Dla nas skończył się czas rozmów - przed demonstracją w Gorzowie

„Dla nas skończył się czas rozmów” – wywiad z Basią Rosołowską, działaczką IP z Komisji Lubuskiej, byłą pracownicą szpitala w Kostrzyniu nad Odrą
W styczniu 2013 r. miała miejsce okupacja gorzowskiego urzędu. Przez kilka godzin blokowano wejście na salę, gdzie miała trwać sesja rady. Jak do tego doszło?
Okupacja starostwa była jak najbardziej spontanicznym zrywem uczestników sesji po tym, jak radni zagłosowali za tym, by pracownikom nie przeznaczać ani złotówki. Była wynikiem bezsilności wobec wieloletnich rozmów i pism, które zawsze kończyły się fiaskiem i urzędniczym zbywaniem swoich petentów, czyli nas pracowników. Chcieliśmy powiedzieć, że jesteśmy wierzycielami de facto starostwa, bo SPZOZ w likwidacji to prawniczy wymysł stworzony na użytek radnych starostwa. Tym bardziej, że to trwa już 6 lat i nie ma końca, bo data 2017 r. jest umowna. Wystarczy jedna uchwała radnych, żeby przesunąć ją o następne lata. Zresztą nikt już nie wierzy w dobrowolne załatwienie tej sprawy przez władzę.
Czy sądzisz, że będzie miała jakiś wpływ na radnych?
Radni byli zaskoczeni tak radykalnym obrotem sprawy. W historii tego urzędu taka sytuacja nigdy nie miała miejsca. Jest to nowa forma demokracji oddolnej, nie przerabianej w naszej ,,wolnej" Polsce. Jesteśmy wychowywani raczej w duchu posłuszeństwa w stosunku do władzy, jesteśmy też dobrym materiałem na pracowników drugiej kategorii, wykorzystywanych w krajach Unii Europejskiej. Byli pracownicy kostrzyńskiego szpitala są przykładem tego, że można pracować przez kilka miesięcy bez wypłat i można na nią czekać przez 5 lat po likwidacji zakładu, święcie wierząc, że przyjdzie czas, kiedy sami, bez upominania się, otrzymamy zaległe pensje dzięki uprzejmości urzędników. My uważamy, że trzeba protestować.
Starostwo chciałoby utrzymać status quo jak najdłużej, nawet za cenę 21 tys. długu dziennie po kostrzyńskim szpitalu. Nie ma to dla nich żadnego znaczenia, w myśl zasady, że ,,raz zdobytej władzy dobrowolnie nie oddamy". To zadaniem nas, wierzycieli i lokalnej społeczności jest nagłaśniać ten problem, doprowadzić do zwrócenia na siebie uwagi mediów i jednocześnie prowadzić sprawy sądowe przeciwko starostwu.
Co się działo z byłymi pracownikami szpitala przez ostatnie 5 lat?
Niektórzy oczekujący na pieniądze chorują na poważne choroby. Potrzebują środków na leczenie, a żyją z niewielkich zasiłków chorobowych. Niektórzy wyjechali do innych miast czy innych krajów w poszukiwaniu pracy i lepszego życia. Przestali już walczyć z armią urzędników o zaległe pensje. W tamtym roku zginęła w wypadku samochodowym jedna z naszych koleżanek – nie doczekała wypłaty zaległych pensji. Niektórzy po likwidacji szpitala już nigdy nie odnaleźli się na rynku pracy. Żyją na konto członków rodziny czy współmałżonków. Jest też grupa osób, która zatrudniła się w miejscowych fabrykach w Specjalnej Strefie Ekonomicznej poniżej swoich kwalifikacji, za marne pensje, żeby utrzymać swoje rodziny. Byli pracownicy oczekujący na pieniądze to grupa 380 osób od salowych po lekarzy. Roszczenia szacują się od poniżej 10 tys., poprzez około 20 tys. dla pielęgniarek, aż do największych roszczeń, które sięgają 80 tys.
Szpital został przejęty przez prywatną spółkę „Know How”. Czy przez ostatnie 5 lat pogorszył się czy poprawił dostęp do opieki zdrowotnej w regionie?
Sprywatyzowany szpital zatrudnia źle opłacany personel – chodzi głównie o pielęgniarki, położne, laborantki, salowe są zatrudniane przez firmę Impel. Nie ma norm zatrudnienia, co odbija się na gorszej jakości opieki nad pacjentem. Lekarze mają za zadanie przyjąć pacjenta i załatwić go za jak najmniejsze pieniądze, oszczędzając na badaniach i lekach. Każda jednostka chorobowa jest wyceniona przez NFZ i chodzi o to, by jak najwięcej pieniędzy zostało dla firmy. W przypadku kostrzyńskiego szpitala zyski zostały sprywatyzowane, natomiast długi upaństwowione. Nie wiemy, jakie są zyski firmy „Know How” na usługach medycznych w sprywatyzowanym szpitalu, pomimo że są to publiczne pieniądze. Wiemy natomiast, jakie są długi po publicznym szpitalu: w 2007 roku wynosiły ponad 60 mln. Teraz wynoszą 110 mln. i rosną nadal. Długi wcześniej czy później spłacą podatnicy, czyli my wszyscy.
Jakie są dalsze plany?
Nie można spokojnie patrzeć na taką niesprawiedliwość społeczną, stąd wzięła się nasza walka. Zaczęło się od pikiet, pisania pism do różnych instytucji, zwracania uwagi mediów, aż doszliśmy do wniosku, że należy zaostrzyć protest. Stąd pomysł blokady starostwa. Dla nas skończył się czas rozmów. Będziemy prowadzić sprawy sądowe przeciwko starostwu i przygotowujemy dużą demonstrację w Gorzowie pod hasłem ,,Przeciwko prywatyzacji usług publicznych", gdzie będziemy krytykować prywatyzację usług medycznych, niewypłacenie byłym pracownikom szpitala w Kostrzynie nad Odrą zaległych pensji od 5 lat oraz świadome zadłużanie powiatu gorzowskiego przez przedłużanie procesu likwidacji.
Gdzie obecnie pracujesz? Jakie są tam warunki pracy?
Pracuję w gorzowskim szpitalu, który w tym roku ma być sprywatyzowany. Już zaczęły się zwolnienia, obniżanie pensji, limitowanie usług medycznych. Nie można przyjąć więcej pacjentów niż jest zakontraktowanych usług, ponieważ NFZ nie będzie płacił za nadwykonania. Atmosfera w pracy jest coraz bardziej napięta, bo nie wiadomo, jaka będzie przyszłość tego szpitala, w jakiej formie zostanie i co z jego długami. Niedługo dojdzie do sytuacji, że nie będzie gdzie się leczyć ani pracować. Związki zawodowe milczą, nie bronią zwolnionych pracowników, nie walczą z dyrekcją szpitala przeciwko prywatyzacji wojewódzkiego szpitala, który jest jedynym liczącym się zakładem opieki specjalistycznej w północnej części województwa gorzowskiego.
Mieszkańcy tego regionu nie zdają sobie sprawy z zagrożeń płynących z dzikiej prywatyzacji, która w konsekwencji doprowadzi do gorszego dostępu do leczenia. Może dojść również do całkowitego upadku tego szpitala jeżeli nie poradzi sobie z długami, bo takie są zasady spółki prawa handlowego. Patologią jest to, że leczenie przelicza się na pieniądze, a szpitale poddaje się eksperymentom rynkowym. Zdrowie nie ma ceny, jest darem, który należy chronić. Ochrona zdrowia jest częścią służby ogółowi społeczeństwa i w naszym wspólnym interesie jest to, żeby nie poddawać tej tak ważnej dziedziny regułom gry kapitalistycznej.
Dziękujemy za rozmowę.
Spotykamy się 12 kwietnia w Gorzowie Wlkp. na demonstracji pod hasłami ,,Przeciwko prywatyzacji usług publicznych!”