Jakość, bylejakość, dno
- Dział: Społeczeństwo

Artykuł ukazał się w 52 numerze Biuletynu Inicjatywy Pracowniczej
Jestem wielką zwolenniczką dobrej edukacji publicznej. Moim zdaniem to jedyny sposób przeciwdziałania segregacji społeczeństwa, najlepszy sposób utrzymania jedności, kształtowania postaw obywatelskich oraz jedyny właściwy sposób zapobiegania buntom społecznym wynikającym z niemożliwości awansu społecznego i nieuniknionego powstawania na skutek tego gett.
Na pytanie, gdzie znajduje się polska edukacja publiczna część społeczeństwa wybrała pasujący wyraz z tytułu. Dla zorientowanych, w najlepszym razie, ten środkowy! Minister Dworczyk swoje dzieci posyła do prywatnej szkoły, tak jak pan premier Mateusz Morawiecki, a wcześniej była szefowa MEN pani Joanna Kluzik-Roztkowska. Jeśli chodzi o edukację własnych dzieci politycy z wszystkich stron zdają się mieć podobne poglądy… Niespecjalnie to pocieszające dla zwykłego śmiertelnika.
Kto się jeszcze nie zorientował? Zjadacze chleba powszedniego, mieszkańcy niestrzeżonych osiedli, „sprzątacze placów, zakładnicy lepszej przyszłości”. Umęczeni bieganiną z pracy do pracy Kowalscy i Wiśniewscy, przewożący dzieci z przedszkola do babci, ze szkoły na treningi i korepetycje (których często jedynym celem jest odrobienie szkolnych zadań domowych i przerobienie materiału z podstawy programowej, czasem uspokojenie sumień rodzicielskich, że skoro nie mam czasu dla swojego Janka czy Brajanka to dopłacę do wykształcenia).
Publiczna szkoła przestaje uczyć, zaczyna pełnić funkcje opiekuńcze. Dzieci idą do szkoły, aby w miarę bezpiecznie ( to także się zmieni) spędzić czas do powrotu rodziców z pracy.
W oceanie szkół pospolitych, w których dyrektor martwi się o obsadzenie „kimkolwiek” stanowisk odchodzących z pracy matematyków czy anglistów, o fizykach już nie wspomina (ostatniego widział dziesięć lat temu, do dziś żałuje, że nie zrobił zdjęcia – miałby czym pochwalić się na naradzie dyrektorów) wyłaniają się szkoły – wyspy! Szkoły ekskluzywne, wyselekcjonowane, uczące na poważnie, bez udawania, bez ściemy. W nich fizyki – uwaga! - uczy fizyk po studiach magisterskich, angielskiego – anglista, a informatyki – mówmy prawdę! – dobry matematyk z podyplomówką z informatyki. Kiedyś taki stan rzeczy był normą. Dziś takie szkoły to jednorożce pomiędzy zdychającymi naszymi szkapami.
Myliłby się ten, kto by sądził, że są to wyłącznie szkoły prywatne. Jest gorzej – coraz częściej są to szkoły publiczne, najczęściej w dobrych bogatych dzielnicach. Samorządowcy czują moc i oczekiwania zamieszkującego je, najczęściej bardzo świadomego, wyborcy. Zwiększają dyrektorom pulę przeznaczoną na dodatki dla nauczycieli. To ułatwia kształtowanie polityki kadrowej. Jeśli w małym prowincjonalnym mieście dodatek (de) motywacyjny stanowi 5% ( 80 – 170 zł) pensji zasadniczej, to w dobrej dzielnicy, bogatym mieście zaczyna się od 30 %. Nikomu nie trzeba wyjaśniać, która szkoła zatrzyma dobrego fachowca. Kończy się epoka mitu „równych szans”. Zdolne Anie i Julki, Michały i Mikołaje, którzy nie mięli szczęścia mieszkać w Caringtonowie lub Wilanowie będą skazane na bylejakość szkolnej egzystencji wśród pracowników z misją związania końca z końcem, w wyścigu ze szkoły do szkoły, bez ambicji rozwijania cudzych dzieci, kiedy walczy się o przetrwanie własnych!
Życzyłabym szybkiego i spektakularnego osiągnięcia dna polskiej edukacji, może wtedy łatwiej byłoby się odbić, na pewno to lepsze niż tkwienie w beznadziei bylejakości.
Beata Kowalska / KMZ Sektora Edukacji Województwa Kujawsko-Pomorskiego