EN/DE/FR УКР/РУС KONTAKT
tik tok

Raport z fabryki drukarek 3D

Grafika wykorzystana na okładce książki "Class power on zero-hours
Grafika wykorzystana na okładce książki "Class power on zero-hours

Artykuł, który publikujemy poniżej jest rozdziałem z książki „Class Power on Zero-Hours” wydanej przez kolektyw pracowniczy Angry Workers of the Word, który organizuje pracowników i pracownice w magazynach i fabrykach w Zachodnim Londynie.

Nowi błyskotliwi ekonomiści z nurtu „demokratycznego socjalizmu” z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych apelują o sojusz rządu z drobnym biznesem przeciwko dużemu kapitałowi. Młode pokolenie „radykalnych” ekonomistów ceni sobie kreatywny potencjał start-upów czy przedsiębiorczych firm i wychodzi im naprzeciw próbując forsować rządowe reformy mające podzielić sektor finansowy. Znacjonalizowany sektor kredytów „komercyjnych” miałby zapewnić tańsze kredyty „przyjacielowi ludu” – klasie średniej. Kolejnym kluczowym punktem demokratycznej strategii socjalistycznej jest „nowy zielony ład”. Państwo miałoby zapewnić strukturalne i finansowe wsparcie dla stworzenia przyjaznych środowisku miejsc pracy. Wreszcie, co dotyczy raczej ograniczonych kręgów demokratyczno-socjalistycznej inteligencji, obserwujemy zafascynowanie nowymi technologiami, które z natury miałyby mieć cechy „demokratyzujące”. Według orędowników „w pełni zautomatyzowanego, luksusowego komunizmu”[1] technologia, w tym druk 3D, ma potencjał podważenia władzy dużych korporacji i zapewnienia środków produkcji „dla wielu, a nie dla nielicznych”[2].

Firma, w której pracowałem w 2016 r., spełnia prawie wszystkie kryteria, aby według młodych demokratycznych socjalistów mogła wejść w międzyklasowy sojusz. Została założona przez młodego i kreatywnego przedsiębiorcę. Na jej główną działalność gospodarczą składa się ponowne napełnianie pustych wkładów do drukarek, co jest stosunkowo przyjazne dla środowiska. Kierownictwo uruchomiło dział produkcyjny, gdzie składany jest Święty Graal akceleracjonizmu – drukarka 3D. Z punktu widzenia pracownika trzeba powiedzieć, mając doświadczenie pracy w tym miejscu, że to absolutne dno, a ktokolwiek proponuje sojusz z jego szefostwem zasługuje na strzał w kolano lub co najmniej publiczne potępienie. Niniejszy raport dotyczy prób organizowania się w tym zakładzie w czasie referendum dotyczącego Brexitu oraz powołania związku zawodowego Industrial Workers of the World (IWW).

Bieżąca debata publiczna na temat automatyzacji jest mocno upolityczniona. Wielkomiejska klasa profesjonalistów jest podekscytowana perspektywą zrzucenia sushi przez dron na ich tarasy na szczytach budynków lub wydrukowania przez drukarkę 3D kości biodrowej na zamówienie. W tym samym czasie dostrzega ciemne, apokaliptyczne strony automatyzacji: niewykształcona klasa robotnicza czuje się coraz częściej zagrożona przez konkurencję ze strony robotów i z tego powodu porzuca liberalne ideały, które łączyły je z postępowym światem. Pracownicy i pracownice głosowali na Trumpa i innych populistów w obawie, że nie nadążają za coraz szybciej zmieniającym się światem.

Radykalna lewica niezbyt radzi sobie z krytyczną oceną aktualnego dyskursu na temat automatyzacji z perspektywy klasy pracującej. Wielu działaczy i działaczek nie kwestionuje tej mody. Są przekonani, że automatyzacja zniesie większość prac fizycznych mniej więcej w ciągu najbliższej dekady. Poleganie na tym raczej bezpodstawnym założeniu prowadzi do instynktownego wyboru pomiędzy dwoma przeciwstawnymi obozami: obozem afirmatywnym (akceleracja, pełen komunizm: roboty wyzwolą nas od pracy i będziemy mogli żyć w luksusie otrzymując bezwarunkowy dochód podstawowy) a nihilistycznym (nadwyżka ludzi zbędnych, insurekcja, wszyscy będą bezrobotni, wkurzeni i zniszczą wszystko). Aby zdemistyfikować pozornie „automatyczną” władzę kapitału, trzeba rozpocząć analizę klasową bieżących zmian w technologii od samego początku. Mamy nadzieję, że niniejszy artykuł się do tego przyczyni.

Druk 3D i „produkcję z pulpitu” („desktop manufacturing”) przedstawia się jako symbol rewitalizacji ducha przedsiębiorczości oraz utopii małych, niezależnych producentów, działających na wolnym rynku. Realia pracy w zakładzie produkcyjnym drukarek 3D w zachodnim Londynie ostro kontrastują z tą optymistyczną wizją, a także z modą na produkcję „bez fabryk” i pełną automatyzacją związaną z tą technologią. W pierwszej części tego artykułu stawiamy bardziej ogólne pytania dotyczące roli działalności wytwórczej czy produkcji przemysłowej w kapitalizmie oraz ideologicznego wymiaru obecnej debaty o nowych technologiach, w tym druku przestrzennego. Wpływ ideologii objawia się poprzez gorliwość po stronie kapitału, aby ukryć sprzeczności produkcji masowej, a wraz z nią istotę kapitalistycznego wyzysku. W drugiej części opisujemy proces produkcyjny i warunki pracy w zakładzie produkcyjnym, które wystawiają utopijne wizje na próbę.

Samemu sobie fabryką – marzenia rzemieślników i kapitalistyczna produkcja w dobie druku 3D

Zanim zajmiemy się modą oraz rzeczywistością obecnej technologii w produkcji, chcemy zrobić krok wstecz i przyjrzeć się związkom między produkcją przemysłową i masową a kapitalizmem oraz wewnętrznym jego sprzecznościom. Chcemy przez to zakwestionować modę na lewicy, najbardziej widoczną w koncepcjach Negri'ego na temat „pracy niematerialnej” czy neoliberalnych ideologów, którzy chcą, byśmy uwierzyli, że dzięki technologiom małej skali, takim jak komputery, wszyscy możemy zostać niezależnymi producentami. W ich rozumieniu kapitalizm zaczął się od niewielkiego rynku wolnych wytwórców, a dzięki nowym technologiom możemy wrócić do tej idylli. Jest to błąd historyczny. Wielki przemysł jest polityczną koniecznością kapitalizmu, ponieważ jest podstawowym sposobem wywłaszczania producentów i utrzymania relacji klasowych. Dlaczego tak jest?

Historycznie siła kapitału opierała się na podwójnym ucisku. Rewolty z 1789 i 1848 roku były w dużej mierze wywołane przez rzemieślników, którzy nie godzili się na traktowanie ich jak pańszczyźnianych chłopów oraz na wyzysk ze strony miejskich kupców. Miejski charakter tych rewolt sprawił, że były bardziej niebezpieczne od wcześniejszych, odizolowanych od siebie powstań na wsi. Same represje nie wystarczyły, by klasa rządząca zachowała swoje przywileje – główną bronią stał się „rozwój”. Wielcy magnaci przemysłowi byli w stanie przeciwstawić rzemieślnikom i drobnym producentom globalne łańcuchy dostaw nowych surowców (bawełna z amerykańskich plantacji itp.), oparte na niewolniczej pracy. Wkroczenie na światowy rynek wymaga dużych pieniędzy, których nie mieli rzemieślnicy. Po drugie, byli w stanie osłabić ich poprzez system przemysłowy, który cedował indywidualne umiejętności na urządzenia (maszyny) oraz umożliwiał wzrost wydajności przez koordynację pracy wielu robotników i robotnic (fabryczny podział pracy). Rzemieślnicy nie byli w stanie konkurować i stracili pozycję przetargową wynikającą z ich umiejętności, gdy tylko zostali zmuszeni do pracy w fabrykach. Zatem kapitał pojawił się jako warunek wstępny produkcji w dwojaki sposób: jako siła łącząca plantacje z południa z fabrykami i rynkami na północy, oraz jako siła łącząca jednostki o różnym pochodzeniu społecznym celem ich współpracy (kooperacji) pod jego nadzorem i na jego maszynach. Wywołałby oburzenie, gdyby kapitalista zabierał produkt, który robotnik byłby w stanie samodzielnie wyprodukować. Jeśli ten sam robotnik pracuje w ramach szerokiej współpracy z innymi, będąc zależnym od wielkiej i kosztownej maszynerii, to produkt nie wygląda na własność robotnika/robotnicy. Wszelkie surowce, wielkie fabryki i maszyny to produkty dawnej pracy, ale objawiają się one po prostu jako „własność” kapitalisty.

Fundamentem kapitalistycznej dominacji jest rozwój maszyn i kooperacji w celu a) imponowania poszczególnemu pracownikowi jego własną zależnością od kapitału w zakresie uruchomienia procesu produkcyjnego, oraz b) powstrzymania niezadowolenia rodzącej się klasy robotniczej poprzez rozbudowę nie tylko maszyn i aparatu państwowej represji, ale także wzrost konsumpcji wśród klasy robotniczej. Budujesz coraz większe piekarnie, aby dać ubogim kilka okruchów więcej. Współpraca przynosi nagły wzrost kreatywności i wiedzy – ta żywa praca jest zawłaszczana przez kapitał. Widzimy, że „ekonomia skali” i „produkcja masowa” nie są ani „technicznym wymogiem” (niektórzy twierdzą, że do efektywnego wykorzystania silników parowych „technicznie” niezbędna była organizacja w postaci wielkiej fabryki), ani „bardziej racjonalnym sposobem działania”. „Ekonomia skali” ukazuje sprzeczności kapitalistycznego sposobu produkcji: konieczność dominacji nad klasą robotniczą przez otaczanie jej – i zastępowanie – z jednej strony maszynami, z drugiej zaś zależność kapitału od żywej pracy i współpracy robotników, by doszło do waloryzacji (inwestycji pieniędzy, aby zarobić jeszcze więcej pieniędzy).

Sprzeczności masowej produkcji są oczywiste. Kapitał inwestuje stosunkowo znaczne środki w maszyny, co zmusza go do stałej ich eksploatacji i produkcji na masową skalę, nawet jeśli rynki są nasycone, co regularnie prowadzi do nadprodukcji. Chociaż głównym uzasadnieniem dla kapitalizmu jest to, że ma on promować „wolną klasę pracującą”, „wolne rynki dla producentów i konsumentów” oraz „demokratyczne obywatelstwo”, ten system przemysłowy jest z natury oparty na brutalnej dominacji i ucisku indywidualnej jednostki i prowadzi do monopoli, które podważają ideologię równości na rynku.

Nie jest zaskoczeniem, że jedna z pierwszych krytycznych ocen kapitalizmu i jego ewidentnych sprzeczności została wyrażona z punktu widzenia drobnych wytwórców, odwołując się do pierwotnych obietnic „burżuazyjnej wolności”: zamiast wielkiego przemysłu powinniśmy tworzyć sieć małych producentów-rzemieślników, a zamiast dużych finansów nową formę pieniądza opartego na wymianie bezpośredniej (Proudhon itp.). Choć konserwatywna w swoich założeniach, krytyka ta zachowała swoją atrakcyjność, ponieważ bierze ideały kapitalizmu za dobrą monetę, nie analizując, co tak naprawdę oznaczają. Co jakiś czas sami przedstawiciele kapitału się do niej odwołują, by pobudzić ducha przedsiębiorczości i indywidualnych umiejętności.

Reakcją na walki klasowe z latach 60. i 70. XX w., które krytykowały pracę fabryczną i przy linii montażowej zarówno od wewnątrz (spowolnienia pracy, sabotaż, skoordynowane strajki na różnych wydziałach itp.) i z zewnątrz (krytyka społeczeństwa konsumpcyjnego), były nie tylko represje, choćby w postaci zamknięcia fabryk czy masowych zwolnień. Kapitał musiał złożyć „nową obietnicę”, która miała przezwyciężyć ponure strony masowej produkcji: monotonię pracy przemysłowej i kłopotliwe realia szkodliwej dla środowiska nadprodukcji. Dostrzegamy dwa powiązane ze sobą i wzajemnie od siebie zależne zjawiska w latach 80.: nadreprezentację świata robotyzacji i zautomatyzowania produkcji oraz zapowiedź zwrotu ku produkcji sieciowej na małą skalę. Roboty miały przejąć monotonną pracę masową, zaś produkcja na małą skalę miała stworzyć ciekawsze miejsca pracy i lepiej dopasować kapitalistyczną produkcję do rynku, potrzeb konsumentów i przyrody.

Możemy wskazać wielu przedstawicieli tych postfordystycznych ideologii. Tak zwana „elastyczna specjalizacja” miała według obietnic Piore i Sabel [3] rozwiązać wiele problemów kapitału. Przedstawiciele kapitału ogłosili, że przemysł włókienniczy w północnych Włoszech wreszcie opierał się na egalitarnych sieciach produkcji i przezwyciężył kłopotliwe ograniczenia „korzyści skali” (model firmy Benetton). Nawet globalny przemysł samochodowy prześcigał się w promowaniu „pracy zespołowej” i „wzbogacaniu pracy” (toyotyzm). Musimy mieć na uwadze, że te „libertariańskie” ideologie krążyły w czasie, gdy kapitał rozpoczął zmasowany atak na pozostałości przemysłowych bastionów silnej klasy robotniczej na globalnej północy.

Niestety spora część lewicy dała się oślepić przez oba zjawiska: albo wypatrując dystopii robotów, albo wyznając kult postfordystycznych sieci wolnych producentów, mającej nadejść w przyszłości. Spowodowane było to częściowo brakiem historycznego i teoretycznego zrozumienia, czym są kapitalistyczna produkcja wartości i jej „sprzeczności”, a częściowo brakiem doświadczeń praktycznych oraz wiedzy na temat technologii wykorzystywanej codziennie w ramach procesu produkcyjnego.

Rozwój mikroelektroniki i infrastruktury logistycznej następujący od lat 80. zmienił proces produkcyjny, ale ani nie doprowadził do masowego wzrostu automatyzacji, ani nie stworzył sieci przedsiębiorstw małej skali. Relokacja produkcji i wzrost bezrobocia doprowadził do spadku zarobków na globalnej Północy, przez co ograniczono inwestycje w armię robotów. Internet nie doprowadził do powstania zdecentralizowanych sieci produkcji i dystrybucji, stworzył natomiast piramidy biznesowe takie jak Amazon i Uber. Chociaż dzięki komputerom stacjonarnym i telefonom możliwa stała się praca z domu, doszło do intensywnego wzrostu liczby ogromnych call center. Bezpośrednia kontrola nad pracownikami i bezpośrednia kooperacja pracowników wydają się mieć większe znaczenie od wyższych kosztów inwestycyjnych. Podobnie odzież produkowana jest raczej w ogromnych fabrykach w Bangladeszu niż w ramach „sieci produkcyjnej” małych producentów w Veneto. Przemysł samochodowy i branża telefonii komórkowej są w dużym stopniu zależne od dostaw ze strony niewielkiej liczby czołowych światowych dostawców oraz 8 000 pracowników i pracownic firmy DHL, pracujących na terenie fabryk samochodowych w Wielkiej Brytanii, których klasyfikuję się jako „pracowników usług przemysłowych”, choć pracę tę dawniej wykonywali robotnicy przemysłowi (transport wewnątrz fabryki). Podczas gdy wszyscy podziwiają automatyczne żurawie sterowane przez GPS w nowoczesnych portach, melancholijne żegnając starych pracowników portowych i „pracę fizyczną”, 300 tys. pracowników magazynowych w Wielkiej Brytanii rozładowuje kontenery w głębi kraju, gdzie ciężko ich dostrzec – praca magazynowa to niezwykle ciężka praca fizyczna.

Obecnie, tak jak na początku lat 80., mamy do czynienia z modą na „automatyzację”. Krach w 2008 r. ujawnił, w jakim stopniu nadprodukcja była siłą napędową kapitalistycznych kryzysów. Nadmierne moce produkcyjne nie mogły być płynnie wygaszone, gdy na rynku był mniejszy popyt. W tym samym czasie walki pracowników i pracownic w chińskich fabrykach oraz w nowych, zatrudniających tysiące osób zakładach pracy, takich jak magazyny Amazon, pokazały, że wewnętrzny antagonizm wobec produkcji masowej nie został przezwyciężony, inaczej mówiąc: skupisko dużej ilości pracowników i pracownic oznacza kłopoty. Biorąc pod uwagę te obiektywne i subiektywne ograniczenia wiążące kapitał, nic dziwnego, że pomimo historycznie niskich wskaźników inwestycji w produkcję w mediach wciąż czytamy o „wojnach robotów” i groźbie automatyzacji. Po tym, gdy z powodu kryzysu przedstawiciele kapitału zostali zapędzeni w kozi róg i utracili legitymizację, potrzebują zarówno atrakcyjnego, jak i pełnego grozy scenariusza. Zastępujący siłę roboczą robot lub dron przeciwstawiany jest innej szeroko rozpowszechnianej koncepcji: utopii drobnych wytwórców, w której „internet rzeczy” i technologia otwartego oprogramowania może poprowadzić nas w stronę „ekonomii współpracy” („sharing economy”).

Współcześni „wolnorynkowi anarchiści” (Carson, Fundacja P2P, Commons Transition itd.) podtrzymują kapitalistyczną ideologię co do tego, że rynki mają libertariańskie cechy. Zakładają, że „wielki przemysł” był bardziej produktywny tylko dzięki „tłumieniu przez państwo” wolnej konkurencji (dotacje do patentów i monopoli). Ich nostalgia za „rzemieślniczym sposobem produkcji na małą skalę” idealizuje jego pochodzenie: poważną prawną i patriarchalną ingerencję w to, kto mógł zostać „wolnym rzemieślnikiem”, a kto nie. Ich utopia jest zorientowana na własne cele, obawia się globalnego wymiaru społeczeństwa kapitalistycznego – oraz wytwórczej siły (globalnej) kooperacji pracowników, której nie rozumieją.

Aby odnaleźć się w dzisiejszym świecie, bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy: a) analizy, w jaki sposób aktualny stosunek między zarobkami, zyskami a kosztem (wartością) maszyn determinuje inwestycje w maszyny oraz gdzie i w jaki sposób wykorzystywane są nowe maszyny, a gdzie nie; oraz b) obserwacji procesu materialnego i wpływu technologii, gdy jest ona wykorzystywana przez pracowników: w jaki sposób zmienia się podział pracy i relacje między pracownikami? Jak zmienia się wiedza indywidualnego pracownika, a jak sumy pracowników? W jaki sposób nowa technologia wpływa na zdolność szefów do kontrolowania procesu produkcyjnego? Jaki jest potencjał pracowników do obalenia nowej technologii lub przejęcia jej potencjalnie „rewolucyjnych” właściwości?

Moda

W głównym nurcie druk 3D oznacza koniec masowej produkcji: „Kto by pomyślał, że nowoczesną produkcję można prowadzić poza fabryką? Od czasu rewolucji przemysłowej synonimem produkcji były fabryki, maszyny, linie produkcyjne i korzyści skali. Zdumiewające więc jest myślenie o produkcji bez narzędzi, linii montażowych czy łańcuchów dostaw. Jednak właśnie to się dzieje, gdy druk 3D trafia do jednostek, małych firm i działów korporacji” (Dr. Shankar Kalva, profesor Wydziału Inżynierii Mechanicznej). The New Observer z 6 kwietnia 2013 r.: „Druk 3-D: demokratyzacja produkcji – czy technologia druku 3D przyjdzie z pomocą Zachodowi i zniszczy plutokratyczny plan kapitalizmu, by zdeindustrializować zachodnie społeczeństwa? Prawdziwe znaczenie tej technologii polega na tym, że daje jednostkom możliwość wytwarzania towarów konsumpcyjnych w domu. To z kolei może oznaczać koniec manii „outsourcingu”, która doprowadziła do upadku większość zachodniego przemysłu”.

Lewica i nie aż tak radykalna lewica bierze udział w tej modzie, na przykład w magazynie „Capital&Class” możemy przeczytać: „Techniczny podział pracy w przedsiębiorstwach kapitalistycznych ustanawia geometrię procesu pracy. Sytuuje ona każdy moment procesu pracy w konkretnym miejscu. W druku 3D geometria ta jest zastępowana przez kolejne sterowane przez algorytmy ruchy dyszy drukarki. Dlatego też drukowanie 3D ma potencjał całkowitego zniesienia reżimu fabrycznego. Powszechny druk 3D znosi także rynek. Przekracza zarazem społeczny podział pracy, który jest sumą różnych branż produkcyjnych wytwarzających różne towary”.

Czym jest druk 3D?

Kolejne paragrafy mogą wydawać się nieciekawe czy specjalistyczne i takie być może są. Potrzebujemy ich jednak, by wskazać na wyraźny rozdźwięk istniejący między „utopijnym myśleniem” lewicy, która ma bardzo mistyczne podejście do niektórych technologii, nie mając większego pojęcia o ich aspektach materialnych, a oddzielnym kręgiem „technicznych specjalistów”, którzy są oderwani od dynamiki społecznej, w której funkcjonują ich technologie i nauka. Mówiąc prościej: wśród studentów filozofii i sztuki jest wielu zwolenników lewicy, w przeciwieństwie do studentów fizyki i wydziałów technicznych. Rewolucyjny ruch godny tego miana musiałby ożywić interakcję między światem społecznym a światem natury.

Czym jest zatem druk 3D? Pod tym pojęciem kryje się wiele różnych procesów. Łączy je tworzony przy pomocy komputera i oprogramowania CAD obraz, który następnie jest przekształcany w obiekt trójwymiarowy. Odbywa się to poprzez dodawanie materiału, a nie poprzez jego odejmowanie (jak w przypadku frezowania CNC) czy wtrysk do formy (tradycyjna produkcja tworzyw sztucznych). Różnice w sposobie, w jaki zachodzi to przekształcenie, są zasadnicze.

Najprostszy sposób to podgrzanie materiału (opartego na kleju plastiku) i wytłoczenie go przez dyszę. Dysza jest przymocowana do urządzenia podobnego do zwykłej drukarki atramentowej 2D, choć porusza się również w górę i w dół. Materiał nakładany jest warstwowo. Technologia ta nie różni się zasadniczo od druku atramentowego, wymaga jedynie sprzętu komputerowego o większej mocy oraz materiału o odpowiednich właściwościach topnienia i wytłaczania. Jest to najtańszy sposób drukowania obiektów 3D. Drukarki można kupić za mniej niż 200 £. Dwie pozostałe główne metody druku 3D są całkowicie inne.

Druga metoda (SLA, stereolitografia) wykorzystuje wiązki UV/lasera, rzutując obraz pojedynczej warstwy na ciekłą żywicę (fotopolimer). Ponieważ fotopolimery są światłoczułe w świetle ultrafioletowym, żywica utwardza się i tworzy pojedynczą warstwę pożądanego obiektu 3D. Proces ten jest powtarzany dla każdej warstwy do momentu ukończenia obiektu. Jest szybszy niż „metoda wytłaczania”, a warstwy mocniej wiążą się ze sobą. Wadą jest jednak to, że płynny charakter surowca utrudnia drukowanie określonych kształtów. Zwykle też drukarki są droższe.

Trzecia metoda jest stosowana prawie wyłącznie w skali przemysłowej. Technologia SLS – selektywnego łączenia laserowego, wykorzystuje laser jako źródło energii do „spiekania” lub topienia sproszkowanego materiału (zazwyczaj metalu, ceramiki), kierując go na punkty w przestrzeni określone przez model 3D, wiążąc materiał i tworząc w ten sposób stałą strukturę. Lepszej jakości drukarki przemysłowe kosztują ponad 100 000 £.

Obecne zastosowanie i przemysł

Obecnie druk 3D stanowi zaledwie 0,04% światowego rynku produkcji, co oznacza, że tylko kilka części czy elementów produkuje się w tej technologii. Obecnie największym komercyjnym zastosowaniem druku 3D, szacowanym na 70% rynku druku 3D, jest (przemysłowe) wykonywanie prototypów nowych produktów. Pod tym względem drukarki 3D są wykorzystywane raczej jako narzędzie (projektowe), niż jako maszyny. Istnieją jednak specyficzne sektory – w których zazwyczaj potrzeba produktów, które muszą być wykonane na zamówienie lub są produkowane w niewielkich ilościach – w których druk 3D odgrywa większą rolę. Dotyczy to sektora drogiej sztuki/mody oraz przemysłu medycznego: przykładowo, 98% aparatów słuchowych na świecie produkowanych jest z wykorzystaniem druku 3D, podobnie jak wiele wypełnień stomatologicznych.

Poniższy cytat jest doskonałym przykładem wyraźnego rozdźwięku pomiędzy potencjałem technologii a jej faktycznym zastosowaniem w obecnym systemie. Każdy, kto słyszał o antypracowniczej, rasistowskiej polityce amerykańskiego państwa po huraganie Katerina, zrozumie, co mamy na myśli: „Innym militarnym zastosowaniem druku 3D jest tworzenie modeli topograficznych dla skuteczniejszego wywiadu. Korpus Inżynieryjny Armii Stanów Zjednoczonych użył tej techniki w trakcie huragan Katrina. Budował i aktualizował modele Nowego Orleanu w miarę rozwoju sytuacji. Modele, które można było stworzyć w ciągu około dwóch godzin, pokazywały zmieniające się poziomy wód powodziowych, budynki i inne obiekty w tym obszarze. Dzięki temu lepiej rozumiano przebieg wydarzeń i kierowano pomoc, ponieważ żołnierze i władze cywilne działali na rzecz ratowania ludzi i mienia [sic!]”. (Druk 3D i przyszłość produkcji przemysłowej – CSC Leading Edge Forum)

W dalszej kolejności omówimy techniczne i finansowe przyczyny aktualnego ograniczonego wykorzystania drukarek 3D jako środka produkcji. Szybciej może rozwinąć się rynek drukarek 3D jako środek konsumpcji, przeznaczony do niekomercyjnego użytku domowego. Spośród około 240 000 sprzedanych drukarek 3D w 2015 r. ponad 90% stanowiły tańsze „nieprzemysłowe” drukarki wytłaczające. Rynek jest nadal zdominowany przez wiele małych firm, które sprzedają około 20 000 sztuk rocznie lub mniej. Trudno porównać to z danymi dotyczącymi rocznej sprzedaży na przykład tradycyjnych drukarek atramentowych lub laserowych firmy HP, wynoszącymi 42 mln sztuk lub 22 mln sztuk w przypadku firmy Canon. Firmy te do tej pory nie poczyniły poważniejszych inwestycji w produkcję drukarek 3D, częściowo ze względu na obecnie niewielką sprzedaż, a częściowo z powodu braku zaawansowanej technologii.

Aktualne ograniczenia techniczne w stosowaniu druku 3D na masową skalę

Pomijając chwilowo kwestię rentowności, pewne problemy techniczne uniemożliwiały dotychczas masowe zastosowanie druku 3D, z wyjątkiem prototypów (czyli drukowania modeli, przyrządów, narzędzi lub form do późniejszego wykorzystania w tradycyjnych metodach produkcji, takich jak przetwórstwo tworzyw sztucznych metodą wtrysku). Niektóre zalety druku 3D w porównaniu z frezowaniem CNC lub odlewami wtryskowymi z tworzyw sztucznych są oczywiste: łatwiej jest zmieniać i dostosowywać obiekty przy użyciu skomputeryzowanych projektów 3D, można drukować bardziej złożone struktury w porównaniu z obiektami pochodzącymi z odlewu wtryskowego czy ciśnieniowego, wreszcie jest mniej strat w druku niż w wyniku formowania obiektu poprzez frezowanie. Ale są też mniej oczywiste wady:

- problemem jest precyzja: standardowa tolerancja dla części obrabianych w technologii CNC to +/- 0,005 lub 0,001. Tolerancja wydruków 3D jest różna, najczęściej w zakresie +/-0.009-.020.

- przez frezowanie CNC (metalu) i formowanie wtryskowe (plastiku) można uzyskać gładsze wykończenie powierzchni, co jest nie tylko problemem estetycznym, ale ma znaczenie funkcjonalne, jeśli część ma być elementem większego systemu mechanicznego. Większość drukowanych elementów 3D wymagałaby dodatkowej pracy przy użyciu acetonu oraz innych żrących chemikaliów, aby uzyskać podobnie gładką powierzchnię.

- drukowane w 3D elementy są słabsze i mniej wytrzymałe o jedną trzecią w porównaniu z wyrobami frezowanymi lub formowanymi. Te ostatnie są równomiernie wytrzymałe na szerokości całego elementu, ponieważ ich materiał ma stosunkowo spójną strukturę. Elementy pochodzące z druku 3D są budowane warstwowo, przez co laminat jest słabszy. Oznacza to również, że drukowane prototypy 3D często nie mogą być wykorzystywane do testów fizycznych, a wyłącznie do optycznych. W druku 3D nie można stosować bardziej wytrzymałych tworzyw np. G-10/FR4 (45.000 PSI) i FRP (30.000 PSI).

- niespójność struktury w elemencie: przykładowo, odcinek o cienkich ściankach powstały w wyniku spiekania laserowego schładza się znacznie wolniej niż odcinek grubszy. Ma to wpływ na mikrostrukturę, a tym samym na właściwości mechaniczne materiału.

- to, że do formowania plastiku lub żywicy używa się stosunkowo niskiej temperatury (około 90°C) lub promieniowania UV, oznacza, że nie może być on wystawiony na działanie ani ciepła, ani silnego światła, by nie stracić na jakości gotowego elementu

- większe zanieczyszczenie mikrocząstkami (UFP), co niekoniecznie stanowi problem dla kapitalistów. Wytłaczanie termiczne tworzyw sztucznych przez drukarki 3D emituje dużą ilość bardzo małych cząstek, w większości o średnicy mniejszej niż 100 nanometrów, które mogą uszkadzać płuca lub inne organy. Podobnie „rozpylanie” metali w procesie spiekania laserowego jest dość energochłonne i nieprzyjazne dla środowiska.

Aktualne ograniczenia finansowe w stosowaniu druku 3D na masową skalę

Inną główną przeszkodą w wykorzystaniu drukarek 3D w działalności przemysłowej są ich koszty produkcji. Dzięki drukarkom 3D można przyspieszyć proces projektowania, tworzenia prototypów i modeli małej skali, jednak ich zastosowanie w produkcji na większą skalę jest zbyt kosztowne:

- sama maszyna jest zbyt kosztowna: przyzwoita drukarka 3D SLS, zdolna do obróbki metali, nadal kosztuje 100 000 £ lub więcej, podczas gdy porównywalna maszyna CNC jest o połowę tańsza.

- surowce są również droższe: metale czy materiały ceramiczne, zanim zostaną przetworzone, muszą zostać sproszkowane. Aktualnie koszt materiału wsadowego z tworzyw sztucznych stosowanego w druku 3D waha się od 40 do 80 £ za kilogram, podczas gdy ta sama ilość materiału do formowania wtryskowego kosztuje zaledwie ok. 2 £.

- drukarki 3D są znacznie wolniejsze od tradycyjnych metod produkcji: przez formowanie wtryskowe z tworzyw sztucznych można produkować około 1400 elementów na godzinę, droższe drukarki SLA/CLIP (z laserem UV) drukują od 8 do 10 części na godzinę, a druk niewielkiego obiektu (15cm na 15cm) metodą wytłaczania często zajmuje kilka godzin.

- czas pracy przy ręcznej obsłudze drukarek 3D (ustawianie, wymiana części czy materiału wsadowego, odbiór gotowych produktów itp.) nie będzie się znacznie różnił od pracy na tradycyjnych maszynach, może z wyjątkiem czasu potrzebnego do wymiany narzędzi (w zależności od rozmiarów przedmiotów lub materiału) – co wiemy dzięki pracy w zakładzie w Londynie.

Z tego powodu przemysłowcy twierdzą, że w przypadku serii produkcyjnych większych niż 1000 sztuk, tradycyjne metody produkcji będą bardziej opłacalne. Gdyby większość kupowanych przez nas produktów była drukowana w technologii 3D, nie moglibyśmy sobie na nie pozwolić z powodu zbyt wysokiej ceny. Otwartym pozostaje pytanie, czy druk 3D może zmienić proces produkcyjny pod względem jakościowym, tak aby łącznie wymagał mniejszego nakładu pracy.

Działanie oprogramowania komputerowego do tworzenia projektów nie będzie się zbytnio różnić w druku 3D czy frezowaniu CNC. Najprawdopodobniej wraz z rosnącą popularnością drukarek 3D jako środka konsumpcji, wzrośnie poziom znajomości tych programów. Użytkownicy nauczą się podstawowych programów CAD w domu, w czasie wolnym. Ich wykorzystanie może być ograniczone: zaprojektowanie od podstaw prostej łyżki z wykorzystaniem prostego programu wciąż zajmuje dzień lub dwa – a w najbliższym sklepie można kupić świetnie nadającą się do użytku plastikową łyżkę za grosze.

Druk 3D miałby największy wpływ na produkcję, gdyby dzięki niemu można było zminimalizować prace montażowe poprzez druk układów mechanicznych składających się z oddzielnych części lub poprzez zastąpienie części ruchomych konstrukcjami innego rodzaju. Niektóre firmy chwalą się tym, że drukują z plastiku klucze nastawne, które w innym przypadku musiałby być montowane przy użyciu tradycyjnych metod. Problem polega na tym, że większość montowanych przedmiotów wykorzystywanych w życiu codziennym składa się z różnych materiałów, a biorąc pod uwagę, że druk 3D działa w oparciu o ciepło i że różne materiały są przetwarzane w innych temperaturach, wydaje się mało prawdopodobne, aby w najbliższej przyszłości druk 3D zastąpił montownie.

Biorąc to pod uwagę, w najbliższej przyszłości najprawdopodobniej wydrukujesz sobie w 3D (zaprojektowaną przez ciebie) obudowę do produkowanego na masową skalę Iphone'a lub dopasowaną do twojej ręki gałkę do zmiany biegów w twoim Audii, kupionym z drugiej ręki...

Co z komunizmem w realiach otwartego oprogramowania?

Nie chcemy psuć dobrej zabawy i rozmawiać tylko o prozaicznych rzeczach, takich jak koszty jednostkowe i zalety odlewów wtryskowych. W druku 3D jest coś potencjalnie „komunistycznego”: ludzie z całego świata mogą dzielić się pomysłami, problemami i rozwiązaniami oraz wykorzystać tę współpracę do tworzenia użytecznych lokalnie lub zabawnych przedmiotów. Ten typ produkcji nie jest oparty o indywidualne umiejętności, którymi można dzielić się tylko osobiście, tylko z ograniczoną liczbą osób i przez dłuższy okres czasu. Potencjał polega na tym, że nie przypomina produkcji przemysłowej z jej ogromną przepaścią między inżynierami a robotnikami fizycznymi oraz wyraźnym rozdziałem między producentami i biernymi konsumentami nie różniących się od siebie produktów masowych. Nie musimy (zbytnio) brudzić sobie rąk, zamiast tego możemy wykorzystać nasz kolektywny mózg – którego wytwory można kopiować i udostępniać bez większego wysiłku. Istnieje potencjalnie nowa jakość w tej technologii, która mogłaby zostać wykorzystana w nowych relacjach społecznych. Czy nastąpi to stopniowo – poprzez rozwój otwartego oprogramowania i wspólnotowych laboratoriów technologicznych? Czy też będzie wymagało zdecydowanego zerwania ze stosunkami własności i władzy?

Rozwój sieci otwartego oprogramowania w zakresie technologii 3D jest według nas wyrazem dwóch sprzecznych tendencji. Po pierwsze, jest coś nowego, „oddolnego”, w tej technologii: nigdy wcześniej nie widzieliśmy podobnych sieci „podekscytowanych” entuzjastów techniki, którzy wspólnie tworzą wiedzę i dzielą się nią, choćby w zakresie eksperymentów z maszynami CNC czy prasą elektryczną (możliwe, że z powodu prasy drukarskiej powstały podobne, upolitycznione społeczności wśród klasy robotniczej). Po drugie, w otwartym oprogramowaniu nie ma jeszcze dużego biznesu, choć niekoniecznie za apelami o finansowe wsparcie poprzez crowdfunding dla innowacyjnych projektów związanych z drukiem 3D stoją wartości „demokratyczne” (po prostu nie mają możliwości skorzystania z venture capital). Jak zobaczymy, „duch przedsiębiorczości”, który łączy się z tymi kreatywnymi sieciami, szybko się komercjalizuje, tym bardziej pod presją państwa.

Niekomercyjne inicjatywy związane ze środowiskiem akademickim i sektorem organizacji pozarządowych, takie jak RepRap (Replicating Rapid Prototyper) i FabLabs (Fabrication Laboratories, założone przez profesorów MIT) są oficjalnymi przedstawicielami zazwyczaj rozproszonych „społeczności” otwartego oprogramowania 3D. Produkują sprzęt open-source (drukarki) i oprogramowanie do użytku publicznego lub go udostępniają. Wykorzystują w oficjalnych ramach zbiorowego ducha innowacyjności (analitycy biznesowi CSC zauważają, że „tempo innowacji RepRap i jego naśladowców przyspiesza szybciej w porównaniu do inicjatyw komercyjnych na polu drukarek 3D”), zachęcając do prowadzenia własnej działalności gospodarczej, na przykład na polu produkcji drukarek w małej skali lub „biznesu nastawionego na społeczność” („Habibi.works” jest jednym z najnowszych FabLabów na liście i miał zostać uruchomiony w listopadzie 2016 r. To wyjątkowe laboratorium założono w północnej Grecji, by dać uchodźcom z całego świata, w ramach współpracy i poprawy relacji z lokalną grecką społecznością, możliwość nauki i dzielenia się swoimi umiejętnościami). Zmazuje się różnica między tego rodzaju „oddolnymi przedsiębiorstwami” a „start-upami”. Wieloletni znajomy pracujący w FabLab w Niemczech przyznał, że wśród społeczności FabLab zachęca się ludzi do komercjalizacji ich wynalazków pod warunkiem, że nadal będą opierać się na otwartym oprogramowaniu, co oznacza że udostępnią dokumentację techniczną innym. Pracował wcześniej jako inżynier w dużej niemieckiej firmie motoryzacyjnej i według jego opinii społeczność FabLab – pomimo swojego „intelektu powszechnego” i horyzontalnej sieci kontaktów – pozostaje lata w tyle za działem badań i rozwoju głównych producentów samochodów. Wynika to z tego, że nawet bardzo bystre umysły potrzebują materiałów i narzędzi do materializowania swoich pomysłów – a te kosztują.

Finansowym pomostem między „zbiorową innowacją” a małą działalnością gospodarczą jest crowdfunding. „Dzięki tanim drukarkom 3D i dostępnemu oprogramowaniu CAD łatwiej jest wprowadzić nowy produkt na rynek, jednak nadal potrzebny jest pewien kapitał. Wtedy właśnie wkraczają pionierskie inicjatywy, takie jak Kickstarter. Jest to crowdfundingowa strona internetowa na rzecz kreatywnych projektów, która pozwala każdemu, kto ma dobry pomysł na reklamę zbiórki, uzyskać fundusze zwykle od dużej liczby małych inwestorów. Korzyści dla inwestora określane są przez przedsiębiorczego autora projektu: od podziękowań za pomniejsze wsparcie po darmowe kopie sponsorowanego produktu”. Jak widzieliśmy w przypadku programów mikrokredytów dla drobnych wytwórców i rolników w Azji, nie ma czegoś takiego jak „demokratyczny pieniądz”: pieniądze zmieniają stosunki społeczne i uzależniają od wzlotów i upadków światowego handlu i finansów.

Możliwe, że wielu pierwszych producentów drukarek 3D zaczynało od podstaw w garażu, materialnie i ideologicznie wciąż nawiązując do swoich korzeni związanych z otwartym oprogramowaniem, ale relacje rynkowe prędzej czy później przecinały te więzi. Przykładem jest firma Makerbot – jeden z głównych producentów drukarek 3D dla konsumentów. Swoją pierwszą drukarkę opracowała na zasadzie otwartego oprogramowania dzięki zrzutce, ale przestała dzielić się danymi po opracowaniu drukarki drugiej generacji, która zaczęła odnosić sukces. Podobnie ich internetowa platforma z oprogramowaniem do projektowania drukarek 3D „Thingiverse”, która nadal odwołuje się do ducha otwartego oprogramowania, ale dostępna jest tylko dla tych, którzy kupili sprzęt Makerbot. Są zależni od czegoś więcej niż crowdfunding: „W zeszłym roku MakerBot zebrał 10 milionów dolarów od inwestorów, w tym od założyciela firmy Amazon, Jeffa Bezosa, który sfinansował jego rozwój. Będzie jednak potrzebował więcej, by konkurować z mnóstwem innych pojawiających się tanich drukarek 3D, w tym z chińskimi urządzeniami i powstającymi imitacjami”. Nic więc dziwnego, że akceptuje zaostrzenie prawa (patentowego i autorskiego) w odniesieniu do „crowdfundingowej platformy do oprogramowania”: po tym, gdy w USA firmę mogła dotknąć ustawa z 1998 r. „Digital Millennium Copyright Act”, usunęła gotowe do druku 3D pliki z elektronicznymi projektami (wykonywanymi przez osoby fizyczne), wzorowane na istniejących (komercyjnych i opatentowanych) obiektach. Obecnie można zaobserwować, że komercyjne projekty utrudniają społeczną produktywność i kreatywność, na przykład ze względu na fakt, że różne firmy promują różne rodzaje formatów plików projektów dla 3D lub różne oprogramowanie w nadziei na przewagę konkurencyjną, co ogólnie utrudnia współpracę i komunikację.

Nie jest niespodzianką, że drukowanie 3D znajduje się obecnie w centrum sporu prawnego związanego z prawami autorskimi, patentami i własnością intelektualną, choć konflikt ten jest nadal w dużej mierze wojną zastępczą. Niedawno Google i Motion Picture Association of America (MPAA) zaangażowali się w procesy sądowe dotyczące rzekomo nielegalnego ściągania plików do druku 3D, sklasyfikowanych jako „przedmioty”, a nie tylko dane. Podczas gdy zwykle przedmioty były opatentowane, obecnie armia korporacyjnych prawników i ekspertów musi znaleźć sposób na to, aby opatentować „metody projektowania” i coraz trudniej im wskazać na oryginalne źródło ludzkiej ekspresji twórczej. Sprzeczności, które pojawiają się, gdy kreatywność społeczna i potrzeby społeczne zostają poddane ramom „własności prywatnej” lub zyskom firm, stają się widoczne w sporach prawnych dotyczących patentów, znaków towarowych i praw autorskich. Krytyka ze strony działaczy i działaczek na rzecz zniesienia praw autorskich musi sięgać dalej niż tylko koncentracja na oczywistej „zdradzie” firm, takich jak Makerbot, czy antypirackich atakach ze strony prawa, i raczej kwestionować „przedsiębiorczy” duch i skomercjalizowane relacje, które korzeniami sięgają samego ruchu otwartego oprogramowania.

Wreszcie, co nie mniej ważne, inna oczywista sprawa to fakt, że technologia druku 3D, jak każda inna technologia, łączy się ze skrajnym brakiem równowagi w zakresie aktywnego uczestnictwa kobiet i mężczyzn. Zaledwie 13% osób zaangażowanych w przemysł poligraficzny 3D to kobiety, co stanowi mniej niż połowę ogólnej liczby w całej technologii. Komunistyczny potencjał druku 3D nie przezwycięży tej nierównowagi bez całościowej zmiany relacji społecznych, która ułatwiłaby udział kobiet – od edukacji szkolnej, socjalizacji, po ich rolę w społecznej reprodukcji.

Raport z fabryki drukarek 3D

Fabryka, w której pracowałem, znajdowała się w sercu przemysłowej dzielnicy Park Royal. Wyglądała z zewnątrz na kolejną niewyróżniającą się niczym powierzchnię magazynową, z przyklejonym biurem w stylu lat 80. W statystykach figurowała zapewne jako „dostawca usług związanych z recyklingiem”, a nie jako firma produkcyjna. Jej historia jest świetnym przykładem nowoczesnego start-upu, choć nie mamy w niej do czynienia z bananową młodzieżą, którą po porzuceniu studiów podejmuje decyzje biznesowe przez konsensus (a to jest najbardziej rozpowszechnione wyobrażenie o firmach typu start-up), lecz z niskoopłacaną, sfeminizowaną i migrancką siłą roboczą. To inwencja osób z klasy pracującej w połączeniu z niskimi inwestycjami kapitałowymi była podstawą tego biznesu.

Założyciel firmy był pracował kiedyś jako menager dla dużego producenta drukarek tradycyjnych. Jego przedsiębiorczy „geniusz” polegał na połączeniu trzech przynoszących zyski źródeł, mających duże znaczenie w Wielkiej Brytanii: sektora charytatywnego, rozwiniętej sieci detalicznej oraz pracy imigrantów – a splendoru dodała firmie przyjazna dla środowiska etykieta. Firma nawiązała kontakt z dużymi brytyjskimi organizacjami charytatywnymi, prosząc je o przekazanie członkom i darczyńcom kopert, w których mogli oni odesłać zużyte kartridże. Ponownie je napełniano, sprzedawano dużym detalistom, takim jak WHSmith, a niewielką część zysku przekazywano na rzecz organizacji charytatywnych. W firmie pracowały głównie kobiety, większość z nich pochodziła z Gudźarat w Indiach. Początkowo napełniały tusz przy użyciu prostych narzędzi, otrzymując minimalne wynagrodzenie. Darmowy surowiec i charytatywna, proekologiczna reputacja – ten świetny pomysł na start-up doceniła nawet sama królowa, wręczając w 2004 r. założycielowi firmy „królewską nagrodę przedsiębiorczości”. Firma rozwijała się i zatrudniała już 250 osób. Niektórzy z nich wspominali, że w szczytowym okresie wypełniali 15 000 kartridży dziennie. To dobry wskaźnik, jeśli chodzi o wydajność: w Wielkiej Brytanii zużywa się około 45 milionów kartridży atramentowych rocznie, a przy 250 osobach i prostych maszynach można poddać recyklingowi około czterech milionów z nich. Firma notowała zyski w wysokości 2 milionów funtów miesięcznie, mimo to wynagrodzenia pracowników nie rosły. Pod koniec lat 2000., za sprawą handlu internetowego i łańcuchów logistycznych, znacznie wzrosła konkurencja ze strony chińskich fabryk realizujących te same zlecenia. Kierownictwo wyższego szczebla zdążyło przekierować sporą część zysków na rynek nieruchomości, a sam biznes zaczął pracować na zwolnionych obrotach – coraz częściej zdarzały się zwolnienia oraz krótkookresowe umowy na czas określony. W połowie 2010 r. w dziale kartridży pozostało tylko 150 osób. W związku z pogarszającą się sytuacją potrzebny był nowy projekt, który zapewniłby przede wszystkim dostęp do kredytów bankowych w przyszłości. Korzystając z bańki w sektorze nowych technologii jak i ze związanego z nią kapitału podwyższonego ryzyka, kierownictwo zdecydowało się rozszerzyć działalność na produkcję drukarek 3D.

Rozpoczęto współpracę z producentem drukarek 3D w Czechach, przejmując w zasadzie ich projekty i łańcuch dostaw. W tym czasie na rynku dostępnych było sporo wymagających montażu części do drukarek 3D kosztujących od 300 funtów. Aby odróżnić się od innych drobnych producentów, firma zawarła umowę z kapitalistycznym zombie, którego nazwiemy tutaj „Paranoid”. W latach 80. był to niezwykle popularny producent wywołujących na miejscu zdjęcia aparatów fotograficznych. Od bankructwa w latach 90. Paranoid głównie czerpie zyski ze sprzedaży swojej marki drugorzędnym producentom elektroniki: radia, projektorów i innych urządzeń. Produkcja w Londynie mogła ruszyć.

Zatrudnieni w dziale drukarek 3D

Ogłoszenie o pracę w charakterze operatora maszyn umieszczono w internecie. W tamtym czasie pracowałem sprzątając ulice i pomyślałem, że ciekawiej byłoby przeskoczyć 10 tys. lat do przodu w rozwoju technologii i zacząć składać drukarki 3D – w dzisiejszych czasach nawet praca za pensję minimalną może być jak „powrót do przyszłości”. Pracowałem wcześniej przy montażu i miałem pewne doświadczenie w lutowaniu, które było mile widziane, ale jako takie nie było niezbędne. Menager odpowiedzialny za rekrutację przyznał, że „zgłosiło się tylko kilkanaście osób, a tylko pięć nadawało się do pracy” – niewielka ilość kandydatów wynikała z niskiego wynagrodzenia, które firma oferowała za pracę związaną z lutowaniem i elektryką. Kiedy zaczynałem, w moim dziale drukarek przestawiano się z czeskiego modelu na nowy model Paranoid, co wiązało się z niewielkimi zmianami technologicznymi, takimi jak dodanie kamery internetowej oraz ze zmianą kolorystyki. Być może powinienem najpierw przedstawić moich współpracowników:

I. wychował się w Irlandii, pracował w Holandii w rolnictwie, a następnie uczył się w dwuletniej szkole technicznej projektować płytki w podzespołach elektronicznych. W tamtym czasie w Irlandii istniało jeszcze wiele międzynarodowych firm produkujących sprzęt komputerowy. I. dostał pracę w dziale produkcji, gdzie często pracował na 12-godzinnych zmianach. Po 2008 r. sektor podupadł, a on zatrudnił się u niemieckiego producenta podzespołów. Stamtąd wysłano go do fabryki w RPA, gdzie otrzymał stanowisko kierownicze na jednym z działów. Do Wielkiej Brytanii przyjechał w połowie 2010 r. W dziale drukarek 3D pracował częściowo przy ich rozwoju, częściowo na stanowiskach kierowniczych (planowanie, przydział zadań, szkolenia), przy kontroli jakości, ale też bezpośrednio przy montażu.

V. dorastał w Kenii i Gudźarat w Indiach. Gdy miał dwadzieścia parę lat jego rodzina zebrała pieniądze, by wysłać go do Wielkiej Brytanii na studia inżynierskie w Manchesterze – płacąc z góry uczelni 28 000 funtów. Odbył staż w Hondzie i w firmie lotniczej, pracując jednocześnie na niskopłatnych stanowiskach w gastronomii i w handlu detalicznym. Po ukończeniu studiów dostał pracę przy produkcji drukarek 3D. Wykorzystywano tam jego znajomość CAD i wiedzę techniczną, płacąc minimalne wynagrodzenie. Aby zarobić więcej, dorabiał w sklepie. Pracował 7 dni w tygodniu. Wraz ze mną w firmie zatrudniono kolejnego absolwenta hinduskiego pochodzenia, który wcześniej pracował na stażach w firmach naftowych i gazowych. Wkrótce potem wyjechał i próbował z kolegami z uniwersytetu założyć firmę zajmującą się rozwojem aplikacji.

S. dorastał w Libanie, gdzie studiował na początku lat 90., po czym wyemigrował do Wielkiej Brytanii. Wykonywał różne zawody zanim został menagerem ds. łańcucha dostaw w amerykańskiej firmie odzieżowej z siedzibą w Londynie. Następnie przeniósł się do mojej fabryki, by wesprzeć prace nad maszynami napełniającymi kartridże. W dziale 3D głównie był zaangażowany w rozwój i kontakty z dostawcami.

T. urodził się w Wielkiej Brytanii, a jego ojciec pochodził z Grecji. Był praktykantem w firmie zajmującej się instalacją systemów alarmowych, a następnie przeniósł się do zakładu, w którym testowano i certyfikowano urządzenia elektryczne. Jego hobby stało składanie drukarek 3D i eksperymentowanie z nimi. Zatrudniono go jako głównego programistę w dziale drukarek 3D. Autentyczny samouk i maniak techniczny. Gdy porzucił pracę, firma popadła w poważne trudności, dlatego że był najbardziej doświadczony (i najbardziej zainteresowany drukiem 3D). Odszedł z firmy chcąc rozpocząć ze znajomym biznes, polegający na produkcji dużych drukarek 3D. Miały one drukować manekiny odwzorcowujące sylwetkę klientów i być wykorzystywane przez krawców przygotowujących odzież na zamówienie, bez konieczności zawracania głowy bogatym klientom.

M. urodził się w Argentynie. Chodził do szkoły technicznej, w której uczył się podstaw mechaniki. Następnie pracował w branży tytoniowej, obsługując ogromne maszyny do cięcia, mieszania i suszenia. Początkowo eksperymentował z budową własnych maszyn. Kiedy przyjechał do Wielkiej Brytanii zaczął składać i sprzedawać maszyny wykorzystywane do digitalizacji filmów wideo. Zaczął pracę w mojej firmie licząc na bardziej stabilne dochody.

Wszyscy wyżej wymienieni – o ile mieli prawo głosu – głosowali w referendum za Brexitem. Wszyscy byli migrantami pierwszego lub drugiego pokolenia. Tłumaczyli, że chcieli pokazać elitom środkowy palec. Do elit należał szef fabryki, który narzekał, że z powodu Brexitu zdrożeją części importowane z zagranicy.

To oni stanowili intelektualny trzon w moim wydziale. Poza nimi mały zespół programistów zajmował się programami do obsługi ekranów dotykowych i kamer internetowych. W dziale kartridży firma zatrudniła osoby o podobnym pochodzeniu, głównie z Afryki Północnej i Bangladeszu, pracujące nad rozwojem maszyn wirujących (opróżniających kartridże ze starego atramentu), pralek, maszyn odkraplających i pomp uzupełniających tusz. Pracownicy ci prowadzili ciągłą walkę z dużymi producentami wkładów, którzy na wszelkie możliwe sposoby starali się zapobiegać ponownemu ich napełnianiu: od elektronicznych układów scalonych, które trzeba było przeprogramować, po systemy wewnętrznych zaworów, które niszczyły kartridże w przypadku nieodpowiedniego ciśnienia w trakcie ponownego napełniania. Większość z tych maszyn była w opłakanym stanie, niektóre z nich nie spełniały norm bezpieczeństwa i higieny pracy, ale były jedyne w swoim rodzaju – opracowane przez niskoopłacanych pracowników, zbierających doświadczenia bezpośrednio na hali produkcyjnej i wykorzystujących je w eksperymentach w niedofinansowanym i źle wyposażonym warsztacie.

Łańcuch dostaw drukarek 3D

Poza prefabrykowanymi modułami większość dostarczanych części wymagała montażu. Warto zauważyć, że części produkowane przy wykorzystaniu drogich maszyn pochodziły z Europy Wschodniej lub Chin, podczas gdy większość pracochłonnych zadań wykonywaliśmy w Londynie (jak na ironię, pierwszą sprzedaną przez nas drukarkę Paranoid dostarczono do firmy w Hongkongu). Oto kilka przykładów:

Kable

Kable, nawijane na role, produkowano głównie w Wielkiej Brytanii. Z Niemiec przywożono termokurczliwe rurki, z Azji Wschodniej złącza i przełączniki, a kondensatory z Salwadoru. Pracownicy musieli przycinać kable pod wymiar, a złącza mocować przez zacisk lub lutowanie. Jedna drukarka wymagała kilkudziesięciu różnych kabli. Wyprodukowanie całego kompletu kabli, w partiach po dwadzieścia, zabierało 1,5 godziny.

Łożyska, pręty, płyta do wytłaczarki, wewnętrzna rama metalowa, zewnętrzne części plastikowe

Większość precyzyjnych części metalowych pochodziła z brytyjskiej fabryki na Słowacji, natomiast wewnętrzna rama metalowa i zewnętrzne części plastikowe z Chin. Produkcja tych elementów wymaga precyzyjnych maszyn CNC oraz maszyn do formowania wtryskowego z tworzyw sztucznych. Musieliśmy sklejać łożyska w bloki, znitować ramę wewnętrzną, a obudowę zewnętrzną przymocować śrubami i nakrętkami.

Płyty elektroniczne, wyświetlacz i kamera internetowa

Wszystkie te części zostały wyprodukowane i złożone w Chinach. Musieliśmy je dopasować lutując pojedyncze kondensatory na płytę, zamontować ramę wyświetlacza i przerobić plastikowy zawias, aby pomieścić kable od kamery – która była dodatkiem do oryginalnego modelu. Sama ponowna obróbka pojedynczego zawiasu (nawiert, wycięcie wewnętrznych plastikowych krawędzi, przygotowanie kabla, klejenie) zajmowała 20 minut.

Zamawianie przez internet standardowych komponentów elektronicznych czy elektrycznych, takich jak silniki, wentylatory, złącza i kable z całego świata jest zadziwiająco łatwe. Handel internetowy i globalna logistyka sprawiają, że nawet drobni producenci mogą ustanowić swój globalny łańcuch dostaw. SAP i inne oprogramowanie do inwentaryzacji umożliwiają dość łatwy przegląd aktualnych stanów magazynowych i składanie kolejnych zamówień. Z drugiej strony, te standardowe elementy muszą zostać dopasowane, a to wymaga dodatkowej pracy.

Główne części drukarki były wykonywane na zamówienie. Duże plastikowe elementy (klapa, zawiasy itp.) zamawiano z Chin w dużych ilościach, aby obniżyć koszty. Mechaniczne części metalowe pochodziły ze Słowacji. Gdy potrzebne były zmiany, nie dało się przesłać rysunków technicznych do Europy Wschodniej czy omówić ich przez Skype. Pracownicy działu rozwoju musieli jeździć na Słowację kilka razy w roku, aby ustalić z dostawcą szczegóły związane z produkcją czy jakością. Gdy dostawca ze Słowacji podniósł cenę powlekania metali, trzeba było znaleźć lokalną firmę: woziliśmy metalowe części z Park Royal do małego warsztatu w Surbiton na południu Londynu, gdzie pracownicy malowali je lakierem w sprayu i powlekali, w warunkach które przypominały te w Trzecim Świecie. Podobne problemy ze współpracą w skali globalnej pojawiły się w przypadku kamery internetowej. Taniego dostawcę znaleziono w Chinach, ale aplikacja na telefon komórkowy, która została opracowana przez zespół ds. oprogramowania, miała problemy z komunikacją z kamerą. Wysłano sporo wiadomości tam i z powrotem, najpewniej przy pomocy automatycznego translatora. Jeśli chodzi o tłumaczenie, instrukcja obsługi drukarki 3D na język francuski, hiszpański, niemiecki i holenderski została przetłumaczona w Szwajcarii przez osobę, która również współpracowała z działem oprogramowania. Była złej jakości i wymagała korekty. Chociaż ustanowienie łańcucha dostaw standardowych części zdaje się proste, sprawy wyglądają inaczej w przypadku rozbudowanej produkcji.

Trzykrotnie w ciągu 9 miesięcy kończyły się kluczowe części i wstrzymano produkcję. W jednym przypadku wynikało to z tego, że dostawcy zabrakło metalowych części, w innym z błędu przy inwentaryzacji silniczków i tego, że dostawa dodatkowego zamówienia z Chin może trwać do dwóch, trzech tygodni. Podobnie stało się w przypadku chińskiego elementu grzejnego – dość standardowej części elektronicznej o wartości 3 funtów. Mimo że na rynku można dostać inne elementy grzejne, to według pracownika zespołu projektowego nie można było ich wykorzystać bez dokonania poważniejszych zmian, zarówno ze względu na rozmiar (długość przewodów itp.), jak i dynamikę cieplną, która wpływa na proces drukowania. Innym razem do wyczerpania zapasów doszło dlatego, że londyńska firma nie zapłaciła poprzedniego zamówienia w terminie. Problem niepłacenia dostawcom na czas wydawał się być dość powszechny, również w dziale kartridży.

A co z drukowaniem części do drukarki 3D metodą 3D?

W utopijnej wizji najprostszym rozwiązaniem byłoby, gdyby drukarka 3D samodzielnie drukowała własne kopie – i w ten sposób rozwiązano by problem łańcucha dostaw i zmian technologicznych. Jak już wspomnieliśmy, stosowanie elementów drukowanych techniką 3D jest ograniczone ze względu na aspekty techniczne jak i finansowe. Wykorzystywaliśmy siedem takich plastikowych elementów. W dużej mierze dodano je z powodu zmian technologicznych: przykładowo małą plastikową ramkę do wentylatora elektronicznego, której położenie musiało nieznacznie ulec zmianie. Części te były małe na tyle (maksymalnie 4 na 4 cm), by można było drukować kilka sztuk jednocześnie na jednej drukarce (25 na 25 cm). Mogły być wykorzystywane do lżejszych zastosowań, natomiast nie powiodła się próba wykorzystania części z druku 3D w zastępstwie metalowych łożysk (których słaba jakość i brak precyzji powodowały częste problemy i dodatkową pracę). Były umieszczone zbyt blisko silniczków i elementu grzejnego dyszy wytłaczarki, więc wydruk 3D stał się miękki i cała struktura zaczęła się chwiać. Jednak to nie rozmiar czy ograniczenia techniczne stanowią główną przeszkodę w wykorzystaniu drukarek 3D jako urządzeń do produkcji własnych kopii – są nimi czas i koszty.

Pojedyncza drukarka wykorzystywana w produkcji może wydrukować ok. 6 sztuk tego samego elementu w ciągu 3 godzin. Gdybyśmy chcieli wyprodukować 3 drukarki 3D dziennie, czyli 7 różnych części potrzebnych do każdej z nich, potrzebowalibyśmy około 20 wydrukowanych elementów. Pojedyncza drukarka musiałaby pracować około 8 godzin dziennie – nie licząc czasu potrzebnego na wymianę filamentu (tworzywa), wyjęcie wydrukowanych części, włożenie nowego arkusza, sprawdzenie jakości drukowanych części, przełączenie oprogramowania na inny typ części itd. Jeśli na produkcji pracowałyby dwie drukarki, do monitorowania ich, ponownego ustawiania, sprawdzania części itd. potrzebny byłby pracownik choćby na pół etatu. Nawet gdyby policzyć, że 2 godziny pracy człowieka wystarczą do produkcji 20 potrzebnych części, to i tak koszt robocizny wyniósłby ok. 1 funt na raczej niewielki element z tworzywa sztucznego, nie biorąc pod uwagę kosztu maszyn (2000 funtów za obie drukarki), materiałów (od 20 do 30 funtów za 750 g filamentu) oraz czasu potrzebnego do stworzenia wstępnego projektu komputerowego (około 8 godzin na część). Na marginesie, jeśli chodzi o to, czy druk 3D ma potencjał znieść podział pracy: osoba, która pracuje pomiędzy drukarkami i obsługuje je, wcale nie musi znać się na tym, jak stworzyć obraz CAD. Do obsługi drukarek 3D nie wymagano nic ponad ogólne umiejętności potrzebne do obsługi maszyn produkujących części.

Kalkulacja kosztów drukarki 3D

Produkcja zaledwie 20 drukarek tygodniowo i związane z tym niewielkie zapotrzebowanie na części prawdopodobnie powodowały, że koszty materiałów były wysokie – podobnie jak ukryte koszty pracy i produkcji, czy bezpośrednie koszty pracy przy montażu. Kierownictwo było szczęśliwe jeśli wychodziło na sprzedaży drukarki na zero i wolało zarabiać na sprzedaży filamentu do Paranoid. Kupowano go w Czechach za 20 funtów, naklejano etykietę Paranoid i sprzedawano za 70 funtów.

Proces produkcji drukarki 3D

Na początku każdy z małych zespołów, składających się z czterech pracowników, montował samodzielnie całą drukarkę. Aby ułatwić wyliczenie i pomiar każdego etapu pracy oraz szybkie szkolenie nowozatrudnionych, podzielono pracę na etapy.

Montaż, wykonywany przez sześciu pracowników, wyglądał następująco:
- Pracownik nr 1: cięcie i składanie kabli, wentylatorów, silników w partiach po 20 sztuk, lutowanie kondensatorów na częściach elektronicznych, montaż ramek do wyświetlacza itp.
- Pracownik nr 2: Montaż podzespołów osi X i Z
- Pracownik nr 3: Montaż podzespołu wytłaczarki, maksymalnie pięć wytłaczarek dziennie
- Pracownik nr 4: Całe okablowanie i montaż wnętrza drukarki (oś, wytłaczarka), kalibracja
- Pracownik nr 5: Nitowanie ramy, pakowanie
- Pracownik nr 6: Montaż zewnętrznej obudowy, klapy itp.

Przygotowanie elementów do montażu drukarki (zestawu kabli, wytłaczarki i osi, wewnętrznej ramy itp.) trwało ok. 8 godzin. Złożenie modułów (osadzenie osi na ramie, okablowanie wewnętrzne, zewnętrzna powłoka) zabierało ok. 5 godzin. Dodatkowej pracy wymagała kalibracja, testowanie i pakowanie. Całkowity czas produkcji czyli montażu jednej drukarki – od pojedynczych śrub, łączników itd. po gotowy, spakowany produkt – wynosił ok. 16 godzin, co jest zdecydowanie za mało wydajne. Oprócz sześciu pracowników bezpośrednio zaangażowanych w prace montażowe, zatrudniono trzy osoby kontrolujące jakość, kierujące zespołem oraz do „badań i rozwoju”. Był jeden menager działu montażu i jeden dyrektor generalny całego projektu. W biurze i magazynie trzy osoby pracowały w dziale oprogramowania i mediów, dwie w dziale zamówień części do magazynu oraz dwie osoby w dziale księgowości (które obsługiwały również dział kartridży).

Do głównych problemów w zakresie rentownej produkcji drukarek 3D należały:
- niska wydajność/zbyt wysokie koszty produkcji w dziale montażu
- nieplanowana ilość przeróbek i prac „badawczych” z powodu problemów technicznych
- frustracja wśród kluczowych pracowników spowodowana niskimi płacami, hierarchią i ogólną nieopłacalnością projektu
- rosnąca presja na rynku

Stosunkowo niewielka ilość, od trzech do czterech drukarek produkowanych dziennie powodowała, że ograniczone były możliwości inwestowania w „oszczędzające czas” montażu maszyny. Przykładowo, mierzyliśmy i cięliśmy wszystkie kable ręcznie, choć w produkcji dość powszechne są maszyny, które to robią. Dotyczyło to również wkrętów: w fabryce telefonów komórkowych firmy Nokia, w której kiedyś pracowałem, znajdowały się stacje, gdzie wystarczyło włożyć część i nacisnąć przycisk, by ją wkręcić. Tutaj musieliśmy odnaleźć odpowiednie śruby i użyć tradycyjnego śrubokręta. Dział rozwoju zastanawiał się nad dalszym zleceniem najprostszych operacji, np. montażu kabli. Według nich, przycięty na odpowiednią długość 200-centymetrowy, 26-taśmowy kabel z dwoma złączami, już przetestowany, kosztowałby 2,60 funta, wraz z transportem. Wykonanie jednego kabla zajęłoby nam około 6 minut – co i tak było porównywalnie tańsze.

Produkcja z perspektywy pracownika

Rozpocząłem pracę w dziale 3D na etapie jego rozwoju, co oznaczało, że początkowo przeszkolono mnie, jak składać całą drukarkę, później montowałem już głównie podzespoły. Ponieważ zespół był stosunkowo niewielki, jako „montażyści” byliśmy początkowo w bliskim kontakcie z działem rozwoju, stąd wiele słyszeliśmy o różnych trudnościach technicznych i sami byliśmy zaangażowani w ich rozwiązywanie. To samo w sobie było przyjemną pracą, nawet jeśli kogoś nie interesowały drukarki 3D.

Na tym etapie rozwój w dużej mierze zależał od dwóch, trzech pracowników, którzy znali się na rzeczy, a kierownik działu zajmował się przede wszystkim koordynacją (zamawianiem materiałów, inwentaryzacją, wymogami produkcji) i planowaniem procesu produkcyjnego. Nie posiadał szczególnej wiedzy technicznej. Kiedy uznano, że przerobiona drukarka Paranoid nadaje się do montażu, zatrudniono w tym celu dwóch nowych pracowników. Od tego momentu podział pracy pomiędzy różnymi etapami montażu, jak i między działem montażu a rozwoju, stał się bardziej formalny i sztywny.

Dwóch nowych pracowników przeszkolono wyłącznie albo do produkcji kabli i lutowania, albo do montażu wytłaczarki. Kierownik zaczął oczekiwać, że na nowo postawionej dużej tablicy będziemy wypisywać poszczególne etapy montażu, wymagane umiejętności, nazwiska pracowników wraz z ich umiejętnościami oraz czas potrzebny na wykonanie każdego zadania. Kalkulację czasu potrzebnego na poszczególnych etapach pracy wykonał kolega, który wcześniej pracował przy montażu, a teraz został zatrudniony jako kierownik zespołu i kontroler jakości. Dlatego że byliśmy w dobrych stosunkach, jego wyliczenia uwzględniały chwile na odpoczynek. Kierownik próbował je wykryć, stając za pracownikiem i właściwie odmierzając czas – choć najczęściej nie miał na to czasu. Innym razem oczekiwano, że różni pracownicy będą wykonywać to samo zadanie, po czym sprawdzano, czy istnieją różnice w ich wynikach. Wydawał nawet jednemu pracownikowi polecenie, aby przykładowo wyprodukował pięć wytłaczarek w ciągu dnia, co oznaczałoby pracę w nadgodzinach. Kierownik prawdopodobnie myślał, że pracownicy będą pracować szybciej, by nie wracać zbyt późno do domu. Rozmawialiśmy o tym między sobą i najczęściej niezbyt się tym przejmowaliśmy.

Gdy tylko rozpoczęła się regularna produkcja było coraz mniej miejsca na to, by osoby pracujące przy montażu brały udział w pracy koncepcyjnej. Kiedy kierownik spotykał się z działem rozwoju, nazywaliśmy ich „zaczarowanym kręgiem”. Pojawiały się poważne problemy technologiczne, a dlatego że byliśmy coraz mniej związani z pracami rozwojowymi, coraz bardziej frustrowała nas konieczność przerabiania drukarek czy elementów. Drukarki miały problemy z polem elektromagnetycznym: kable elektryczne i części metalowe ruszały się w metalowej ramie, co powodowało powstawanie pola, które następnie wpływało na elektronikę i oprogramowanie. Musieliśmy na nowo rozłożyć wiele drukarek i ponownie montować kable. Wtedy główny spec od technologi opuścił firmę i rozpoczął pracę na własną rękę, co zadało ostateczny cios całemu projektowi.

Jego odejście było wyrazem szerszej frustracji: jasne stało się, że firma zrobi wszystko, byśmy składali drukarki za minimalne wynagrodzenie. Jedyną „oficjalną” szansą na podwyżkę był awans na brygadzistę – z czterech pracowników montażowych tylko jeden mógłby nim zostać. Oznaczałoby to 17 000 funtów rocznie, czyli jedynie 10% więcej. Nasze dochody wyraźnie różniły się od tego, co naszym zdaniem zarabiali wyżsi menegerowie i właściciel. Kiedy powiedziano nam, że w firmie „źle się dzieje”, oni przyjeżdżali pod fabrykę nowymi Maseratis, Bentleys i BMW. Kierowniczka projektu 3D pojawiała się tylko raz na jakiś czas, dlatego że była zajęta prezentowaniem drukarki 3D na targach w Las Vegas i nie tylko. Właściciel fabryki – elegancik z psem chartem, który jeździł zabytkowymi Jaguarami i nowymi SUV-ami Bentley – pojawiał się co drugi tydzień. Pracownicy oburzali się na obnoszenie się tym bogactwem, jednocześnie, jako głównie niewykwalifikowani migranci (a na dziale kartridży głównie kobiety), kłaniali się przed brytyjskim już byłym przedsiębiorcą, który obecnie był głównie zajęty swoim interesem w sektorze nieruchomości, prywatnym odrzutowcem i ranczem w USA.

Wszyscy przeczuwaliśmy, że z powodu braku inwestycji, złego zarządzania i ogólnej presji rynkowej, „nasz” produkt nigdy nie będzie konkurencyjny. Z jednej strony dopóki otrzymywaliśmy wynagrodzenie, nie musieliśmy się tym zbytnio przejmować. Z drugiej, przygnębiało nas jednak to, że inne zespoły w innych mniejszych firmach na całym świecie prawdopodobnie napotykały na te same trudności techniczne i znajdowały rozwiązania, więc w pewnym sensie większość naszej pracy związanej z rozwojem produktu i jego przerabianiem było stratą czasu. Drukarka 3D coraz częściej przypominała nam przewymiarowane i przestarzałe urządzenie do wysyłania faksów, którego wydajność jak i jakoś w porównaniu z produktami HP, Epson czy innych firm, była prawdopodobnie trzydzieści razy gorsza.

Spory pracownicze, spotkania na stołówce i postulaty płacowe

Pierwszy otwarty spór pracowniczy miał miejsce w dziale kartridży. Wszyscy pracownicy i pracownice na starych umowach (podpisanymi 2 lata temu lub jeszcze wcześniej) zostali wezwani, by podpisać nową umowę, umożliwiającą firmie skrócenie wymiaru czasu pracy oraz związaną z tym redukcję wynagrodzenia z 24-godzinnym wyprzedzeniem. Mówiło się, że większa grupa, ok. 20-30 osób, odmówiła podpisania nowych umów. Wezwano ich na stołówkę i oświadczono, że nie będzie miało znaczenia, jeśli nie podpiszą nowych umów. Kontakt z tymi pracownikami był utrudniony, gdyż widywaliśmy się tylko chwilę na stołówce czy przy zegarze, więc mieliśmy mało informacji. Pojawiła się też plotka, że kilku mężczyzn z działu kartridży, głównie brygadzistów, zapisało się do związku zawodowego. Miało to miejsce po podwyżce płacy minimalnej (z 6,70 do 7,20 funtów), która sprawiła, że zarabiali oni tyle samo, co „niewykwalifikowana kobieta wzięta z ulicy”. Sześć miesięcy wcześniej główny kierownik obiecał, że po podniesieniu płacy minimalnej „zróżnicowanie zarobków zostanie utrzymane”, co oznaczałoby podwyżkę dla „starszych pracowników” – z czego teraz się wycofano, ogłaszając możliwość skrócenia czasu pracy, a zarazem zwolnienia pięciu pracowników z działu zamówień. Choć wtedy trudno było to wszystko zweryfikować, dobrze było słyszeć, że pojawiły się jakieś oznaki niezadowolenia.

My – pięciu pracowników z montażu, zatrudnionych na podstawowych stanowiskach – postanowiliśmy się spotkać na stołówce i omówić, jak przedstawić postulat podwyżki płac. Stało się to tuż po tym, kiedy pracownica zatrudniona do montażu (wcześniej pracowała w fabryce Bosch na Węgrzech i w fabryce żywności) sama zwolniła się już po jednym dniu, dlatego że praca była, według niej, „zbyt skomplikowana”. Dwóch innych kandydatów nie pojawiło się nawet na ostatnim etapie rozmowy kwalifikacyjnej. Ustaliliśmy, że naszym głównym argumentem będzie to, że tylko wyższe zarobki zapewnią „utrzymanie personelu i wiedzy oraz stabilność w zespole”. Postanowiliśmy przygotować i podpisać pismo, domagając się zwiększenia wynagrodzenia o 2000 funtów rocznie, i przekazać je, gdy tylko 3-miesięczne umowy dwóch z nas zostaną przedłużone za 10 dni. Problem polegał na tym, że tydzień po naszym spotkaniu kierownictwo ogłosiło skrócenie czasu pracy dla wszystkich pracowników, w tym także dla naszego działu. Mieliśmy pracować 4 godziny dziennie przez 4 tygodnie, po czym 1 tydzień w pełnym wymiarze czasu pracy. Kierownictwo nie chciało wysyłać ludzi do domu na dłuższe okresy, ponieważ mogliby oni nabyć prawo do odprawy. W tamtym czasie co najmniej trzech młodszych pracowników z działu kartridży, pochodzących z Goa w Indiach, zwolniło się z firmy. Dwóch znalazło pracę w Hondzie w Swindon, a trzeci lepiej płatną pracę w handlu.

Uznaliśmy, że przekażemy list, jak tylko produkcja znowu ruszy. Niestety okazało się, że kierownictwo zdecydowało się zwinąć produkcję drukarek 3D. Niektórzy z nas zostali skierowani do działu kartridży, jeden pracownik został zwolniony, a reszcie polecono złożenie drukarek z pozostałych w magazynie części, które postanowiono sprzedać ze stratą 600 funtów. Zaczynaliśmy odnosić wrażenie, że cały ten spektakl albo od początku był bardzo źle przemyślany, albo był sposobem na utrzymanie przy życiu stojącej na progu bankructwa firmy celem zwolnień podatkowych i dostępu do funduszy, podczas gdy zyski, które zostały wypompowane wcześniej, były obecnie inwestowane gdzie indziej. Okazało się, że firma jest w poważnym sporze z urzędem skarbowym i musi spłacić kilka milionów funtów. W tym samym czasie straciła kontrakt z dużym dostawcą (Cartridge Save) i ogłosiła zwolnienie kolejnych 14 osób, „aby wyeliminować niektóre metody i zadania, które obecnie nie są uważane za istotne z biznesowego punktu widzenia” (z pisma zarządu).

Próby założenia związku IWW

Po roku powróciliśmy pod bramy tego zakładu jako członkowie związku zawodowego IWW, zachęcając pracowników, by powołali własną organizację związkową. W tamtym czasie skarżyli się głównie na niskie zarobki i redukcję czasu pracy w okresie letnim, w czasie mniejszej ilości zamówień, co odbijało się na ich zarobkach. W naszej pierwszej ulotce poruszyliśmy głównie te kwestie, dodając, że pracownicy mogą działać wspólnie, jeśli następnym razem kierownictwo wprowadzi zmiany w umowach.

Jeden z naszych kolegów, który wciąż pracował w fabryce, napisał do nas: „Próbowałem spytać kilka osób o to, co myślą o ulotce i zaskoczyło mnie, że większość była nastawiona sceptycznie. Kilku z nich jest już członkami innego związku i jako że nie są zadowoleni z jego działania, nie sądzą, że IWW mógłby działać inaczej. Większość pracowników jest zatrudniona w firmie od ponad dekady, a wielu z nich jest przed emeryturą, więc po prostu chcą do niej dotrwać bez żadnych problemów. Ulotka, która delikatnie mówiąc nie opisywała szefa w pozytywnym świetle, dotarła do jednego z głównych kierowników. Dzisiaj wystosował list do pracowników, zachęcając wszystkich, by w razie jakichkolwiek problemów lub obaw zwracali się bezpośrednio do kierownictwa, a nie wstępowali do związków”.

W liście było napisane: „(…) jestem pewien, że jeśli kogoś zainteresowało to, co przeczytał, to łatwo znajdzie więcej informacji w internecie na temat organizacji IWW. Istnieje od 1905 r., ale zawsze miała małe poparcie (w 2016 r. wykazywała zaledwie 3 742 członków). Na jej stronie internetowej można przeczytać, że „IWW to rewolucyjny, ogólnoświatowy związek”, który szczyci się „autonomią, bojowością i solidarnością”. Są to wartości dalekie od tych panujących w naszej firmie i od tego, co robimy razem jako zespół. W miejsce wojowniczych postaw zawsze promowaliśmy otwartą rozmowę i rozwiązywanie problemów, a nie rewolucję”. (Odpowiedź prezesa na ulotkę związku zawodowego IWW, Industrial Workers of the World).

W naszej drugiej ulotce odnieśliśmy się do tego, że niektórzy mają złe doświadczenia z tradycyjnymi związkami zawodowymi i podkreślaliśmy, że w IWW decyzje są podejmowane przez samych pracowników, przy wsparciu innych pracowników. Opisaliśmy, że kierownictwo często po prostu przekazuje treść podejmowanych przez siebie decyzji, więc słowa o „rozmowie i rozwiązywaniu problemów” są hipokryzją. Związek zawodowy byłby narzędziem do tego, by najpierw omówić sprawy między sobą, a następnie przedstawić kierownictwu wspólne stanowisko. Zaproponowaliśmy, że spotkamy się po pracy. Gdy rozdawaliśmy ulotki po raz drugi, krótko rozmawialiśmy z młodym pracownikiem magazynowym pochodzącym z Goa w Indiach, który był niezadowolony z zarobków wynoszących nadal mniej niż 8 funtów. Inny pracownik magazynowy obiecał, że się skontaktuje. Po pięciu minutach wyszedł główny kierownik i zaczął nas filmować. Nikt się z nami nie skontaktował, za to zareagowało kierownictwo.

Od naszego kolegi: „Wraz ze zbliżającym się okresem świątecznym chcę podzielić się z wami tym, co dzieje się w firmie. Nawet jeśli nie było u nas dużego zainteresowania związkiem zawodowym, wywołane przez was zamieszanie miało wpływ na kierownictwo, co przyniosło nam dobre wieści. Kilka dni temu kierownik zwołał spotkanie na temat sytuacji w firmie, w czasie którego wyjaśnił, że dużo zmieniło się od 2015 r., kiedy to firma stała na skraju bankructwa. Dziękując wszystkim za naszą ciężką pracę ogłosił, że każdy pracownik dostanie premię uznaniową w wysokości 100 funtów. Pierwszy raz od ośmiu lat otrzymaliśmy jakąkolwiek premię. Obiecał też, że będą indywidualnie weryfikować stawki i zaangażowanie, a ci, którzy mają więcej obowiązków albo osiągają szczególne wyniki zostaną nagrodzeni podwyżką pensji. Co więcej, co kwartał będzie odbywać się spotkanie, w którym będą mogli wziąć udział przedstawiciele pracowników z każdego działu, by przedstawić bezpośrednio ich sprawy, problemy, pomysły na poprawę itp.”. W ten sposób pracownicy otrzymali dodatkowy bonus, ale nadal nie mają związku.

Angry Workers of Word

tłum. Agnieszka Mróz

Tłumaczenie po raz pierwszy ukazało się w dodatku do Le Monde Dimplomatique – edycja polska pt. "Niech elektronika będzie sprawiedliwa" nr 15/2020 i 16/2020, więcej zobacz: https://monde-diplomatique.pl/make-ict-fair/

Przypisy:

[1] „Fully Automated Luxury Communism”, Aaron Bastani, wydawca Verso Books, 2019 r.

[2] „For the many, not the few” – slogan z głośnego manifestu Jeremy'ego Corbyna z 2017 r.

[3] Naukowcy brytyjscy, Michael Piore i Charles Sabel, w latach 80. opisywali postfordyzm jako system produkcji i konsumpcji, który miał cechować się elastyczną specjalizacją, w której łatwiej jest uzyskać zróżnicowanie produktu po tym, jak okazało się, że w społeczeństwach zamożnych seryjna produkcja nie jest ani wystarczająca, ani satysfakcjonująca. Za: Wikipedia, hasło: Postfordyzm.

[4]

OZZ Inicjatywa Pracownicza
Komisja Krajowa

ul. Kościelna 4/1a, 60-538 Poznań
514-252-205
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
REGON: 634611023
NIP: 779-22-38-665

Przystąp do związku

Czy związki zawodowe kojarzą ci się tylko z wielkimi, biurokratycznymi centralami i „etatowymi działaczami”, którzy wchodzą w układy z pracodawcami oraz elitami politycznymi? Nie musi tak być! OZZIP jest związkiem zawodowym, który powstał, aby stworzyć inny model działalności związkowej.

tel. kontaktowy: 514-252-205
e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Kontakt dla prasy

tel. kontaktowy: 501 303 351
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

In english

Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.