Szpital w Kostrzynie: Walka z urzędniczą mafią
- Dział: Walki pracownicze

Oficjalnie problemy zaczęły się w 2007 roku, kiedy komornik zajął konto kostrzyńskiego szpitala z powodu gigantycznego, 70-milionowego długu. Okazało się, że placówka nie ma możliwości dalszego funkcjonowania, bo nie ma pieniędzy ani na działalność, ani na pensje dla pracowników. Samodzielny Publiczny Zakład Opieki Zdrowotnej (SP ZOZ) w Kostrzynie przestał istnieć 31 sierpnia 2007 roku. Placówka została przekształcona w spółkę prawa handlowego, a 51 proc. własności przejęła prywatna szczecińska spółka.
Za 25 tys. zł. – Teraz prywatna spółka ma już 90 proc. szpitala – tłumaczy Barbara Rosołowska. – Po tym przekształceniu mieliśmy skrócony okres wypowiedzenia,z trzech miesięcy do miesiąca. De facto przez kolejne dwa miesiące nie mogliśmy się zarejestrować w urzędzie dla bezrobotnych. Starosta bezczelnie wysyłał nas do opieki społecznej. Nikt w szpitalu nie wiedział o tym, jak zły jest stan finansowy szpitala i jakie będą dalsze kroki powiatu. Wszystkie decyzje zostały podjęte po cichu, za plecami pracowników i związków zawodowych. – O tym, że nie będę pracować, dowiedziałam się z dnia na dzień. Nikt nie rozmawiał ani z nami, ani ze związkami. Na mój wniosek odbyło się spotkanie ze starostami. Przyszło około 100 osób. I starosta powiedział wtedy, że zaległe pieniądze dostaniemy na koniec 2007 roku. To było sześć lat temu – denerwuje się Barbara Rosołowska.
Złodzieje
– Chcemy o tym mówić, żeby ludzie widzieli, jak nas władza oszukuje i okrada, bo to, co się dzieje, to złodziejstwo. To są nasze pieniądze, zarobiliśmy je! Gdybym ja coś takiego zrobiła, byłabym w więzieniu, straciłabym pracę, a tutaj ludzie na stanowiskach pozostają nieukarani. Dług szpitala rośnie dziennie o 21 tys. zł i wynosi już 110 mln! Najpierw nic nie robią, żeby powstrzymać zadłużanie, a później mówią: nie ma pieniędzy na szpitale, na opiekę społeczną, na drogi czy mieszkania – wylicza pani Barbara. – Jedna koleżanka zginęła w wypadku samochodowym, inna w międzyczasie umarła na nowotwór. One nie doczekały tych pieniędzy. Kolejna pielęgniarka zachorowała na raka. Ma go już rok, a średnia przeżywalność to dwa lata. Boi się, że też nie doczeka tych pieniędzy. Prosiła nawet starostwa o to, żeby jej w innym trybie te pieniądze przyznali, ale bezczelnie powiedzieli, że nie mogą, bo jeżeli jej coś wypłacą, to inni też zaczną się domagać wypłat. Oni myślą tylko o własnych stołkach, ludzie ich nie obchodzą.
Rak nie poczeka
– W zeszłym roku zachorowałam. Diagnoza: rak płuca – opowiada pani Danuta Kras, 55-letnia była pracownica SP ZOZ-u w Kostrzynie. Teraz pracuje w Domu Pomocy Społecznej. – Wiedząc, że jest rezerwa budżetowa w starostwie w wysokości 140 tys. zł, mając świadomość choroby, złożyłam podanie do starosty i likwidatora z prośbą o wcześniejszą wypłatę pieniędzy. Znalazłam się w takiej sytuacji, że liczyłam, że pochylą się nad moim problemem. Na odpowiedź czekałam miesiąc. Wiem, że sześć innych osób złożyło takie same pisma z podobnych powodów. W przerwach między chemioterapią i radioterapią chodziłam na sesje rady powiatu i czułam się, jakbym żebrała o własne pieniądze. Starosta odpisał mi, że jestem na priorytetowej liście do wypłaty. Poza mną na tej liście znalazły się również osoby o najmniejszej kwocie do wypłacenia i dwie inne chore osoby. Dwoma głosami rada powiatu zdecydowała, że nie wypłacą nam nic. W tym budżecie wyodrębniono 360 tys. zł rezerwy na wypłaty, ale nadal nie zobaczyliśmy ani złotówki. Starostwa nie obchodzą nawet chorzy. Jestem pielęgniarką, wiem, jakie mam szanse i rokowania przy tej chorobie. Zakończyłam radioterapię, nie wzięłam renty, podjęłam normalną pracę i nie wiem, ile Bóg pozwoli mi pożyć. Teraz to kwestia przerzutów. Chciałabym pojechać na wakacje, nie martwić się tym, czy zapłacić rachunki, czy kupić leki...
Stan likwidacji
Ostateczną likwidację przesunięto do 2017 roku, aby uchronić starostwo przed przejęciem długu szpitala w Kostrzynie. – Wydłużenie stanu likwidacji oznacza dla pracowników kolejne cztery lata oczekiwania na pieniądze, które im się należą. Warto wspomnieć, że czekają oni na wypłatę pomimo prawomocnych wyroków sądów pracy. Rada powiatu gorzowskiego świadomie i z premedytacją stosuje więc wytrych prawny, żeby personel szpitala nie dostał należnych pieniędzy. W ten sposób ratowany jest budżet powiatu, ale kosztem pracowników, którzy muszą się zadłużać i są często w tragicznej sytuacji materialnej. Najbardziej bulwersujące w tej sprawie jest to, że radni są głusi nawet na takie tragedie, jak śmierć swoich wierzycieli – mówi Jakub Grzegorczyk z Inicjatywy Pracowniczej, która wspiera byłych i obecnych pracowników szpitala w walce o ich prawa.
Zarząd komisaryczny
Barbara Rosołowska uważa, że jest tylko jedno dobre rozwiązanie. – Należy zakończyć proces likwidacji, długi powinny przejść na powiat, a włodarze powinni stracić stanowiska – mówi. – Niech wprowadzą zarząd komisaryczny. My jako pracownicy szpitala regionalnego byliśmy jakby pracownikami powiatu. Oni sprywatyzowali szpital i nie zapłacili nam pensji. Muszą za to odpowiedzieć! A najbardziej w tym wszystkim denerwuje mnie chyba to, że członkowie zespołu likwidacyjnego składającego się z kilku osób, które nic nie robią, otrzymują 16 tys. zł miesięcznie. 16 tys. to prawie tyle, ile średnio wynosi zaległa pensja pracowników SP ZOZ. Za te pieniądze można by spłacić część zadłużenia, przynajmniej tym, którzy tego najbardziej potrzebują.
Obiecanki
– Byliśmy mamieni obietnicami. Mówili nam o jakimś planie B., ale nasz szpital nie podlegał żadnej pomocy, bo miał zbyt duże długi. Teraz z kolei jest pomysł, żeby ministerstwo finansów dało powiatowi pożyczkę w wysokości 100 mln zł i powiat przez 30 lat będzie ją spłacać. Dopóki nie zobaczę pieniędzy, nie uwierzę w to. Przez sześć lat karmią mnie obietnicami – opowiada zrezygnowana Barbara Rosołowska. Wtóruje jej Danuta Kras: – Nie wierzymy, że powiat dostanie jakąkolwiek pożyczkę od ministerstwa finansów, chociaż to pan Rostowski ostatecznie zdecyduje. Jeden człowiek będzie decydował o naszej przyszłości! Niech decyduje szybko, bo ja nie mam zbyt wiele czasu. Poza tym nawet w razie wypłaty pieniędzy pracownicy, jak te śmiecie, są na końcu. Najpierw trzeba spłacić innych wierzycieli. Powiat wyciąga rękę do państwa i prosi o spłacenie długu. Jeżeli na stanowisku starosty i wicestarosty nie trzeba myśleć, to każdy z nas mógłby być starostą. A trzeba myśleć iszukać rozwiązania tej sytuacji! Za błędy nie odpowiada starostwo, tylko my, bo to nam nie oddają naszych pieniędzy. Przecież to, że nie dostaliśmy pensji, umożliwiło taką dziką prywatyzację!
Pozostaje nękanie
– Byłym i obecnym pracownikom szpitala nie pozostaje nic poza protestami. Skoro władza samorządowa omija wyroki sądów pracy i ignoruje petycje, pozostają im ciągłe demonstracje, protesty i blokady posiedzeń rady powiatu. Jedynym wyjściem jest ciągłe nękanie polityków – twierdzi Jakub Grzegorczyk. Na skutek prywatyzacji część pracowników, która pozostała w szpitalu w Kostrzynie, pracuje na kontraktach za niewielkie pieniądze i bez zachowania norm czasu pracy. Im również próbuje pomóc Inicjatywa Pracownicza.
Importer niewolników
– To nasza porażka, że tak niewielu z nas angażuje się w walkę. Na ponad 360 osób, które są w podobnej sytuacji, jest tylko 20 takich, które uczestniczą we wszystkich demonstracjach i mają odwagę opowiadać o niegodziwości, jaka nas spotkała, w mediach. Reszta się poddała. Ale tak to już jest w naszym kraju. Dajemy się zwalniać, okradać, bierzemy kredyty, pracujemy za grosze i nie domagamy się niczego. Tragedia. Przez tę apatię i rezygnację Polska stała się importerem niewolników. Pan wicestarosta wygadał się jakiś czas temu, że dług szpitala rośnie o 21 tys. zł dziennie. I on mówi to tak, jakby nie było innego wyjścia. A to przecież on jest odpowiedzialny za zadłużenie tego szpitala. W lokalnych gazetach pokazuje się nas albo jako biednych, poszkodowanych pracowników, którzy mieli nieszczęście pracować w szpitalu, który zbankrutował, albo jako oszołomów i wichrzycieli. Nie mówią, że to starostwo jest bankrutem i że to starostwo odpowiada za to, co się stało. Teraz prywatyzują kolejny szpital, Wojewódzki Szpital w Gorzowie. Złodziejska prywatyzacja – podsumowuje Barbara Rosołowska.
Człowiek
Ogólnopolskie hasło wyborcze PSL, z którego wywodzi się starosta Józef Kruczkowski, brzmiało: „Człowiek jest najważniejszy”. – Chyba tylko taki człowiek, który ma zamkniętą gębę i się nie wychyla. Ja nie chcę pieniędzy starosty. Ja chcę dostać moje pieniądze – mówi Danuta Kras. Barbara Rosołowska dodaje: – Przecież to my ich wybieramy i oni powinni przede wszystkim służyć nam, a nie działać na naszą niekorzyść. Z całą świadomością mówię, że to są złodzieje, którzy oszukują mnie od sześciu lat. Walczę z mafią urzędników!
Artykuł autorstwa Marceliny Zawiszy ukazał się w piśmie "Dziennik Trybuna"