Inicjatywa Pracownicza w Kolejach Dolnośląskich
- Dział: Strategie związkowe

Publikujemy artykuł z 54 numeru Biuletynu Inicjatywy Pracowniczej opisujący działania naszej komisji w Kolejach Dolnośląskich. Tekst został przygotowany w marcu br., przed wybuchem epidemii koronawirusa.
Komisja Inicjatywy Pracowniczej jest największym związkiem zawodowym w Kolejach Dolnośląskich. Pracownicy masowo zapisują się do IP, widząc sukcesy związkowców w negocjacjach z zarządem.
Koleje Dolnośląskie to samorządowa spółka pod nadzorem marszałka województwa. Podobnie jak w innych rejonach kraju, także Dolny Śląsk postawił na rozwój własnej kolei. Powstałej w 2007 roku spółce udało się zachęcić mieszkańców do przesiadki z samochodów do pociągów. Widać to na liczbach. W 2018 roku pociągi KD przewiozły 11,7 miliona osób. Rok do roku liczba pasażerów rośnie o ok. dwa miliony!
Niestety, sukces frekwencyjny - oraz idące za nim zyski - nie zawsze przekładają się na sytuację pracowników. A jest ich niemało, bo firma zatrudnia aż 700 osób. Pracownicy widzą, że spółka świetnie sobie radzi, ale nie czują tego w swoich kieszeniach. Dlatego właśnie wiosną 2018 roku w Kolejach Dolnośląskich narodziła się komisja Inicjatywy Pracowniczej.
Niechciane dzieci spółki
W spółce już wcześniej istniały związki zawodowe, m.in. Solidarność i OPZZ, a także związki branżowe. Pracownicy nie byli jednak zadowoleni z ich działań.
- Stare wiązki nie potrafiły niczego zrobić dla ludzi. W firmie istniały duże grupy pracowników całkowicie wykluczonych, jak kasjerzy czy serwis. Ich losem nikt się nie interesował - opowiada Łukasz Stachniewicz, przewodniczący komisji IP w Kolejach Dolnośląskich.
Komisja narodziła się w grupie pracowników serwisu, którzy odpowiadają za stan techniczny pociągów. - Przy wszelkich podwyżkach, awansach byliśmy pomijani. Słyszeliśmy obietnice: dostaniecie podwyżki, ale te obietnice nie były realizowane, a nasze podwyżki cały czas odsuwane w czasie. Wszyscy nas traktowali jak niechciane dziecko spółki. W firmie brakowało solidarności. Maszyniści, konduktorzy, pracownicy biura siedzieli w siedzibie w Legnicy. Nasza sala serwisowa nie znajdowała się jednak w mieście, tylko 20 kilometrów dalej. Kierownik nigdy nie odezwał się w naszym imieniu, wszyscy o nas zapominali z tak błahego powodu, że byliśmy oddaleni od siedziby – tłumaczy Stachniewicz.
Jeszcze zanim komisja zaczęła formalnie działać, jej przyszli założyciele dali się poznać dyrekcji i reszcie zakładu. - Od zawsze twardo walczyliśmy o swoje. Jeśli trzeba było załatwić jakąś sprawę, pomijaliśmy kierownika i uderzaliśmy od razu do prezesa. Ludzie widzieli, że się nie boimy – mówi lider komisji.
Komisję zakładało 17 pracowników serwisu. Pierwsza rzecz o jaką walczyli, to podwyżki dla ich grupy zawodowej. Pisali pisma z żądaniem podwyżek. W tle wisiała niewypowiedziana groźba strajku, która dla firmy byłaby fatalna w skutkach. Gdyby serwis stanął, żaden pociąg nie wyjechałby na tory. Negocjacje z zarządem opłaciły się. Udało się wywalczyć podwyżki do 700 złotych brutto. Sukces przyczynił się do popularności komisji. Szybko zaczęły napływać członkowskie zgłoszenia.
Szerokie otwarcie
- Nie chcieliśmy się zamykać na innych pracowników. Z góry założyliśmy, że jesteśmy otwarci na każdą grupę zawodową, bo tylko razem jesteśmy w stanie coś wywalczyć. Ciężko o sukces, jak każdy ciągnie w swoją stronę – mówi Stachniewicz.
Taka strategia okazała się strzałem w dziesiątkę. Komisji Inicjatywy Pracowniczej udało się zebrać aż 70 członków! Kolejny pod względem wielkości związek branżowy maszynistów zrzesza 28 osób. Solidarność i OPZZ mają po kilkunastu członków.
- Nie robiliśmy żadnego naboru. Powiesiliśmy tylko informację na tablicy o tym, że powstaliśmy. I numer telefonu dla osób, które chciałyby się zapisać. Mamy maszynistów, konduktorów, kierowników pociągu. Każdy może do nas dołączyć, z każdego działu Ludzie sami zaczęli do nas przychodzić. Liczyliśmy, że uda się stworzyć duży związek. I nie pomyliliśmy się – opowiada Stachniewicz.
Dużą częścią nowego narybku byli młodzi pracownicy, którzy zwykle stronią od związków zawodowych. Widać renoma IP jako organizacji dynamicznej i niepokornej spodobała się młodym kolejarzom. - Myślę, że pracowników do naszego związku przyciągnęły charaktery osób, które zakładały związek. Nasi członkowie wiedzieli, że zawsze mogą liczyć na pomoc – mówi przewodniczący komisji.
Drugą grupą były osoby, które odeszły z istniejących już na Kolejach Dolnośląskich związków. Te transfery były jedną z przyczyn chłodnych relacji między Inicjatywą Pracowniczą a innymi związkami.
Samorządowcy straszą pracowników
Lista sukcesów komisji jest długa. Udało się m.in. przewalczyć zmianę umundurowania dla konduktorów. Do tej pory musieli ubierać się zawsze według szablonu, bez względu na pogodę. Kobiety musiały zakładać spódnice, choć utrudnia to wsiadanie do pociągów. Dzięki związkowcom udało się poluzować sztywne zapisy w regulaminie, a pracownicy mają większą swobodę w wyborze strojów.
Członkowie komisji zdołali również przewalczyć nowe warunki przyjmowania zapomóg na komisjach socjalnych. - Do tej pory komisje były rozdawnictwem pieniędzy po znajomości. Stwierdziliśmy, że trzeba ustalić jasne kryteria, m.in. zarobkowe. Nie można takimi samymi kwotami zasilać tych samych rodzin w skrajnie różnych sytuacjach – tłumaczy Łukasz Stachniewicz.
Kolejny sukces to zmiana regulaminu wynagradzania. Zarząd wprowadzał zasady niekorzystne dla pracowników, którzy zmieniają stanowiska pracy.
- Gdy spółka zatrudniała pomocnika maszynisty, na dzień dobry dostawał najniższą krajową. Niestety, kiedy pracownik spółki zmieniał stanowisko pracy i przechodził na maszynistę – również otrzymywał najniższą pensję. Po naszej interwencji pracownicy przechodząc na nowe stanowisko wewnątrz firmy zachowują stare wynagrodzenia – dodaje lider komisji.
Związkowcy z Inicjatywy Pracowniczej oskarżani byli o bliskie kontakty z byłym prezesem spółki Piotrem Rachwalskim. - To bzdury, Rachwalski działał, jak chciał. Był prezesem, nie musiał się z nami liczyć. Ale trzeba mu oddać, że był dobrym biznesmenem, zrobił dużo dla spółki, zachęcił ludzi do przejazdów – opowiada Łukasz Stachniewicz.
Od stycznia 2019 roku Koleje Dolnośląskie mają nowego prezesa. Stachniewicz opowiada, że sytuacja pracowników na szczęście nie zmieniła się za bardzo z tego powodu. Koleje Dolnośląskie wciąż muszą rywalizować o pieniądze z Przewozami Regionalnymi, które również są własnością województwa. Samorządowcy wykorzystują ten fakt.
- Co roku straszą nas, że większe fundusze pójdą na Przewozy Regionalne. Ta groźba ma pracowników trzymać w szachu, by nie żądali więcej, niż już mają – opowiada Łukasz Stachniewicz.
Niedawno w komisji odbyły się wybory nowych władz. Zmienił się prawie cały skład szefostwa i komisji rewizyjnej. „Ojców założycieli” zastąpili młodsi działacze.
- Priorytetem dla nas jest układ zbiorowy dla wszystkich pracowników. Chcemy uzyskać dodatkowe dni do urlopu, nowy system zmianowy. Będziemy chcieli wprowadzić pakiet medyczny dla pracowników. Zależy nam również, żeby ludzie przebywający na zwolnieniu chorobowym zachowywali wszystkie dodatki, zamiast dostawać gołe pensje. Wynegocjowanie układu zbiorowego to robota na kolejne 12 miesięcy. Mamy co robić.