Inflacja groźna dla pracowników, ale anty-inflacja jeszcze groźniejsza
- Dział: Gospodarka

Problem wysokiej inflacji zdominował debatę ekonomiczną w Polsce na jesieni 2021 roku. I słusznie. Drastyczny wzrost kosztów utrzymania uderza w poziom życia dużej części ludności kraju i zmniejsza realne korzyści z podwyżek wynagrodzeń pracowników – które i bez inflacji są często niskie i niepewne [1]. O ile jednak problem dostrzegają wszyscy obserwatorzy, to już nie ma między nimi zgody co do diagnozy oraz rekomendacji "co robić?". Fakt, iż postulat walki z inflacji formułują dziś elity biznesowe i finansowe powinien również zapalić lampkę ostrzegawczą w głowach związkowców. Przyjrzyjmy się zatem źródłom obecnej inflacji w Polsce i poszukajmy wniosków dla ruchu pracowniczego.
Drożyzna nie jedno ma imię
15 października Główny Urząd Statystyczny ogłosił, że ceny towarów i usług konsumpcyjnych wzrosły we wrześniu przeciętnie o 5,9% w porównaniu do września 2020 r. Ten uśredniony wskaźnik niekoniecznie oddaje dokładne odczucia poszczególnych grup społecznych – opiera się on bowiem na przeciętnym, w skali kraju, koszyku konsumowanych dóbr i usług. Inflację napędzają dziś przede wszystkim takie kategorie jak "Transport" (wzrost cen o 18,5%), "Użytkowanie mieszkania i nośniki energii" (7,2%) i "Restauracje i hotele" (7,0%). Co istotne, wskaźnik inflacji nie obejmuje bezpośrednio zmian cen mieszkań (które traktowane są jako inwestycja, a nie konsumpcja), zaś bardzo mała jest waga przypisana opłatom z tytułu najmu mieszkania. Oznacza to, że sytuacja finansowa pracowników czy gospodarstw domowych wynajmujących lub kupujących mieszkanie może dziś być dodatkowo osłabiona za sprawą wzrostów cen nieruchomości.
Bezpośrednich przyczyn obecnej inflacji należy upatrywać w rosnących cenach paliw, surowców oraz prądu i gazu, które stanowią podstawą procesów produkcyjnych w praktycznie wszystkich gałęziach gospodarki. Tymczasem na wielu rynkach surowcowych w Polsce i na świecie obserwujemy dziś wzrosty cen (nieraz sięgające kilkuset procent!). Proces ten można przypisać, z jednej strony, spekulacjom finansowym (np. na europejskim rynku certyfikatów węglowych lub na rynku drewna) oraz, z drugiej, tzw. "wąskim gardłom" w zglobalizowanej produkcji. Bardzo szybkie odbicie gospodarki po ubiegłorocznych lockdownach, powoduje, że w wielu obszarach podaż materiałów i surowców nie nadąża w realizacji nowych zamówień. Przedsiębiorstwa są w stanie narzucać odbiorcom wyższe ceny, a te ostatecznie odczuwane są przez nabywców końcowych – czyli ludność wielu krajów [2]. Zdaniem wielu analityków i banków centralnych wymienione czynniki mają jednak charakter tymczasowy i nie przełożą się na trwałe podwyższenie inflacji.
Opisane zjawisko, tzw. inflacji kosztowej, należy odróżnić od bardziej typowej inflacji popytowej, związanej z aktualnym poziomem koniunktury. Ta druga ma tendencję do nasilania się w okresach ekspansji gospodarczej, kiedy zarówno pracownicy jak i przedsiębiorcy stają się bardziej bojowi i domagają się wyższych dochodów. Dziś wielu obserwatorów ulega pokusie właśnie takiego tłumaczenia inflacji, jednak bliższy wgląd w sytuację wielu branż oraz we wskaźniki makroekonomiczne pokazuje, że koniunktura (i zatrudnienie) jest dziś w Polsce mało stabilna i poniżej poziomów sprzed pandemii.
Systemowe źródła polskiej inflacji
Czysto "kosztowe" wyjaśnienie inflacji jest jednak zbyt powierzchowne i niewystarczające. Pozwala ono na obarczenie problemem czynników zewnętrznych, czy wręcz losowych – jak czynią to dziś rządzący oraz prezes NBP Adam Glapiński. Tymczasem dla walki klasowej istotne jest naświetlenie systemowych mechanizmów, które powodują, że produkcja kapitalistyczna – zamiast stopniowo poprawiać dostępność podstawowych dóbr i usług i jakość życia mas ludności – jest kosztowna, nieefektywna, czy wręcz pełna marnotrawstwa.
W Polskim kontekście, niemal wszystkie obszary kluczowe dla reprodukcji społecznej okazują się wyjątkowo podatne na inflację. Chodzi mi o tak zróżnicowane sektory jak: rolnictwo i produkcja żywności, transport, budownictwo mieszkaniowe, energia i użytkowanie mieszkania. Wiele z nich zostało sprywatyzowanych i oddanych do dyspozycji światowym koncernom, podczas gdy infrastruktura i usługi publiczne są trwale niedofinansowane. Taka sytuacja wystawia polskie społeczeństwo na wahania światowych rynków finansowych i znacznie ogranicza możliwości reakcji na zewnętrzne szoki. Ponadto, wiele dóbr i usług można by zapewnić o wiele taniej, gdyby zorganizować je publicznie lub spółdzielczo [3].
Antypracownicza polityka antyinflacyjna
Przyjrzyjmy się na chwilę postulatom politycznym zgłaszanym dziś przez różnorodnych ekspertów. Byli prezesi NBP i członkowie Rady Polityki Pieniężnej zaapelowali niedawno o bardziej agresywną politykę monetarną, w celu "ochrony wartości złotego". Wielu ekspertów wypowiada się w podobnym tonie, domagając od RPP się podwyższenia bazowej stopy procentowej. Dyżurni wolnorynkowi publicyści głoszą hasła ograniczenia transferów społecznych i innych wydatków rządowych, czy wyhamowania podwyżek płacy minimalnej. Wszystkie te postulaty można podsumować terminem "zaciskania pasa", czy to w obszarze budżetu państwa, czy w sferze pieniężnej.
Jednak jeśli dobrze się przyjrzeć tym apelom, to są one nieadekwatne do obecnej sytuacji gospodarczej w kraju [4]! Ich efektem będzie zahamowanie popytu: wyższa stopa procentowa ograniczy skłonność do zaciągania kredytów, a niższe wydatki rządowe wprost przełożą się na niższą sprzedaż i produkcję przedsiębiorstw. Skutkiem tych działań faktycznie może być osłabienie presji cenowej i zbicie inflacji do niskich poziomów, ale stanie się to prawdopodobnie kosztem wzrostu bezrobocia i dalszego spadku realnych dochodów ludności. Proponowana polityka podwyższenia stóp procentowych na krótszą metę wywoła dziś efekty wręcz odwrotne od spodziewanych. Droższy kredyt to wyższe koszty finansowe dla małych i średnich przedsiębiorstw, rolników czy osób z kredytami hipotecznymi. Prawdopodobnie przełożą się one na ceny konsumenckie, dokładając się do inflacji.
Skutki ostrej polityki antyinflacyjnej mogą być jeszcze groźniejsze dla klasy robotniczej. Stłumienie koniunktury bezpośrednio po lockdownach 2020 roku miałoby poważne skutki dla zatrudnienia i dynamiki płac realnych. Można tu dostrzec pewną analogię do sytuacji w gospodarce światowej na przełomie lat 70-tych i 80-tych lub w Polsce w latach 90-tych. W obu tych przypadkach szoki zewnętrzne i niewydolne systemy produkcji doprowadziły do wysokiej inflacji (w Polsce nawet do hiperinflacji). Zaaplikowaną wtedy gospodarkom terapia antyinflacyjna (w duchu ekonomii monetarystycznej) należy z perspektywy czasu postrzegać jako element strategii walki kapitału ze zorganizowanym ruchem robotniczym.
Pracownicza walka z inflacją
Ruch pracowniczy stoi dziś przed sporym wyzwaniem. Z jednej strony, rosnąca inflacja jest namacalnym problemem i skłania wiele osób do dołączenia do chóru "antyinflacjonistów". Z drugiej strony, jak widzimy, proponowane w mediach rozwiązania przypominają – przynajmniej z punktu widzenia klasy robotniczej – leczenie dżumy cholerą. Spróbujmy jednak wyjść z tego dylematu i wyciągnijmy wnioski dla strategii ruchu pracowniczego:
1. Związki zawodowe nie mogą akceptować przerzucania winy za inflację na pracowników lub na transfery społeczne. Taka narracja jest często używana do hamowania oczekiwań płacowych robotników. Wręcz przeciwnie, rosnące koszty utrzymania są podstawowym argumentem w walce o podwyżki w negocjacjach płacowych.
2. Wiele firm i sektorów korzysta dziś na inflacji za sprawą rosnących marż. Pracownicy tym bardziej powinni partycypować w podziale zwiększonych przychodów przedsiębiorstw.
3. Ruch pracowniczy powinien bardzo sceptycznie podchodzić wobec mainstreamowej narracji walki z inflacją, która w praktyce sprowadza się do schładzania gospodarki lub represji płac.
4. Związki zawodowe powinny jednocześnie domagać się od władz publicznych reakcji na rosnącą inflację. Ta powinna polegać, w pierwszej kolejności, na łagodzeniu jej skutków dla ludności – poprzez np. dofinansowanie kosztów energii i gazu dla gospodarstw domowych lub tymczasowe obniżenie akcyzy na paliwa.
5. Inflacja jest sygnałem dla formułowania postulatów reformy całego systemu produkcji i zaopatrzenia. Te powinny dotyczy m.in. rozwoju usług publicznych i gwarancji dostępu do nich dla całego społeczeństwa, inwestycji w infrastrukturę energetyczną czy wzmożenia polityki antymonopolowej.
Maciej Grodzicki, ekonomista, członek Komisji Zakładowej IP przy Uniwersytecie Jagiellońskim
Przypisy:
[1] Co prawda wg GUS średnie wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw (pow. 10 osób) wzrosło we wrześniu 2021 o blisko 10% rok do roku, jednak wskaźnik ten nie oddaje rzeczywistości w wielu zakładach pracy czy w sektorze publicznym.
[2] Odbiciem tego zjawiska są wysokie marże przedsiębiorstw w wielu gałęziach. Przykładowo w Polsce, przeciętna rentowność sprzedaży wyniosła w pierwszym półroczu 2021 5,9%, wobec tylko 4,3-4,8% w latach przed pandemią (dane GUS). Zyski przedsiębiorstw wzrosły rok do roku o 50%!
[3] Chodzi tu, przykładowo, o kosztowny (i szkodliwy dla środowiska) transport prywatny – znacznie mniej efektywny społecznie od publicznego – albo o produkcję żywności, w której marże pośredników i koncernów handlowych stanowią znaczną część ostatecznej ceny warzyw, owoców i innych produktów.
[4] Mówiąc technicznie, dotyczą one inflacji popytowej, a nie kosztowej.