych regionów świata byłyby zdecydowanie poważniejsze. Odczuwalne są już dziś, choć to dopiero początek. Dlatego wielu przekonuje, że tzw. kraje rozwinięte muszą ponieść główny koszt przeciwdziałania ociepleniu.
Społeczeństwa „krajów rozwiniętych” nie są jednak monolitem. Czy np. większe koszty mają także dotknąć imigrantów, którzy stanowią w Europie – w zależności od państwa – od 10 do nawet 20% siły roboczej? Pracowników i pracownic sprekaryzowanych sektorów gospodarki? Zawsze gorzej opłacanych kobiet, obarczonych dodatkowo funkcjami opiekuńczo-wychowawczymi w ramach rodziny? Na „Obozie dla klimatu” pojawiło się zatem pytanie: co z tracącymi pracę osobami (i ich rodzinami) zatrudnionymi w tej branży? Jest ono tym istotniejsze, że tzw. sprawiedliwa transformacja wydaje się tylko sloganem. W rzeczywistości koszty kryzysów (w tym przypadku klimatycznego) państwo i kapitał przeważnie przerzucają na pracujących i najbiedniejszych. Dobitnie widać to było na przykładzie Zagłębia Wałbrzyskiego, gdzie zamknięcie wszystkich kopalń węgla kamiennego w latach 90. doprowadziło do dużego bezrobocia, masowych emigracji i wzrostu napięć społecznych (np. konfliktu państwa z biedaszybami, w wyniku którego policyjne represje dotknęły setki osób).
Na „Obóz dla klimatu” dotarła dość liczna grupa działaczy i działaczek Inicjatywy Pracowniczej. Zauważyliśmy, że zarówno wśród prelegentów, jak też samych uczestników i uczestniczek Obozu, ujawnia się przekonanie, że w Polsce górnicy są beneficjentami systemu obojętnymi na degradację środowiska naturalnego. Dlatego – w naszym odczuciu – nikt na poważnie nie ma zamiaru ich bronić. Co prawda wśród haseł przygotowywanych na demonstrację (która odbyła się 20 lipca) było także: „Solidarność z górnikami, ale nigdy z odkrywkami”, ale to raczej „listek figowy”. Byli i tacy, którzy wprost twierdzili, że się z nim nie zgadzają.
Kto ponosi koszty kryzysu?
Tymczasem dane statystyczne potwierdzają, że koszty restrukturyzacji branży w Zagłębiu Konińskim ponoszą przede wszystkim pracujący. Weźmy dwa wskaźniki: średnie wynagrodzenie w gospodarce i bezrobocie (na podstawie GUS-BDL). Otóż jeszcze w roku 2002 w powiecie konińskim średnie miesięczne wynagrodzenie było przeciętnie zdecydowanie wyższe od średniej krajowej (o ponad 12%); w 2016 r. było ono już zdecydowanie niższe (o ponad 22%!). Znacząca zmiana, która bezwzględnie wiąże się ze spadkiem zatrudnienia w przemyśle wydobywczym i energetyce. W mieście Konin i w powiecie tureckim relatywny spadek średniego wynagrodzenia (w stosunku do średniej krajowej) też daje się – na przestrzeni tych kilkunastu lat – wyraźnie zaobserwować.
Podobnie jest ze stopą rejestrowanego bezrobocia w powiecie konińskim i mieście Konin. Pomimo okresowych zmian w liczbie bezrobotnych, w odniesieniu do uśrednionej stopy bezrobocia w kraju, region Konina ma się coraz gorzej. Choć trzeba dodać gwoli ścisłości, że w Turku i okolicach sytuacja bezrobotnych akurat się relatywnie poprawiła.
Powyższe dane świadczą, że pogorszenie sytuacji w branży odbija się bezpośrednio na dochodach całej ludności. Ich relatywny spadek oznacza, że region pozostaje w tym aspekcie w tyle za resztą kraju. Trudno nazwać to „sprawiedliwą transformacją”. Jeszcze większy sprzeciw budzi jednak fakt, że dochodowe konińskie kopalnie i elektrownie (choć na Obozie pokutuje opinia, że „państwo do węgla dopłaca”) są „dojone” przez prywatny biznes.
Miliarderzy
Rentowność tutejszej energetyki sprawiła, że dość szybko przeszła ona w ręce kapitalistycznych potentatów. Wypracowywane zyski były reinwestowane raczej w nowe technologie, a nie w ochronę środowiska. W drugiej połowie lat 90. 38,5% akcji ZE PAK należał do Elektrimu, który był też właścicielem powstającej wtedy jednej z trzech w Polsce sieci telefonii komórkowej – Era GSM (dziś T-Mobile). Jak się chwalono, notowany już wówczas na giełdzie Elektrim zamierzał korzystać „ze znaczącej synergii między posiadanymi zasobami energetycznymi i telekomunikacyjnymi”. Wokół firmy pojawiło się też wiele kontrowersji, m.in. z udziałem najbogatszego wówczas Polaka – Jana Kulczyka. Ostatecznie ZE PAK przeszedł w ręce innego polskiego miliardera, Zygmunta Solorza – dla przypomnienia: równolegle właściciela Polsatu – który obecnie posiada ponad 50% udziałów w tym paliwowo-energetycznym konglomeracie. W ciągu ostatnich 10 lat ZE PAK przysporzył udziałowcom blisko 2,6 mld zł zysku netto! (Co prawda w dokumentach księgowych holdingu odnotowano w 2015 r. ok. 1,8 mld straty, ale była ona tylko „na papierze”, miała charakter niefinansowy). W ubiegłym roku ZE PAK dał ponad 183 mln zł czystego zysku.
Z synergii zatem między posiadanymi zasobami energetycznymi i telekomunikacyjnymi czerpali kapitaliści, a nie pracownicy kopalń i elektrowni czy mieszkańcy regionu, których dochody spadały. Nie tylko nie mieli większego udziału w wypracowywanych bezpośrednio przez siebie zyskach, ale oczywiście także w zyskach np. T-Mobile, które sięgają regularnie nawet ponad miliard złotych netto każdego roku. W tym kontekście postrzeganie przez niektóre środowiska ekologiczne górników jako beneficjentów systemu energetyki węglowej jest po prostu kuriozalne. Zarówno górnicy, mieszkańcy regionu, jak i cały kraj, zostali wykorzystani przez wielki biznes, a dziś musimy się borykać z konsekwencjami ekologicznymi wielkich odkrywek.
Robotnicy i rolnicy
Na konińskich forach internetowych pojawiło się wiele wpisów à propos Obozu i nie były to – jak łatwo się domyślić – słowa poparcia. Pracownicy i wielu mieszkańców regionu nie podziela logiki reprezentowanej przez ruch ekologiczny. Jeden z działaczy przekonywał podczas dyskusji na Obozie, że przecież na „martwej planecie nie będzie żadnych miejsc pracy” – związki zawodowe muszą to zrozumieć. Problem polega na tym, że to nie tylko kwestia miejsc pracy, ale także poziomu wynagrodzeń, warunków pracy, zabezpieczeń socjalnych czy nawet górniczej kultury itd. Restrukturyzacja górnictwa węglowego oznacza prekaryzację zatrudnienia w całym regionie. Uderza też w związki zawodowe, bez których przecież nie byłoby swobód demokratycznych, praw pracowniczych i takich zdobyczy jak 8-godzinny dzień pracy. Tu jednak niektórzy wolą myśleć kalkami podsuwanymi przez neoliberalne media (jak należący do Solorza Polsat), że górnicze organizacje zawodowe to raczej mafia.
„Hejt” na konińskich forach internetowych skierowany wobec obozowiczów nie znaczył, że Obóz odbywał się w społecznej próżni. Miał on poparcie znacznej części mieszkańców wsi. To także znamię przemian gospodarczych. Po akcesji Polski do UE i uruchomieniu środków dla rolnictwa (dopłat i dotacji) ekonomiczna sytuacja na wsi poprawiła się, ale też – z drugiej strony – zmieniła się jej struktura. Obecnie zanikają średnie i małe gospodarstwa rolne (5–20 ha), do tej pory stanowiące podporę polskiej klasy chłopskiej, a zaczynają dominować duże gospodarstwa towarowe. Wielu rolników reinwestowało pojawiające się na wsi pieniądze w turystykę. Zwłaszcza tu, na Pojezierzu Gnieźnieńskim, są ku temu w miarę dogodne warunki. Domki kempingowe z sukcesem rolnicy wynajmują turystom. Przybywa też małej gastronomii i różnego typu innych atrakcji.
Kradziona woda
Turystyka się rozwija, a z kolei energetyka i odkrywka niesie dla niej zagrożenia. We wschodniej części Pojezierza poziom wód w akwenach obniżył się nawet o 3–5 metrów, co oczywiście wzbudza niepokój. Gołym okiem widać, że jeziora wysychają. Linia brzegowa się cofa, ubywa ryb, nie można się bezpiecznie kąpać, bo jest za płytko. Dlatego znaczna część tutejszych rolników jest zdecydowanymi przeciwnikami odkrywki, którą obwiniają za „kradzież wody” i odpływ turystów.
Władze kopalni bronią się, twierdząc, że nie ma dowodów łączących spadek poziomu wód z jej działalnością. Zasłaniają się naukowymi opiniami o negatywnym wpływie na Pojezierze Gnieźnieńskie naturalnych procesów geologicznych i stepowieniu Wielkopolski w wyniku zmian klimatycznych. Starają się – starym sposobem wielkiego przemysłu i biznesu – zaszczepić w ludziach wątpliwości, a to wystarczy, aby skutecznie toczyć swoją batalię o wzrost wydobycia. Z perspektywy tutejszych rolników (i jednak chyba większości naukowców) winowajcą jest kopalnia, odpowiedzialna nie tylko za stan wód, ale także – ostatecznie – za zmiany klimatyczne i stepowienie.
Nie należy jednak z zawiązanego lokalnego sojuszu między ekologami i rolnikami wyciągać zbyt daleko idących wniosków politycznych, zwłaszcza gdyby upatrywać w tym szansy na rozwój wsi bardziej sprzyjający naturze. Zmiany polskiego rolnictwa idą w kierunku wielkoobszarniczym, przemysłowym i komercyjnym. Polska wieś także się proletaryzuje. Coraz mniejszy odsetek jej mieszkańców i mieszkanek utrzymuje się z uprawy roli; większość pracuje już w usługach, handlu i przemyśle. Całkiem sporo żyje dzięki nie tyle własnej pracy, ile własności i renty z gruntu.
Protest
Po tych wszystkich rozmowach i sporach wyjeżdżałem na akcję protestacyjną pod elektrownią w Koninie, jednak z brakiem przekonania o jej słuszności. Nie co do samej treści. Uważam, że zwłaszcza w skali globalnej skutki ocieplenia klimatu są dobrze widoczne i katastrofalne. W wielu regionach świata np. susza i brak wody już doprowadziły do nieurodzaju, wybuchu szeregów konfliktów społecznych i zbrojnych oraz uruchomiły migracje na niespotykaną od II wojny światowej skalę. Europa zatrzasnęła przed tymi imigrantami drzwi. Odpowiedzią na kryzys jest zwrot w kierunku narodowego partykularyzmu, autorytaryzmu i wypierania problemów ekologicznych z oficjalnego dyskursu.
Bardziej nie podobała mi się sama forma akcji – wybór miejsca. Ustawiłem się mimo to solidarnie na końcu długiego szeregu protestujących, w miejscu gdzie, za płotem, na terenie elektrowni, trwała jakaś budowa czy remont. Robotnicy na rusztowaniach krzyczeli coś o miejscach pracy. Nasze bębny i megafon grzmiały głośniej, więc niedokładnie było słychać, o co im chodzi. Szkoda.
Jarosław Urbański
Bibliografia:
Damian Słomski, Przemysław Ciszak, "Elektrowni Solorza-Żaka kończy się czas. Miliarder sprzeda Adamów?", www.money.pl z dn. 27.04.2017, [LINK] (dostęp: 22.07.2018)
„Rusza likwidacja elektrowni węglowej Adamów”, swiatoze.pl z dn. 02.01.2018, [LINK] (dostęp: 22.07.2018)
Andrzej Stec, "Historia Elektrimu", http://wyborcza.biz z dn. 16.12.2001, [LINK] (dostęp: 22.07.2018)
Tomasz Jóźwik, "Ile zostało z największego czebolu III RP? Historia wzrostu i upadku Elektrimu", [LINK] (dostęp: 22.07.2018)
Jacek Szczepiński, "Aktualna sytuacja branzy górnictwa węgla brunatnego w Polsce", materiały z posiedzenia Parlamentarnego Zespołu Górnictwa i Energetyki, [PDF] (dostęp: 22.07.2018)
"Brunatny świat", [LINK] (dostęp: 22.07.2018)
Zbigniew Kasztelewicz, "Raport o stanie branży węgla brunatnego w Polsce i w Niemczech wraz z diagnozą działań dla rozwoju tej branży w I połowie XXI wieku", Centrum Informacji o Rynku Energii, Kraków 2018, [PDF] (dostęp: 22.07.2018)
Witold Ziomek, "Gdzie się podziała woda z jeziora. Pojezierze Gnieźnieńskie wysycha", www.money.pl z dn. 06.06.2019, [LINK] (dostęp: 22.07.2019)