W Argentynie bez pracodawców
- Dział: Samorządność pracownicza
W grudniu 2001 roku, w odpowiedzi na pogarszanie się sytuacji ekonomicznej, rząd dokonał ogromnych cięć w wydatkach publicznych i konfiskaty pokaźnego kapitału, zgromadzonego przez setki tysięcy małych i średnich ciułaczy. Niepokój, który wzrastał wśród ludności od kilku lat, eksplodował na ulicach Argentyny. W momencie, gdy wybuchł strajk generalny, w którym wzięło udział 7 milionów pracowników i gdy głodni ludzie zaczęli plądrować sklepy i hipermarkety by nakarmić swe rodziny - prezydent ogłosił stan wyjątkowy. Zostały zawieszone wszystkie prawa konstytucyjne i zakazane zgromadzenia powyżej trzech osób. Argentyńczycy mieli tego dość, i w samym Buenos Aires ponad milion osób, łamiąc prawo o stanie wyjątkowym i dyskredytując elitę polityczną, wyszło na ulicę, by wykrzyczeć swą złość i niechęć do rządu.
Od tego czasu przeprowadzono dziesiątki tysięcy akcji protestacyjnych, włączając w to demonstracje, blokady autostrad, etc. Jednak, co ważniejsze, nie oglądając się na rząd, ludzie, z konieczności, zaczęli brać sprawy w swoje ręce i organizować się, tak by dokonując samemu istotnych zmian, polepszyć swą sytuację.
Zgromadzenia sąsiedzkie
Jeszcze przed grudniem 2001 roku w niektórych dzielnicach Buenos Aires zaczęli gromadzić się mieszkańcy okolicznych domów, by podzielić się z innymi swym niepokojem, związanym z pogorszeniem sytuacji ekonomicznej i dyskutować o aktywnych formach protestu. Po grudniowych protestach ilość zgromadzeń sąsiedzkich szybko wzrosła, by w lutym 2002 roku przekroczyć liczbę 50 w całym Buenos Aires.
Powołano do życia ogólne zgromadzenie międzydzielnicowe do koordynacji prac, wymiany projektów i raportów na temat prac w poszczególnych zgromadzeniach dzielnicowych. To masowe spotkanie międzydzielnicowe zaczęło odbywać się raz w tygodniu i gromadzić przeciętnie około trzech tysięcy koordynatorów. Zadanie organizacji takiego zgromadzenia jest przypada w sposób rotacyjny i należy po kolei do poszczególnych zgromadzeń dzielnicowych. Poza tym zgromadzenia dzielnicowe pozostają autonomiczne, są zorganizowane nie hierarchicznie i otwarte prawie dla każdego. Dzięki temu ludzie mogą efektywnie bronić swoich społeczności. Na przykład w jednym z miejsc grupa sąsiedzka ustawiła pikiety, uniemożliwiające władzom zamknięcie piekarni, która nie była w stanie zapłacić za dzierżawę. Gdzie indziej zgromadzenia sąsiedzkie pozajmowały opuszczone tereny handlowe, nadając im nową funkcję i wykorzystując je jako centra społeczne, co umożliwia zwoływanie spotkań w każdej chwili, w zależności od potrzeb. Niestety wraz z upływem czasu i pozostawieniem realnej władzy decyzyjnej w odrodzonych organach władzy centralnej entuzjazm i powszechne zaangażowanie w zgromadzenia sąsiedzkie zaczęły słabnąć.
Zajęte fabryki
Jednak największa zmiana w kapitalistycznym systemie zarządzania gospodarką Argentyny została dokonana przez pracowników okupujących swoje zakłady pracy. 1 października 2001 roku pracownicy fabryki ceramiki Zanon w Neuquen, jednego z największych producentów ceramiki w Ameryce Środkowej, zajęli swój zakład wznawiając produkcję. Wcześniej szefowie firmy ogłosili upadek zakładu, twierdząc, że nie przynosi on zysku, i że nie są w stanie dłużej płacić robotnikom. Do podobnego strajku czynnego doszło w Buenos Aires, gdzie pracownice firmy włókienniczej Brukman, zajęły 18 grudnia 2001 roku fabrykę nie przerywając produkcji.
Pracownicom zakładu tekstylnego udało się spłacić zaległe pensje i odzyskać ten sam poziom płac, jaki był przed zapaścią firmy i rozpoczęciem strajku. Podobnie pracownikom Zanona udało się uzyskać tą samą wysokość płac, co przed strajkiem, mimo że sprzedają swe produkty o 40% taniej. Co więcej, udało im się zwiększyć zatrudnienie, przyjmując do pracy ludzi z ruchu bezrobotnych, a planowane jest także otwarcie szkoły technicznej, która kształciłaby młodych ludzi, zwiększając zatrudnienie. W ulotce datowanej na 6 kwietnia 2002 roku, pracownicy informują, że kierowana przez nich fabryka zapewnia środki do życia 1500 osobom, wliczając w to robotników oraz osoby pozostające na ich utrzymaniu. Pracownicy
zapoznali się z całym procesem produkcji, uruchomili dział produkcyjny i marketingowy. Zanon zorganizował także sieć sprzedawców, oferujących w całym mieście produkty fabryki. Obydwa zakłady działają na zasadach demokracji bezpośrednie, poprzez ogólne zgromadzenia pracowników, mężów zaufania i koordynatorów.
Do 1 października 2002 roku pracownicy okupowanych fabryk wydali pięć numerów swojego pisma pt. "Nuestra Lucha" ("Nasza Walka"). Opatrzone jest ono mottem: "Krzywda jednego jest krzywdą wszystkich", a także wezwaniem: "Przejmujcie i wznawiajcie produkcję w każdym zamykanym zakładzie". Odbyły się także dwa krajowe spotkania delegatów okupowanych zakładów pracy, w których brali udział wysłannicy 40 zgromadzeń sąsiedzkich. Planowane jest powołanie ciała koordynującego stałą współpracę między zgromadzeniami, a przejętymi zakładami pracy.
Według Ramona Sormiento (gazeta "El Militante") w firmach okupowanych przez swych pracowników zatrudnionych było w styczniu 2003 roku około 15 tysięcy ludzi.
21 kwietnia 2003 roku dwustu policjantów dokonało pacyfikacji fabryki Brukman, eksmitowano pracownice. Policja zamieniła budynek fabryki w strefę zmilitaryzowaną, bronioną przy pomocy broni ostrej i psów bojowych. W ciągu kilku godzin na ulice wyszło kilka tysięcy zwolenników samorządności pracowniczej. Następnego dnia 50 szwaczek w strojach roboczych podeszło do kordonu policji. Kordon pękł i kobiety weszły do fabryki, ale wtedy policja zaczęła strzelać gumowymi kulami i gazem łzawiącym do demonstrantów. Manifestacje w obronie samorządnej fabryki powtarzały się jeszcze wiele razy, pomimo obojętnej postawy kierownictwa największych związków zawodowych.
Wreszcie w listopadzie 2003 roku sąd wywłaszczył właścicieli Brukmana i oddał załodze bez opłaty budynki zakładu, nakazał jednak pracownikom spłatę części parku maszynowego (choć z pewnymi udogodnieniami), zgodził się na utworzenie spółdzielni pracowniczej (pomimo, że pracownicy opowiedzieli się za nacjonalizacją zakładu z zachowaniem własnego kierownictwa) i ogłosił, że do pracy mają wrócić wszyscy dawni pracownicy, włącznie z tzw. "correros", którzy kolaborowali z dawnym szefostwem i po części są odpowiedzialni za represje przeciwko swoim koleżankom z pracy.
Zajęte kliniki
Szczególnie burzliwy przebieg miało przejmowanie przez pracowników klinik Junin i Halac. 13 czerwca 2002 roku pracownicy prywatnej Kliniki Junin w Kordobie otworzyli klinikę pod swoim zarządem. Konflikt rozpoczął się cztery miesiące wcześniej, jako sprzeciw wobec opóźniania wypłat przez 10 miesięcy. Rosły także długi firmy u dostawców. Rozpoczął się strajk okupacyjny, a właściciel postanowił zamknąć placówkę i zwolnić cały personel. Dnia poprzedzającego ponowne otwarcie, rząd - dowiedziawszy się o planowanym strajku czynnym - otoczył budynek kliniki oddziałem wojska. Ale próba zastraszenia nie powiodła się. Jedna grupa demonstrantów odwróciła uwagę żołnierzy, a w tym samym czasie 200 innych osób zdobyło budynek. Byli wśród nich pracownicy kliniki, członkowie stowarzyszenia sąsiedzkiego i delegaci Polo Obrero. Wojsko musiało się wycofać. Okupanci wydali, oświadczenie: "Podjęliśmy decyzję reaktywowania kliniki pod naszym nadzorem. W tym kraju, gdzie nie dba się o zdrowie narodu, chcemy z naszej skromnej pozycji walczyć o zdrowie dla wszystkich. ("Otwieramy dla zdrowia wszystkich" 13. V.02).
Początkowo otwarta zostaje poradnia i ambulatorium. Ujawnione zostają nieprawidłowości związane z wcześniejszą prywatyzacją kliniki, a komisja Ministerstwa Pracy uznaje, że wypowiedzenia pracy były bezprawne. Pracownicy odrzucają zarówno etatyzację, jak i prywatyzację. Uważają, że prowadzą teraz placówkę społeczną i samorządową zarazem. Klinika funkcjonuje pod ich administracją do chwili obecnej. Regularnie odbywają się zebrania ogółu zatrudnionych. Stworzono 14 specjalizacji w poradni i stały dyżur. Przegłosowano zredukowany cennik usług, postanowiono respektować "talony strajkowe", podpisać umowy o współpracy lub wymianie usług ze związkami zawodowymi i grupami bezrobotnych. Ponieważ jest to jedyna placówka służby zdrowia w robotniczej dzielnicy (stąd mówi się o niej także "Klinika Robotnicza"), a pozostałe kliniki w mieście są przepełnione, pracownicy domagają się dofinansowania kliniki przez władze powiatowe, aby ich usługi stały się bardziej dostępne potrzebującym. Pracownicy Kliniki Junin chcą doprowadzić do prawnego wywłaszczenia budynku i wyposażenia, otrzymać zaległe pensje i uzyskać anulowanie długów zaciągniętych u dostawców, obciążając nimi dawnych właścicieli, jako że klinika przestała płacić, na skutek trwałego wycofania kapitału, decyzją właściciela spółki.
W grudniu 2002 roku Trybunał Sprawiedliwości ogłosił bankructwo i automatyczne zawieszenie działalności najstarszej w Kordobie Kliniki Pediatrycznej Halac. Stało się to wkrótce po złożeniu wniosku przez wierzycieli, którzy parę miesięcy wcześniej powołali nowego dyrektora.
Po zapoznaniu się z decyzją sądu 35 pracowników (w tym pielęgniarki i administracja) plus podobna ilość lekarzy, orzekli iż zamierzają kontynuować swe powinności, pracując i administrując kliniką. Nie podporządkowali się nakazowi sądowemu opuszczenia budynku i ogłosili, że będątrwać przy swej decyzji, aż do czasu zmiany charakteru bankructwa. W związku z tym prokurator Gustavo Sandoval zatwierdził przymusową eksmisję i 14 grudnia, o pierwszej w nocy, doszło do szturmu kliniki. Policjanci dostali się do środka wybijając okna, wyważając drzwi i strzelając pociskami z gazem łzawiącym. Wszczęto prawdziwą bójkę na pałki i pięści. Aresztowano 59 osób, w tym kobiety z dziećmi. Cztery pielęgniarki odwieziono do szpitala na obserwację z powodu "głębokiego załamania nerwowego". Następnego dnia, pod presją tłumu demonstrantów - głównie związkowców, "pikieciarzy", działacze Polo Obrero, Teresa Vive i wszyscy uprzednio aresztowani pod zarzutem zajęcia cudzej własności zostali wypuszczeni na wolność. Przed pilnowanym przez wojsko budynkiem kliniki odbywają się ciągle demonstracje na rzecz wznowienia jej działalności.
Na początku 2002 roku członkowie zgromadzenia ludowego (sąsiedzkiego) w mieście Flores w prowincji Buenos Aires zajęli porzucony budynek Kliniki Portugalskiej. Po zdjęciu sztab i kłódek natknęli się tam na zachowane w dobrym stanie centrum sanitarne, m.in. w pełni wyposażoną salę do intensywnej terapii, sprzęt RTG, aparaturę podtrzymującą oddychanie i sale dysponujące łóżkami najwyższej jakości. Stowarzyszenie Wzajemnej Pomocy, funkcjonujące wraz z kliniką, weszło w proces likwidacji już w końcu 1997 r. Jego członkowie pozbawieni zostali pełnomocnictwa. Prokurator oskarżył dyrekcję o defraudację, zajęto hipoteki i obecnie jedynymi wierzycielami są pracownicy oszukani przez zarząd stowarzyszenia, które przywłaszczyło sobie środki centrum zdrowia. Niszcząc firmę, zarząd przyniósł straty pracownikom i zrzeszonym. Odzyskanie kliniki wzbudziło aprobatę nie tylko pośród mieszkańców dzielnicy, lecz także i personelu medycznego. Na pierwszym zebraniu spotkało się niemal 200 pracowników celem opracowania planu wznowienia działalności.
Jeden z projektów, zgłoszony przez delegata Ruchu Odzyskiwania Fabryk (MFR) polegać ma na skorzystaniu z funduszu socjalnego robotników z fabryk samorządowych. Przyjęto projekt wizyt lekarskich w zajętych przez zatrudnionych fabrykach. Problemem jest brak funduszy. Wypłata płac ma następować w miarę funkcjonowania fabryk i proporcjonalnie do ich dochodów. Postuluje się również integrację z systemem opieki zdrowotnej miasta Flores. Zarząd kliniki ma być wybierany w głosowaniu i ponosić odpowiedzialność przed pracownikami i zgromadzeniem ludowym mieszkańców. Ten niezależny od władz zarząd miałby wcielać w życie lokalny program ochrony zdrowia, który będzie wspierany ekonomicznie środkami od Zarządu Miasta. Plan ten zakłada wywłaszczenie ostateczne i całościowe, łącznie z budynkiem, całym sprzętem i dochodami kontrolowanymi przez pracowników placówki i mieszkańców dzielnicy.
Liczbę przedsiębiorstw prowadzonych bezpośrednio przez załogi ocenia się w tej chwili na kilkadziesiąt w skali kraju. Znaczenie wymienionych walk pracowniczych tłumaczy fakt, iż w obliczu rozpadu systemu socjalnego i ekonomicznego w Argentynie, jak również w obliczu chaosu, jaki z tego powstał, zorganizowani pracownicy stają się poręczycielami porządku i normalnego funkcjonowania społeczności, otwierając drzwi do reorganizacji socjalno-ekonomicznej ich kraju według własnych założeń.
Opracowano na podstawie Deirdre Hogan, skrót z "Workers Solidarity" oraz Indymedia Argentina. Tłumaczenie Ł.D. i R.G. Tekst za broszurą "Samorządność pracownicza".