Wywiad z operatorem żurawia z Poznania
- Dział: Walki pracownicze

Na początku otrzymywałem wypłaty regularnie. Za kwiecień płacił mi już w ratach. Za maj i czerwiec nie dostałem ani grosza.
O niekończących się dniach pracowników budowlanych, odpowiedzialności, pośrednikach i niewypłaconych pensjach rozmawiamy z Januszem G., operatorem żurawia wieżowego, który już dwukrotnie nie otrzymał wynagrodzenia za swoją pracę. Łącznie przepracował za darmo prawie pół roku. Jego ostatnim zleceniodawcą była spółka H8 Invest prowadzona przez Grzegorza Haniewicza. 4 listopada OZZ Inicjatywa Pracownicza zorganizowała pikietę solidarnościową, w trakcie której informowano o sprawie Janusza G. i warunkach pracy na budowach. Akcja odbyła się przy budowie na ul. Sielskiej w Poznaniu, na której obecnie wykorzystywany jest żuraw należący do Haniewicza.
Inicjatywa Pracownicza: Jak długo pracujesz jako operator żurawia wieżowego?
Janusz G.: Pracę na żurawiu zacząłem na początku lat 70. Najpierw musiałem skończyć trzymiesięczny kurs i półroczne praktyki. Po nich od razu dostałem umowę o pracę w Wielkopolskim Przedsiębiorstwie Sprzętowym Budownictwa w Poznaniu. Pracowało tam wtedy ok. 900 osób, mieli cały ciężki sprzęt: dźwigi, spychacze, koparki itd. Zarabiałem tam piękne pieniądze, warunki pracy były dobre. Firma zniszczyła jednak znaczną część akt pracowniczych i dokumentów, dlatego mimo wysokich zarobków, które wtedy posiadałem, moja emerytura jest bardzo niska. Żeby przeżyć, wciąż pracuje jako operator żurawia. W WPSB pracowałem 18 lat, później na jakiś czas porzuciłem pracę jako operator. Kiedy ok. 2004 r. wróciłem na żuraw, wszystko wyglądało już inaczej.
Co się zmieniło?
Pojawili się pośrednicy co spowodowało, że spadły płace. Po powrocie dostałem 9 zł/h, później miałem 12 zł/h, teraz 15 zł/h. Podobno niektórzy zarabiają 20 zł/h, ale ja nie spotkałem się jeszcze z taką ofertą. Zmieniły się też umowy. Większość z nas zmuszona została do założenia własnej działalności lub zatrudniana jest na umowy cywilnoprawne. Zazwyczaj dostajemy umowy zlecenie przedłużane co ok. 2-3 miesiące. Część z nas pracuje na czarno. Wydaje mi się, że najpopularniejsze są jednak umowy zlecenie.
Czy zdarzają się też umowy o dzieło?
W październiku zeszłego roku zacząłem pracować dla H8 Invest Grzegorza Haniewicza na budowie przy ul. Dominikańskiej. Haniewicz wręczył mi umowę o dzieło. Na początku nie zorientowałem się co podpisałem, dopiero w domu przeczytałem dokument i dotarło do mnie, co to jest. Zgodnie z umową powinienem dostawać ponad 3 tys. zł miesięcznie, ale faktycznie Haniewicz zamierzał płacić mi tylko część z tego. Zadzwoniłem do jego żony, prowadzącej finanse i powiedziałem, że skoro nie płacą za mnie żadnych składek, chce dostać tyle ile jest na umowie. Ale była awantura. W końcu zmienili kontrakt na umowę zlecenie.
Haniewicz i jego rodzina są znani z tego, że nie płacą swoim pracownikom. W ten sam sposób postępuje wielu pośredników nie tylko z branży budowlanej. Niedawno wspieraliśmy kobiety zatrudnione jako personel sprzątający na Uniwersytecie Adama Mickiewicza. Pośrednik, który je zatrudniał, nie zapłacił im pieniędzy i praktycznie zniknął. Pod wpływem naszych nacisków większość kobiet odzyskała jednak pieniądze. Czy mógłbyś powiedzieć więcej na temat waszych doświadczeń z tego typu firmami?
To są złodzieje. Już poprzedni pośrednik, firma Mila, dla której pracowałem, nie zapłaciła mi 9 tys. zł za kilka miesięcy pracy. Kiedy Mila dostała pieniądze za naszą pracę od inwestora wyniosła się z Poznania nic nam nie płacąc. Wygrałem z nimi proces, ale nie udało się ściągnąć od nich żadnych należności. W przypadku Haniewicza na początku otrzymywałem wypłaty regularnie. Za kwiecień płacił mi już w ratach. Za maj i czerwiec nie dostałem ani grosza.
W sumie przepracowałeś pół roku za darmo?
Na to wygląda. Na początku miałem zaufanie do Haniewicza. Kiedy pracowałem z nim poprzednio, płacił mi regularnie. Inni pracownicy tej budowy nie dostali wynagrodzenia, ale jeszcze wtedy myślałem, że to przypadek, że mnie to drugi raz nie spotka. Zaufałem i zgodziłem się pracować na Dominikańskiej.
Pracowałeś do końca budowy?
Nie. Dostałem informacje, że żuraw będzie rozebrany w niedzielę 28 czerwca, co potwierdził kierownik budowy. Po zakończeniu pracy w piątek 26 czerwca usłyszałem, że robota nie jest skończona i mam pracować dłużej. Wtedy mój kolega, konserwator powiedział, że Haniewicz nie wypłaci mi pieniędzy jeśli nie zastrajkuje, bo innym też nie płaci. W poniedziałek przyszedłem do pracy, ale usiadłem w baraku na dole i powiedziałem, że nie wchodzę na żuraw póki Haniewicz nie odda mi wszystkich pieniędzy. To był mój ostatni dzień na tej budowie, ale przynajmniej nie pracowałem dłużej za darmo.
Jak wygląda praca operatora żurawia?
Przede wszystkim jest niesamowicie odpowiedzialna. Jest to też ogromny wysiłek. Na budowie pracują inni ludzie, nie wiadomo jak bardzo są doświadczeni, wymaga to ciągłego skupienia, jeden niewłaściwy ruch możne nawet kogoś zabić. Na wszystko trzeba zwrócić uwagę. Poza tym samotna. W moim wieku nie chce mi się schodzić 15 - 20 minut w jedną stronę po drabinie na przerwę. Dlatego spędzam kilkanaście godzin dziennie sam w tej małej kabinie.
Nieraz warunki są bardzo ciężkie. Kiedy pracowałem na Dominikańskiej kompletnie nic nie widziałem. Hakowy (osoba odpowiedzialna za prawidłowe zawieszanie i odczepianie ładunków, przekazująca sygnały do operatora żurawia) nie potrafił sprawnie mówić przez radio, operowałem na podstawie tego, jak zapamiętałem budowę, kiedy widoczność była lepsza. Naszym problemem jest też to, że nie ma porozumienia między różnymi pracownikami zatrudnionymi na budowie. Pracujemy na różnych zasadach, często mamy ze sobą słaby kontakt, konflikty. To przekłada się na nasze warunki pracy. Kolejna kwestia to wypadki, często spowodowane tym, że pracujemy na złomach zwiezionych z Niemiec. W Norwegii na 70 metrowy dźwig wjeżdża się windą. Ja na 65 metrowy żuraw wchodziłem 20 minut po drabinie w upale przewyższającym 30°C.
Da się pracować na żurawiu przy takich temperaturach?
Na niektórych jest klimatyzacja, jednak nie na wszystkich. Kiedy latem tego roku nadeszła fala upałów, zszedłem do kierownika i powiedziałem, że do góry nie idzie wysiedzieć. Tym bardziej że to był stary dźwig, bez żadnej klimatyzacji. Powiedział, że to go w ogóle nie interesuje. Przez sierpień nie poszedłem do pracy, bo bym tam do góry umarł. Ze względu na mój wiek musiałem zrezygnować.
W jaki sposób zostaje się operatorem?
Trzeba zdać egzamin przed UDT (Urzędem Dozoru Technicznego). Teraz jednak wygląda to tak, że dają ci papier do podpisania i idziesz na dźwig. Produkują młodych operatorów, którzy nic nie umieją. Na budowie przy ul. Sielskiej, gdzie aktualnie stoi dźwig Haniewicza, zatrudnili operatora, który miał papiery od dwóch dni. Od razu wjechał w line wysokiego napięcia i spalił zawiesia. Dawniej, jak już wcześniej wspominałem, przynajmniej przez pół roku robiło się praktykę. Operatorzy byli podzieleni na trzy kategorie zależnie od stażu pracy. Dziś idziesz, płacisz odpowiednią sumę, zdajesz egzamin i możesz pracować. To, że tak się dzieje to wina UDT, zarabiają na tym sporą kasę. To nie jest tylko moje zdanie. Dlatego jako Komisja Operatorów Żurawi Wieżowych staramy się to zmienić. To nie może się tak odbywać, chociażby ze względu na bezpieczeństwo.
O co jeszcze walczycie?
O godność… Jest też dla nas ważne, żeby na żurawie trafiali ludzie, którzy przeszli faktyczne szkolenie, a nie wszyscy ci, którzy zapłacili UDT. No i nie chcemy pracować przez pośredników, którzy okradają nas z pieniędzy i zaniżają stawki. Niektórzy biorą nawet połowę z tego ile za naszą pracę płacą firmy budowlane. Poza tym walczymy o to, żebyśmy mieli określone godziny pracy i nie pracowali więcej niż 8 godzin dziennie, ewentualnie 10.
Pracujecie dłużej niż 10 godzin na dobę?
O wiele dłużej. Na budowie każdy dzień pracy trwa w nieskończoność. Nie można się porozumieć z kierownictwem, żeby skończyć wcześniej, trzeba zostawać do końca. Przychodzi człowiek do pracy na godzinę 7:00 i o 20:00 jeszcze pracuje. Za nadgodziny oczywiście nie mamy płacone. Pracujemy 6 dni w tygodniu. W sobotę czasami krócej, ale nie zawsze. Nawet w weekendy człowiek nie ma swobody. W umowie nigdy nie jest zapisane jaki będzie czas pracy. Moim zdaniem to jeden z naszych największych problemów. Nigdy nie wiem, o której konkretnie godzinie mogę powiedzieć „dosyć, koniec pracy”.