EN/DE/FR УКР/РУС KONTAKT
tik tok

Edukacja 3 lata po strajku nauczycielskim: nadciągająca katastrofa

Protest nauczycielski podczas strajku w Poznaniu
Protest nauczycielski podczas strajku w Poznaniu

Niedługo miną trzy lata od strajku nauczycielskiego, który zorganizowany został w 2019 r. i był jedną z większych akcji strajkowych w historii Polski po 1989 roku. Przy okazji zbliżającej się rocznicy, zdecydowaliśmy się na przeprowadzenie wywiadów z przedstawicielami i przedstawicielkami komisji Inicjatywy Pracowniczej działającymi w różnego typu placówkach szkolnych. Wywiady przeprowadziliśmy z: Przemkiem ze Szkoły Podstawowej w Sadkach (wieś w województwie kujawsko-pomorskim), Dorotą ze Szkoły Podstawowej nr 8 w Toruniu, Beatą z Golubia-Dobrzynia (miasto poniżej 20 tys. mieszkańców) oraz z Beatą z Zespołu Szkolno-Przedszkolnego nr 15 we Wrocławiu.

Jak przedstawia się sytuacja z wynagrodzeniami w edukacji po strajku z 2019 r. kiedy nauczyciele żądali wzrostu płac o 1000 zł? Rząd twierdził, iż na rok szkolny 2020/2021 nastąpił wzrost płac (w stosunku do 2018 r.) o 28%. Stażysta miał teraz zarabiać średnio 3538 zł brutto miesięcznie. Jak to wygląda z Waszej perspektywy? Co udało się osiągnąć dzięki strajkowi, a co nie?

Sadki: Nie było odczuwalnego wzrostu pensji. W 2019 r., zaraz po strajku, dostaliśmy parę procent podwyżek, ale jednocześnie zlikwidowano niektóre dodatki np. mieszkaniowy (przysługiwał on nauczycielom i nauczycielkom z terenów wiejskich i miast do 5 tys. mieszkańców) i finalnie bilans był zerowy. W przypadku naszej szkoły, wynagrodzenia niektórych nauczycieli wzrosły ostatnio z dwóch powodów: coraz większa grupa nauczycieli wyrabia nadgodziny bo brakuje „rąk do pracy” oraz wzrosły dodatki motywacyjne wypłacane z pieniędzy samorządowych (choć to są kwoty rzędu 50-80 zł).

Toruń: Absolutnie nie jest to odczuwalna zmiana. Wszystkie osoby, z którymi rozmawiałam mówią, że zmiana nie ma zauważalnych różnic w wynagrodzeniach. W pewnym momencie dostaliśmy jakieś drobne pieniążki, rzędu 50 zł, ale to tyle. Natomiast bardzo rozpowszechniona jest praca w nadgodzinach: wiele osób teraz w warunkach pandemii bierze urlopy dla poratowania zdrowia i trzeba ich jakoś zastąpić oraz mamy dużo więcej pierwszoklasistów niż się spodziewano, co oznacza dodatkową pracę w świetlicy.

Golub-Dobrzyń: W naszym przypadku była w ubiegłym roku podwyżka, rzędu 200-300 zł brutto, ale te pieniądze są zupełnie nie odczuwalne. Pensje, które teraz otrzymują nauczyciele to nie są pieniądze, które kogokolwiek przyciągną do tego zawodu. Konsekwencją tego jest to, że rozwija się rynek prywatnych korepetycji i rosną nierówności w dostępie do edukacji.

Wrocław: Nikt tej podwyżki nie odczuł. Widzimy na naszych kontach, że żadnych drastycznych zmian jeśli chodzi o wynagrodzenia nie było. To jest trochę takie „mamienie nas” hasłami o podwyżkach, które miały miejsce chyba tylko na poziomie tabelek ministerialnych.

Innym problemem, który przyczynił się do wybuchu strajku w 2019 r. była likwidacja gimnazjów, wywołany tym chaos i groźba utraty pracy przez nauczycieli. Jak po dwóch latach od ostatecznej likwidacji gimnazjów przedstawia się sytuacja? Jak ją oceniacie? Zwłaszcza pod kątem ewentualnego zmniejszenia się liczby etatów, którą w 2018 roku szacowano na in minus 6,6 tys.

Sadki: W naszym przypadku likwidacja gimnazjów sprawiła, że doszły dwa roczniki do nauki, gdyż z 6-o klasowej szkoły podstawowej staliśmy się ośmioklasową. Dużo trudniejszą sytuację mieli natomiast nauczyciele ze zlikwidowanych placówek – część z nich, aby „uzbierać” godziny do pełnego etatu musiała „objeżdżać” kilka szkół rozrzuconych na obszarze nawet kilkudziesięciu kilometrów. Wydaje mi się, że w przeciągu 3 lat po reformie, ci „lotni” nauczyciele w dużej mierze odeszli z zawodu i teraz pojawił się problem z niewystarczającą obsadą w wielu szkołach.

Sytuacja wygląda tak, że na miejsce odchodzących na emeryturę nauczycieli praktycznie nie zgłaszają się młode osoby. Nikt nie chce pracować za te pieniądze, w momencie gdy nauczyciel-stażysta zarabia czasem mniej od sprzątaczki. W efekcie, ci co zostali dostają nadgodziny, albo dyrekcje szkół przekonują emerytów i emerytki do powrotu. U nas na 50 osób kadry nauczycielskiej pracuje obecnie 5 osób, które już osiągnęły wiek emerytalny.

Likwidacja gimnazjów wywołała także cały szereg problemów związanych z przestrzenią: nasza szkoła nie była przystosowana do takiej liczby uczniów, za mało jest w niej pomieszczeń. Niektóre lekcje muszą się więc odbywać na stołówce, w świetlicy, a zajęcia specjalne nawet w gabinetach dyrektorskich. Wydłużył się też czas pracy: przeszliśmy na system „dwuzmianowy”, a lekcje trwają czasem do 16:30.

Toruń: W naszej szkole reorganizacja przebiegła dość spokojnie: kilka osób odeszło na emerytury lub wcześniejsze świadczenia emerytalne, niektórzy musieli „dopełniać” sobie etat pracując w innych szkołach. W budynku naszej szkoły wcześniej mieściła się i szkoła podstawowa i gimnazjum, więc po likwidacji gimnazjów stała się ona trochę „pojemniejsza”. Problemem jest natomiast długość dnia szkolnego. Uczniowie i uczennice uczą się od 7:00 do 15:40 prawie codziennie.

Golub-Dobrzyń: U nas także można powiedzieć, że sytuacja się „ułożyła” na przestrzeni dwóch lat po reformie. Część nauczycieli, którzy zostali zwolnieni znalazła pracę w innych szkołach, ale musieli „łączyć etaty”. Tego typu zatrudnienie – nauczanie w kilku szkołach – do teraz jest problemem. Nauczycielka czy nauczyciel dojeżdżający ze szkoły do szkoły to jest „pańszczyzna”. W takim reżimie pracy nie da się sensownie przygotować do zajęć.

W naszej okolicy gigantyczne problemy mają szkoły wiejskie: brakuje w nich sprzętu, wystarczającej liczby sal, materiałów edukacyjnych i kadry.

Ostatni problem związany z reformą to frustracja wynikająca ze spiętrzenia się materiału. W 3 lata gimnazjum omawiało się materiał, który teraz zmieścić się musi w dwóch latach klasy 7 i 8 szkoły podstawowej.

Wrocław: Po likwidacji gimnazjów część nauczycieli przeszła do naszej placówki, ale w naszym przypadku cały czas brakuje nauczycieli. Sytuacja inaczej przedstawia się w większych miastach, a inaczej w mniejszych miejscowościach – w miastach brakuje nauczycieli, w mniejszych ośrodkach to nauczyciele szukają pracy. Więc sytuacja jest zróżnicowana ze względu na miejsce zamieszkania.

Trzeba pamiętać, że my jesteśmy specyficzną placówką: ogromną, położoną w takiej dzielnicy Wrocławia, która ciągle się rozrasta, więc u nas nauczycieli cały czas brakuje. W efekcie, mamy przepełnione grafiki pracy, wiele osób pracuje ponad siły, często ponad 40 godzin w tygodniu. Także w naszym przypadku problemem jest rosnąca liczba wyrabianych nadgodzin, bo etaty brakujących nauczycieli są dzielone pomiędzy osoby zatrudnione.

Zaraz po strajku wybuchła pandemia co istotnie wpłynęło na system nauczania. Jakie główne problemy - Waszym zdaniem - z tego wynikły dla nauczycieli i nauczycielek? Jak oceniacie w tym kontekście działania rządu i samorządów?

Sadki: Podczas pierwszego lockdownu, w marcu 2020 r. mieliśmy poczucie bycia „pozostawionym samym sobie”. Nauczyciele i nauczycielki sami musieli znaleźć platformę dla nauki on-line, przeszkolić się z niej, w jakiś sposób „ujednolicić” naszą pracę. Drugi lockdown, jesienią 2020 r. przeszliśmy już raczej „bezboleśnie” - rodziny uczniów dostali dofinansowanie do zakupów sprzętu i w międzyczasie zadbali o lepsze łącza internetowe.

Ogromnym problemem w naszej szkole były braki sprzętu i problemy z dostępem do internetu. O ile do zakupów sprzętu były dopłaty ministerialne, to o dostęp do internetu rodzice musieli zadbać sami. Dużo pracy mieli też wychowawcy i pedagog szkolny – oni musieli utrzymywać ściślejszy kontakt z uczniami i rodzicami, którzy nie mieli sprzętu lub mieli z nim problemy. W nauczaniu zdalnym na pewno problemem było to, że często prowadzić trzeba było lekcje mówiąc „do czarnych kafelków”, bo przyjęliśmy zasadę, że nie będziemy zmuszać uczniów i uczennic do włączania kamer (ze względu na to, że mieli różną sytuację i warunki w domach).

Można to podsumować, że przez te najtrudniejsze momenty pandemii pracowaliśmy od rana do wieczora i w dużej mierze to był wolontariat.

Toruń: Pierwszy lockdown to był gigantyczny bałagan. Nie byliśmy w żaden sposób przygotowani na to, co się wtedy działo. Głównym problemem w marcu było przejście na pracę zdalną – część uczniów nie miała komputerów, nie było przepisów o tym jak nauka zdalna ma być zorganizowana i w praktyce każdy nauczyciel musiał sam załatwić sobie zgodę od wszystkich osób w klasie na pracę w trybie zdalnym.

Na jesieni sytuacja była już dużo lepsza: przeprowadzono szkolenia i praktycznie wszystkie zajęcia odbywały się na zoomie lub teamsie. Natomiast ta forma nauki ma dużo wad: nie ma takiej kontroli nad pracą uczniów, pojawiło się zjawisko kompletnie nieaktywnych uczniów i uczennic, którzy i które uczestniczyli tylko biernie w zajęciach albo w ogóle nie logowali się na zajęcia. Ogólnie, wiedza przekazywana w ten sposób jest dużo gorzej przyswajana.

Golub-Dobrzyń: Można powiedzieć, że sytuacja podczas fal największych zachorowań na koronawirusa wyglądała tak jak wszystko w Polsce: rozwiązania były prowizoryczne i wszystko „trzymało się na taśmę klejącą”. Pomimo głośnych zapewnień o zakupach sprzętu ze środków ministerialnych, wielu nauczycieli pracowało na własnych komputerach, ani nie miało możliwości zakupu niczego lepszego. Do nauczania w trynie on-line nikt nie był przygotowany i w dużej mierze musieliśmy nauczyć się tego samodzielnie.

Moim zdaniem nauczanie on-line jest zdecydowanie gorsze od stacjonarnego i nie chodzi tylko o sprzęt. W wielu rodzinach jest tylko jeden komputer na kilkoro dzieci. Co prawda ministerstwo dofinansowało zakupy sprzętu, ale do takiej nauki potrzebne jest jeszcze łącze, internet. Drugi problem to warunki mieszkaniowe. Wiele rodzin ma małe mieszkania, a gdy do tego ma np. trójkę dzieci to powstaje problem, że nie mają się gdzie uczyć. Trzecia rzecz to problem licznych klas i fakt, że uczniowie z różnymi dysfunkcjami czy problemami, którzy i które powinni mieć indywidualny tok nauczania, są nauczani i nauczane indywidualnie tylko w teorii. Ostatni problem to zjawisko dzieci, które „wypadły z systemu” i „zniknęły” po wprowadzeniu zdalnego nauczania. To były najczęściej uczniowie i uczennice z niższymi szansami edukacyjnymi, z tzw. „rodzin problemowych”, pomieszkujący np. u dziadka i babci.

Można powiedzieć, że podczas pandemii wyrównywanie szans przestało działać.

Wrocław: We Wrocławiu miasto uruchomiło platformę Teams dla uczniów, co umożliwiło naukę zdalną. W naszej szkole nie było też większych problemów z zapewnieniem sprzętu. Tak więc od strony technicznej wszystko było dobrze przygotowane.

Na pewno trudna sytuacja była jeżeli chodzi o samopoczucie i zdrowie psychiczne tak uczniów i uczennic, jak i rodziców. Trudne i pracochłonne było także prowadzenie nauki w trybie on-line: praktycznie non-stop, przez całą dobę pojawiały się jakieś pytania od uczniów; dużo więcej czasu zajmowało także przygotowanie się do zajęć. Można powiedzieć, że nauczyciele cały czas podczas nauki zdalnej byli w pracy i ich czas pracy się realnie wydłużył.

Ostatnio dochodzi do coraz częstszych wystąpień zatrudnionych w sferze budżetowej. Przebąkuje się także o kolejny strajku w edukacji. Czy jest on możliwy? Jakie są największe problemy i postulaty zatrudnionych w oświacie?

Sadki: Sądzę, że strajk międzybranżowy to jedyne, co mogłoby przemówić do rządu. Tak jak teraz obserwujemy w Warszawie miasteczka „białe” (ochrony zdrowia) i „czerwone” (sądownictwa), to wydaje się, że wszyscy powinni się zjednoczyć i wyjść na ulicę. Gigantyczny potencjał miały też strajki kobiet (protesty przeciwko ograniczeniu dostępu do aborcji w październiku 2020 r.), ale to się jakoś „rozmyło”. Co do nauczycieli, to wiele osób załamało się po strajku z 2019 r. i trochę panuje poczucie, że nie miał on sensu. Trudno powiedzieć, czy teraz wzięli by udział w podobnej mobilizacji.

Toruń: Nikt nam niczego nie da, jeśli jeżeli sami i same sobie tego nie wywalczymy. Nie sprawdzi się na pewno czekanie „na gwiazdkę z nieba”. Moim zdaniem nauczyciele czują się oszukani sposobem, w jaki został zakończony strajk w 2019 r. - nagle Sławomir Broniarz (przewodniczący Związku Nauczycielstwa Polskiego) ogłosił w telewizji, że strajk się kończy. Nie zapytano nas o zdanie i wiele osób poczuło się „nabitych w butelkę”. Po tych doświadczeniach nie do końca wierzę, że personel szkół mógłby teraz zastrajkować.

Golub-Dobrzyń: Ja pamiętam strajk z 2019 r. jako bardzo trudne doświadczenie. Powszechne też było poczucie poniesienia porażki. Szczególnie dały nam się we znaki negatywne reakcje społeczne, które nas zaskoczyły. To pokazuje, że żyjemy do pewnego stopnia „w nauczycielskiej bańce”. Gdy ogłoszono jego koniec w gronie nauczycieli i nauczycielek z naszej komisji mówiło się, że to ostatni strajk, który przeżyliśmy. Bardzo było mi szkoda tej mobilizacji i tego wysiłku.

Szczerze mówiąc, aż do teraz myślałam, że sytuacja się trochę uspokoi: pensje wzrosną, nie będzie wielkiego buntu i problemy pojawią się dopiero za 10-15 lat, gdy już mało kto zostanie w zawodzie. Ale minister Czarnek „poruszył strunę”, ogłaszając zamach na pensum, które dla wielu nauczycielek i nauczycieli jest „świętością”. I to może wzniecić w edukacji bunt, bo nikt nie jest w stanie pracować tak, jak sobie to wyobraża minister edukacji.

Jeśli chodzi o szersza kwestię stanu sfery budżetowej, to moim zdaniem coraz niższy poziom usług publicznych świadczy o tym, jak bardzo państwo upada. Ochrona zdrowia w coraz mniejszym stopniu jest publiczna. Za chwilę to samo będzie z edukacją, bo powstaje coraz więcej szkół prywatnych.

Wrocław: Oczywiście należy się jednoczyć i wspólnie działać – aby poprawić sytuację osób, które korzystają z usług publicznych, czy to będą pacjenci czy uczniowie. Jeśli chodzi o sytuację w naszej branży, to na pewno jest powszechne rozczarowanie tym, że słyszy się o podwyżkach, które nie miały miejsca. Kuleje też prestiż zawodu nauczyciela, co jest związane z bardzo niskimi zarobkami. Teraz nauczyciel nie jest tylko nauczycielem danego przedmiotu – musi być także psychologiem, świetnym obserwatorem, znać nowoczesne technologie..więc musi to być osoba świetnie wykształcona, umiejąca sobie radzić z uczniami o specjalnych potrzebach. A w takim razie powinien to być także pracownik świetnie opłacany, skoro musi być tak świetnie przygotowany. Więc wydaje się, że to może być kwestia, która zmotywuje nauczycieli i nauczycielki do działania.

Od dłuższego czasu słychać o pomysłach na kolejną reformę edukacji. Minister Edukacji i Nauki, Przemysław Czarnek z jednej strony zapowiada wydłużenie czasu pracy „w zamian” za podwyżki, a jednocześnie ściślejszą kontrolę „ideową” nad szkołami. Co sądzicie o tych pomysłach ministerstwa, które do tej pory do was dotarły za pośrednictwem mediów?

[Pierwszy projekt reformy, której dotyczy pytanie został zawetowany przez prezydenta Andrzeja Dudę, obecnie pojawiły się informacje że ustawa w podobnym kształcie wróci pod obrady Sejmu jako projekt poselski]

Sadki: Pomysł wyższej pensji za wzrost pensum to żadna podwyżka. Wydłużenie czasu pracy o 4 godziny sprawi tylko, że znikną nadgodziny, a my wyjdziemy na tej zmianie „na zero”. Ministerstwo Edukacji chce w ten sposób na szybko załatać braki kadrowe, które są w szkołach.

Część tych pomysłów uderzy też w nauczycieli z terenów wiejskich, np. likwidacja dodatków, które teraz otrzymują. W naszej gminie, która jest rolniczo-robotnicza, ale gdzie nie ma większych zakładów pracy, władze samorządowe zwyczajnie nie mają z czego dołożyć, jak zostaną obcięte dodatki finansowane z budżetu państwa.

No i ostatnia sprawa to bardzo zideologizowane podejście Ministerstwa: ściślejsza kontrola ministerstwa i kuratorium nad szkołami skończy się tak, że będą naciski na dyrektorów, oni będą naciskali na nauczycieli i wytworzy to atmosferę strachu.

Toruń: W skrócie chodzi chyba o to, żeby nic nie dać i zaoszczędzić. Ministerstwo patrzy w taki sposób, że skoro jest mniej dzieci, to powinno być i mniej nauczycieli, a nie myśli o tym, żeby wykorzystać to do podniesienia efektywności nauczania, zmniejszenia rozmiarów klas.

Tak naprawdę, wielu nauczycieli pracuje ponad 40 godzin tygodniowo. W przypadku polonistek i polonistów, jak są 7 i 8 klasy, które trzeba przygotować do egzaminów to można wręcz powiedzieć, że ta praca się w ogóle nie kończy. A z tego, co słyszałam o pomysłach ministra Czarnka, nie ma planów rozróżnienia i uznania, że są bardziej i mniej obciążeni pracą w domu nauczyciele ze względu na to, jakich przedmiotów uczą.

Jeśli natomiast chodzi o plany reform „ideologicznych”, to szkoda nawet o nich gadać. Ministerstwo chce rozbudować system kar i dyscyplinowania nauczycieli, ale to nie sprawi przecież, że „trudne tematy” znikną ze szkół – uczniowie i tak będą je podejmować. Wygląda na to, że celem jest zdyscyplinowanie tych uczniów i tych nauczycieli, którzy mają inne poglądy niż MEN.

Golub-Dobrzyń: Już teraz, nawet w małych miejscowościach widać wyraźną tendencję: młodzież rezygnuje z lekcji religii. Dla 6 osób są zajęcia, a 20 osób siedzi na świetlicy – tak to często wygląda. Myślę, że minister Czarnek próbuje tą tendencję zatrzymać, ale rezultatem jego działań będzie jeszcze większy opór i wzrost frustracji, tak wśród uczniów, jak i nauczycieli. Pewnie będzie to taki „cichy”, mało spektakularny opór, ale na pewno ta presja ideologiczna ze strony ministerstwa zniechęci wiele osób i do nauki i do nauczania.

Wrocław: I nauczyciele i rodzice są bardzo mocno zaniepokojeni doniesieniami o planowanych reformach. Szkoła, zwłaszcza szkoła publiczna, nie może być szkołą „ideową” - to miejsce do którego przychodzą bardzo różni uczniowie i naszym, nauczycieli obowiązkiem, jest sprawić żeby każdy się w takiej szkole dobrze czuł. Musi więc to być szkoła wolna i demokratyczna.

Jeśli natomiast chodzi o wydłużenie czasu pracy, to od dwudziestu lat słyszymy tego typu zapowiedzi. Podobnie było z zapowiedziami zniesienia Karty Nauczyciela. Może więc być tak, że na zapowiedziach się skończy. Faktycznie jest tak, że nauczyciele pracują bardzo dużo. Ale nie jest prawdą, że pomysły ministerstwa oznaczają dla nas podwyżki – po wydłużeniu pensum będziemy zarabiać tyle samo. Ministerstwo chyba uważa, że nauczyciele nie potrafią liczyć.

Dziękuję za rozmowę!

Wywiady przeprowadził Jakub Grzegorczyk

OZZ Inicjatywa Pracownicza
Komisja Krajowa

ul. Kościelna 4/1a, 60-538 Poznań
514-252-205
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
REGON: 634611023
NIP: 779-22-38-665

Przystąp do związku

Czy związki zawodowe kojarzą ci się tylko z wielkimi, biurokratycznymi centralami i „etatowymi działaczami”, którzy wchodzą w układy z pracodawcami oraz elitami politycznymi? Nie musi tak być! OZZIP jest związkiem zawodowym, który powstał, aby stworzyć inny model działalności związkowej.

tel. kontaktowy: 514-252-205
e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Kontakt dla prasy

tel. kontaktowy: 501 303 351
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

In english

Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.